Moja przyjaźń z albumem „Impressions in Blood” zaczęła się od teledysku do utworu „Helleluyah!!! (God is dead)”. Fenomenalne zmiany tempa i ciężkie, brutalne riffy. O to właśnie chodzi. Niech mi ktoś powie, że to nie jest numer na światowym poziomie! Zachęcony (chociaż jak wspominałem wcześniej przesadnie długo nie trzeba mnie namawiać do twórczości Vadera) utworem „Helleluyah…” kupiłem szybko cały album. I nie zawiodłem się. Powiem więcej, to była bardzo dobra decyzja.
Album zaczyna się od instrumentalnego (i monumentalnego) intro, które dość płynnie przechodzi w pierwszorzędną rzeź pt. “ShadowFear“. Peter i Mauser nie oszczędzają gitar. Sekcja z resztą też się nie oszczędza. Chłopaki w pierwszorzędny sposób zmieniają tempo, Peter pięknie ryczy „Ariseeeeee”. Nie inaczej jest w „As Heaven Collide…”. Najpierw przejażdżka pociągiem TGV z konkretnym solo Mausra, chwile później lekkie zwolnienie tempa (sekcja musi kiedyś złapać oddech) i solo Petera. I mój absolutny faworyt o którym pisałem wcześniej („Helleluyah!!! (God is dead)”).
Konstrukcje kompozycji przypominają mi bardzo „Symbolic” nieodżałowanej formacji Death. „Fields of Hades” przypomina (podkreślam, że chodzi o konstrukcję utworu) „Perennial Quest”. Różnica jest taka, że Chuck pozwolił sobie w pewnych momentach na fragmenty niemal art rockowe, a Peter poniżej pewnej dawki agresji nie schodzi. Wyjątkiem jest kompozycja „Predator”, która zaczyna się (podobnie jak intro) od monumentalnych orkiestrowych dźwięków. Oczywiście później pojawiają się konkretne soczyste riffy, tu jednak tempo jest zdecydowanie wolniejsze niż w pozostałych utworach. (Posłuchajcie jednak jak pracują stopy – perkusista się nie oszczędza). Jeśli już miałbym znaleźć podobieństwa do twórczości innych to na pierwszy rzut ucha przypomniał mi się baaardzo stary The Gathering z czasów albumu „Always”.
Było chwilę spokojniej? No to w następnych w kolejności „Warlords”, „Red Code” (solówka!) a zwłaszcza w „Amongst the Ruins” dawka agresji jest zdwojona. Chociaż akurat w tym ostatnim solo jest najbliżej tego co na Symbolic robił Chuck Shuldiner (brawo Mauser!).
„They Live!!!” to (nie licząc intro) najkrótszy utwór na albumie. Zaczyna się punkowo, potem jest rzeź w najczystszej postaci. Są dwie solówki, najpierw Peter a później Mauser pokazują jak należy obchodzić się z gitarą.
I na koniec „The Book”. Zaczyna się dźwiękami rodem z jakiegoś gotyckiego albumu. Ale to tylko pozory. Potem jest już tak jak być powinno, choć nie uwolnię się chyba od porównań z najdoskonalszym moim zdaniem dziełem formacji Death (dźwięk gitary – 1.47’).
Moim zdaniem Vader nagrał najbardziej dojrzałą płytę w swojej historii, w czym utwierdzam się z każdym kolejnym przesłuchaniem „Impressions in Blood”. Peter jest muzykiem absolutnie świadomym, który nie musi nikomu niczego udowadniać. Słychać, że ta forma muzycznej ekspresji to jest to co pasuje mu najbardziej. Słuchając utworów ostatniego dzieła Olsztynian nie ma wątpliwości, że granie sprawia im przyjemność. Ma być brutalnie i szybko – to jest. Ma być trochę wolniej – nie ma problemu. Solówka ma trwać 5 sekund? Nie ma sprawy. Trzeba zagrać 20 sekund? Proszę bardzo. Taki jest właśnie Vader – świadomy swej muzycznej wartości. Rację miał Peter mówiąc – „Vader nie konkuruje, to raczej inni z nami konkurują”. To nie jest przejaw bezczelności, tylko trafna ocena wartości formacji. Do tego jednak świadomych fanów tej muzyki przekonywać nie trzeba. Reszta jest bez znaczenia.