Czytając (sporadycznie, by jak najdłużej zachować zdrowy rozsądek – to fakt) wywody pana Terlikowskiego nabieram pewności, że sprawa przywołania wierzących do zastanowienia nie jest w naszym narodzie możliwa. Wysyłając mu link z moim tekstem liczyłem na kilka słów odpowiedzi. To był poroniony eksperyment z przewidywalnym skutkiem, powtarzającym się również na innych portalach. Wszyscy milczą, jak gdybym niczego nie wysyłał, a link z moim komentarzem zawsze ląduje w „separatce”, do której nikt nie ma dostępu, w przeciwnym razie doczekałbym zaiste paru wyszukanych inwektyw albo zdziwienia, że w tak bezmyślny sposób odcinam sobie drogę do nieba. W ten oto sposób wierzący prezentują brak swoich obaw, że ktokolwiek mógłby w jakikolwiek sposób podważyć czy zakwestionować niezłomność ich przekonań. Przy czym często i chętnie pisze się na ich portalach o fatalnym traktowaniu chrześcijan (nieraz nawet kamieniami i moczem), licząc zapewne na odruchy współczucia i litości... Nie doczekałem żadnej reakcji, żadnego kliknięcia, jak gdybym poraził kogoś niechcianą oczywistością wywodu. Tymczasem mój tekst nikogo nie obraża, co najwyżej posługuje się jedyną – mnie dostępną – logiką w dochodzeniu do mocno zakamuflowanej prawdy. Nie jest pisany z pozycji ateistycznej, ale również nie apodyktycznej.
Pozostawiając go lekturze chętnych przekonania się, czy autor rzeczywiście ma jak najlepsze intencje zwrócić na coś uwagę, pragnę odnieść się do tekstu Tomasza Terlikowskiego „Ateistyczna drzemka intelektualna”, w którym stara się obnażyć mielizny umysłowe profesora Bogusława Pawłowskiego, antropologa z Uniwersytetu Wrocławskiego, udzielającego wywiadu „Gazecie Wyborczej”.
Otóż Naczelny „Frondy” zna twierdzenia, które dowodzą, że Bóg istnieje. Na taką dawkę zarozumialstwa można mieć tylko jedno pytanie: „Jaki Bóg istnieje, skoro ten chrześcijański jest najmniej prawdopodobny?”.
Według Naczelnego „Frondy” zapewnienia, że nauka wyjaśnia dużo więcej niż religia – brzmią zabawnie. A czy przypadkiem zabawniej nie brzmi apodyktyczność twierdzenia, że istnieje Bóg, który mogąc wszystko posuwa się do prymitywnych inscenizacji swojej wszechmocy. Jako wszechmocny mógłby wszak w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości utwierdzić nas w przekonaniu, co do naszego losu pozadoczesnego, skoro aż tak inspiruje on człowieka. To jednak – jak na razie – tylko średnioprzebiegły człowiek stara się w tym wyjaśnianiu i inscenizowaniu wyręczać nieświadomego tej niedźwiedziej przysługi Boga.
Dalej obrońca ślepej wiary stawia na pierwszym miejscu pytanie o sens życia człowieka, nie zauważając, że unieważnia sens doczesności na rzecz zaświatów. Dlaczego jednak sensem doczesności miałyby być zaświaty, a sensem zaświatów doczesność? Jedno nie potrzebuje drugiego. Brak zaświatów nie pozbawia doczesności sensu, niczego w tej doczesności nie warunkuje. Jeśli jednak istnieje jakakolwiek szansa na trwanie naszej świadomości za pomocą nieśmiertelnej duszy, to tym lepiej. Alternatywa trwania byłaby czymś o wiele ciekawszym od obrócenia się w proch na wieki. Baczmy jednak na ten uprawniony niewiadomą tryb warunkowy: byłaby...
Okazuje się, że można wiedzieć wiele więcej od wiedzy powszechnej, bo według pana Terlikowskiego nikt i nic nie odpowiada tak akuratnie na zarzut istnienia zła na świecie, jak religia. Z tego natomiast, co nie tylko mi wiadomo religia wikła się w bezwartościową sofistykę, bo teodycee nie są niczego rzetelnym wytłumaczeniem, lecz jedynie brzytwą, która pozostaje tonącemu. Tam gdzie nie można mówić do rzeczy formułuje się teorie, z których wynika, że dwa plus dwa nie równa się cztery, czyli wchodzi się na teren zawłaszczony przez sztukę. To co jednak dla sztuki jest błogosławieństwem, dla religii jest szachrajstwem, przy którym o wiele lepsze byłoby milczenie...
Nasz głosiciel życia pozagrobowego jest przekonany, że religia dysponuje lepszymi narzędziami dochodzenia do prawdy o celowość, przyczynę i sens rzeczywistości, niż nauka, a to już doprawdy kolejny popis pyszałkowatości. Wszystko wskazuje wszak na priorytetowość doczesności i to dla niej, dla jej najwyższej jakości takie znaczenie w ewolucji ma dobór naturalny. Życie ma się spełniać w różnorodności wywalczonej mechanizmami ewolucji, które nie mają żadnych powodów uwzględniać życia po życiu. To tylko człowiek, jako istota świadoma przemijania, zamarzył sobie coś więcej, lecz z tej zrozumiałej skądinąd życzeniowości nie wynikło – jak dotąd – nic ponadto. Nie ma gwarancji na cokolwiek więcej, bo doczesność to bardzo dużo!
Za gigantyczne odrodzenie wiary i religijności pan Terlikowski uważa pozyskanie narodów cywilizacyjnie zapóźnionych, przede wszystkim afrykańskich. Ewidentną klęskę ewangelizacji, niepotrzebnej już intelektualnie najmocniejszej Europie, pragnie zastąpić statystycznym pseudotriumfalizmem, którym nie sposób zmierzać do sukcesu, tylko do niebezpiecznego wstecznictwa. Takie odrodzenie nie jest nikomu potrzebne, poza Kościołem, który pragnie bić tę ewidentnie jałową pianę możliwie najdłużej. Entuzjazm tej proweniencji jest już tylko radością iluzjonisty, że jeszcze tylu udaje się otumanić i że do demaskacji wciąż daleka droga...
Przekonanie, że wierzącym żyje się lepiej (choćby i tylko z wiadomej mocy placebo) nie jest odkryciem usprawiedliwiającym wszelkie nadużycia interpretacyjne Kościoła. Z wiarą żyje się bezsprzecznie przyjemniej, ale chodzić może wyłącznie o wiarę w Boga Niewykluczonego, a nie w tego kiepsko wymyślonego, który rzekomo nad wszystkim czuwa niczemu w gruncie rzeczy nie zapobiegając.
Dzieła boskie zaś niekoniecznie dane są po to, by powstawały Kościoły i religie uzurpujące sobie prawo pośrednictwa między Stworzycielem a poczciwym człowiekiem. Kościoły nie powinny brać lukratywnych podatków od zrozumiałego podziwu dla dzieła stworzenia, a wikłanie ludzkości w idiotyczne celebracje, mające charakter serwilistyczny, najpewniej najbardziej żenują samego Boga – gdziekolwiek by nie przebywał. Tak, zaiste COŚ-KTOŚ spowodowało, że ten świat zaistniał, ale nie tylko szczegóły są spowite absolutną tajemnicą i to od zarania do dzisiaj. Występowanie w imieniu Boga (jako jednego z tysiąca równoprawnych jego wyobrażeń) i przypisywanie mu takich a nie innych atrybutów czy intencji – jest NADUŻYCIEM. Nadużycie, za które Kościół sowicie każe sobie płacić (już dwa tysiące lat) i w ramach którego pozbawiano życia niezliczone rzesze niewinnych – jest ZBRODNIĄ. Zbrodnie popełniane w imieniu Boga Wszechmogącego stają się niezaprzeczalnym dowodem jego nieistnienia i ... dochodzenie można by uznać za zakończone.
Najwyraźniej nie istnieje Bóg, którego stara się nam wmówić Kościół. Tego Boga nie ma na pewno, a czy jest jakikolwiek inny? Właśnie w niezrozumieniu ewentualnej istoty Boga tkwi błąd wiary. Wiara, wbrew temu, czego od wiernych oczekuje Kościół, nie powinna być ślepa, czyli uznająca bez zastrzeżeń ustalenia i wymysły Kościoła. Pytanie „w co naprawdę wierzymy?” jest stale zasadne. Ale niewiara, że cały wszechświat sam z siebie wyewoluował się w dzisiejszy porządek, z koroną stworzenia – człowiekiem na planecie Ziemia, nie oznacza jeszcze, że sprawcą musiał być Bóg osobowy, którego poprzez zwodzącą nas antropomorfizację podpowiada nam nasza ograniczona wyobraźnia. Jedynym pewnikiem pozostaje Tajemnicza Niewiadoma. Nie definiujmy jednak przeczucia czy intuicji jako Boga, który od raju począwszy zaczął się zachowywać jak nierozgarnięty przedszkolak czy uczeń, przechodzący z klasy do klasy na trójkach z minusem. Uosobienie Doskonałości i Wszechmocy nie mogłoby dopuścić się aż tylu niedoróbek i karygodnych przeoczeń.
Najwyższa pora stanąć w obronie Boga Niewykluczonego, bo tylko o takim możemy jakkolwiek dywagować. Czy nie powinno to być tematem Nowej Biblii (takiej bez zakusów mistyfikacji, że to słowo Boże?), w której należałoby z rozdziału na rozdział uświadamiać sobie swoją absolutną bezsiłę w dochodzeniu do nieuchwytnej prawdy? Co wcale nie oznacza, że skoro jest jak jest, to na pewno tak musiało być...
Jeśli jednak cokolwiek leżało w planie Boga Niewykluczonego, to z pewnością niewtajemniczanie nas we wszystko, obok życzenia niezawracania mu głowy uwielbieniem i chwałą za jego miłosierdzie, bo jest to żenujący go serwilizm. Tego jestem pewny tak samo jak tego, że pan Terlikowski nie wydaje mi się odpowiednim rzecznikiem Boga Niewykluczonego, choć to – najpewniej – całkiem przyzwoity człowiek. Aż szkoda, że tę niewątpliwą przyzwoitość zainwestował w Boga nieprawdopodobnego, bo czy TAKI jakkolwiek wynagrodzi mu jego wierność? Czy sama wiara w cuda mogłaby jakoś wyjść naprzeciw sprawiedliwości?
Berlin, maj 2012