Wczoraj rano, pies sąsiada ścigał mojego kota po moim podwórku. To, jeszcze cierpliwie znosiłem, ale kiedy nawalił mi pod jaworem, co przed oknami stoi, nie zdzierżyłem i po łacinie głośno mu wytłumaczyłem, co o tym myślę. Pewnie bym tego nie mówił, gdybym wiedział, że za swoim wychodkiem sąsiad bacznie słucha. Czy zrozumiał? Nie wiem, ale dyskurs podjął.
- Dzień dobry hanie! – ładnie mnie przywitał.
Być może, że owo „hanie” brzmi tylko podobnie do słowa sąsiada, ale nie ważne, co kto mówi, ważne, co kto słyszy i co chce usłyszeć.
Przekonany, wobec powyższego, że sąsiad dostrzegł moje podobieństwo do wielkiego przodka, zasiałem sobie w głowie ziarno wątpliwości, które za chwilę mocniej kiełkowało, bo przy objazdowym sklepie spotkałem parę, zgoła, z ruska wyglądających twarzy. Zapytałem jednego czy przywieźli już chleb, ale udał Szweda. Jego kompan, coś mi tłumaczył, ale niestety, po niemiecku to ja nie rozumiem. Cała sytuacja zadziałała na moje kiełkujące ziarno wątpliwości jak biologiczny humus na pobudzenie wzrostu flory.
Im dłużej na tym myślałem, tym sytuacja stawała się jaśniejsza i słowa mojej babci nieboszczki nabierały blasku zrozumienia.
- Nie smuć się wnuczku- mówiła cieplutko, głaszcząc mnie po małym nosku- jeden rośnie w nos, a drugi w korzeń.
No tak… korzeń… korzenie…. Wielki Han. Zrozumiałem babciu, aleś zakodowała -lepiej niż enigma. Dumny, ze swego odkrycia, stanąłem przed lustrem. Ani chybił, jestem potomkiem Wielkiego Hana, albo może Tuchaj-Beja po hordach tatarskich. Nie, niema się, co rozdrabniać, Wielki Han, to i Wielki Ja. W końcu 172 i pół centymetra wzrostu u Mongołów coś znaczyć musiało.
Wieczorkiem, telewizor rozjaśnił mi dodatkowo sprawę, kiedy usłyszałem, że nie tylko ja staję przed lustrem, bo lustrują, kogo się da, od Prezydenta i Biskupów zaczynając.
Ucieszyłem się, że szukamy prawdziwych Polaków, co to po polsku myślą, czynili i czynią. Mój entuzjazm szybko prysnął, gdy spojrzałem w lustro. Cały wieczór, chcąc czuć się prawdziwym Polakiem, omijałem lustro w przedpokoju.
Kim jestem?
Ot i zjawił mi się pomysł jak całą sprawę lustrowania porządnie zacząć i naukowo rzecz całą zakończyć. Dzięki sex aferze, pomysł całkiem mi się potwierdził. Półśrodki prowadzą do połowicznych efektów. Po mojemu, i na chłopski rozum, trzeba by zrobić tak. Sejm niech uchwali w budżecie środki na prace geologiczne dla rodzimych zaufanych profesorów, by ci,
kości Smoka naszego Wawelskiego i szewczyka Dratewki, protoplastów Piastów, koniecznie odnaleźli. To ma szanse powodzenia, bo wiadomo gdzie szukać. Smoka rozwaliło nad Wisłą i pewnie tam leży, a szewc daleko nie uszedł, bo mydła w tym czasie Wisłą nie spławiali. Wiem to stąd, że „prawda historyczna” tamtego czasu nic o Zabłockim nie wspomina.
Metoda radioaktywnego rozpadu izotopu węgla C14 ułatwi nam sprawę, więc tajne akta zbędne, a i tak ich nie ma, bo czas je „rozleciał”.
Bez kodu genetycznego szewca Dratewki, a może i króla Kraka przez przypadek wykopanego, ani rusz, bo tam trzeba szukać niezmąconego kodu. Później, to już była Wanda i inne podjazdy. Nie możemy zrobić w lustrowaniu błędu jak Adolf, który lustrował wcześniej- politycznie. Tu rzecz należy załatwić naukowo.
Jest kod genetyczny Smoka Wawelskiego, Dratwy, czy Kraka, jest wzór na Polaka.
Teraz już wszystko proste. „Lud Piastowy” się zbierze, a zresztą, poco cały? Wystarczy, że każdy, - w ramach samolustracji - co nieco napluje i priorytetem prześle gdzie trzeba. Jako materiał porównawczy proponuję wziąć kod genetyczny od Mongoła, Ruskiego, Szweda Irańczyka, Żyda i Niemca. Żyda specjalnie dałem przed Niemcem, unikając w ten sposób oskarżenia, że jestem antysemitą. Od Czecha,kodu brać nie trzeba, to nasz, a Wądraczkowa- przede wszystkim nasza.
Zobaczymy wówczas, ilu zostanie prawdziwych „Wawelskich Smoków”, Kraków i Dratewek.
Mówisz, że to bezsens? - Ja się z Tobą zgadzam.
Może, więc dosyć trwonienia po próżnicy czasu i pieniędzy. Może już najwyższy czas, by zmienić kategorie myślenia.
Może już czas najwyższy debatować w sejmie nad tym, co i jak, a nie jak i kogo.