Od 21 grudnia obowiązuje nowa ustawa o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom handlowym. Poza mniej kontrowersyjnymi zapisami pojawia się też zakaz manipulowania przekazem reklamowym mogącym wprowadzać w błąd konsumenta. Wszystko pięknie, ale co z tego wyniknie w praktyce?
Domniemanie winy przedsiębiorcy.
Do tej pory konsument, którego przedsiębiorca „wyprowadził w pole” musiał się ostro napracować by udowodnić swoją krzywdę. Rzeczywistość była więc dość nieprzyjazna poszkodowanemu klientowi. Zorganizowanie adwokata oraz same rozprawy sądowe oznaczały na tyle niekorzystną perspektywę, że zazwyczaj konsument odchodził od jakichkolwiek roszczeń z tytułu oszustwa. Ta sytuacja zmienia się o 180 stopni. Po raz pierwszy obowiązuje zasada domniemania winy przedsiębiorcy. Oznacza to, że po zgłoszeniu skargi przez klienta to strona oskarżona będzie musiała udowadniać, że oszustwa czy manipulacji się nie dopuściła. Za manipulację lub oszustwo ustawa uznaje wszelkie informacje, które mogą doprowadzić do podjęcia pozytywnej decyzji konsumenta, a jakiej w normalnych warunkach wspomniany konsument by nie podjął. Oznacza to mi.in. koniec z biletami lotniczymi za 0zł, do których oczywiście doliczyć należy opłaty lotniskowe. Znikną więc wszelkie opłaty ukryte będące plagą dzisiejszego marketingu bankowego i telefonii komórkowych.
Druga strona medalu
Zwyczajem jest w naszym kraju, że po wprowadzeniu nowej ustawy pojawiają się głosy ekspertów wykazujące liczne nieścisłości prowadzące w prostej linii do nadużyć i nieporozumień. Nie inaczej jest tym razem. Już środowy komentarz prowadzącego jeden z telewizyjnych programów informacyjnych budzi pewien niepokój. Podczas wyświetlania na ekranie fragmentu reklamy popularnego napoju energetycznego spiker pozwolił sobie na osobliwy wniosek, że od piątku będzie można domagać się zadośćuczynienia w przypadku gdy nie wyrosną nam skrzydła. Czy ta niefortunna wypowiedź może zwiastować równie niefortunne interpretacje sądowe dotyczące metafor użytych w przekazie reklamowym? Ustawa opisuje ściśle przypadki, w jakich można stwierdzić manipulację informacją w reklamie, nie wiadomo jednak w jakim stopniu opisy te umożliwiają swobodę interpretowania. Jest to choroba tak silnie zakorzeniona w polskim prawie, że pozostaje jedynie wyczekiwać pierwszego pozwu gospodyni domowej, której podłoga nie lśni, choć jest wyraźnie czysta. Ale...
Przedsiębiorcy bez paniki, konsumenci bardziej ufni.
Na szczęście taki czarny scenariusz raczej się nie zdarzy. Konsumenci z natury działają w dobrej wierze i ostatnią rzeczą jaka mogłaby przyjść im do głowy jest zakupienie produktu celem pozwania producenta. Statystyki także uspokajają rozgorączkowanych przedsiębiorców - przeciętny konsument nie zna swoich praw nawet w przypadku ewidentnego oszustwa, a co dopiero by wykorzystywał prawne niejasności do pozywania firmy o duże odszkodowanie w sytuacji, gdy do manipulacji nie doszło.
Wydaje się więc, że ustawa może przynieść nowy porządek na rynku reklamowym. Porządek, w którym konsument nie będzie czytał 10 razy tego samego zdania w umowie doszukując się haczyka. Klient będzie więc otrzymywał czarno na białym informację jaki produkt i na jakich warunkach kupuje i nie będzie już miejsca na celowe niedomówienia. Przynajmniej tak to wynika z teorii, bo jak wiemy przedsiębiorcy swoje sposoby na ominięcie ograniczeń mają od lat. Niech za przykład posłuży choćby słynne już piwo... bezalkoholowe.