Niedawno, przez przypadek, obejrzałem program Pani Doroty Welman pt. „Czytam bo lubię”, w którym porównywała dwie popularne książki. "Sekret" i "Kto zabrał mój ser". To co przeczytacie za chwilę zapewne Was zdziwi. 

Data dodania: 2011-02-11

Wyświetleń: 3064

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 6

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

6 Ocena

Licencja: Creative Commons

Niedawno, przez przypadek, obejrzałem jeden z odcinków programu Pani Doroty Welman pt. „Czytam bo lubię” (TVN), w którym lubiana – także przeze mnie – Pani Dorota, porównywała dwie popularne książki. Pierwsza z nich to znana i powszechnie chwalona książka „Kto zabrał mój ser” Spencera Johnson’a , druga zaś to względnie nowy choć niemal równie popularny tytuł „Sekret”, którego autorką jest Pani Rhonda Byrne. To, co za chwilę przeczytacie pewnie Was zdziwi. Szczególnie, jeśli znacie obie te książki.

Nie ma wątpliwości, że książka „Kto zabrał mój ser” jest zasłużenie uznawana za trafne studium, pokazujące podstawowe różnice pomiędzy skrajnie odmiennymi postawami ludzi wobec nieoczekiwanej zmiany, a w szczególności zmiany na gorsze.  Przyznaję na wstępie, że tej książki nie czytałem. Niemniej jednak, rekomendacje, które wystawili jej ludzie, którym ufam i których ogromnie cenię, a także krótkie, ale esencjonalne streszczenie, które przedstawiła Pani Dorota, potwierdzają niewątpliwą wartość tej pozycji. Nagła, niespodziewana zmiana, to coś, czego większość ludzi nie akceptuje, nienawidzi i obawia się najbardziej! Ciekawe dlaczego? Przecież, jako dzieci i w wieku młodzieńczym, choć – teoretycznie – nieprzygotowani, znosimy wielokrotne zmiany szkół, środowiska, grupy przyjaciół i inne, właściwie bez zmrużenia oka! Jednak nie o tym chcę dzisiaj napisać. Głównym tematem na dzisiaj będzie książka Pani Rhondy Byrne.

Tę książkę przeczytałem. Nawet więcej niż jeden raz. Kupiłem ją właściwie przypadkowo, w jakimś hipermarkecie, w momencie, w którym właśnie wchodziła na polski rynek. Tak, często kupuję książki pod wpływem impulsu. Zwykle, kiedy kupuję książki z gatunku „self-help”, czyli poradników z gatunku „jak sobie (samemu) pomóc”, a nie kupuję ich na pęczki, próbuję sprawdzić przedstawione w nich metody, techniki i teorie. Moja pierwsza konkluzja, już na początku pierwszego czytania, była mniej więcej taka: Czysto amerykański marketing! To, co wiem, podają w formie, która może trafić – co najwyżej – do przeciętnych amerykańskich gospodyń domowych i egzaltowanych, zainteresowanych ezoteryką, panienek cierpiących z powodu nieszczęśliwej miłości do Georga Clooney’a, czy też innego gwiazdora. I tutaj w zasadzie kończy się lista mankamentów tej książki.

Czy to możliwe?! Czy szczęście, radość, poczucie bezpieczeństwa i spełnianie marzeń może być aż tak proste i aż tak łatwo osiągalne?! No cóż, i tak i nie!

Sprawdziłem osobiście ich podstawową teorię – „teorię piórka”. Tak ją sobie nazwałem na własny użytek. Tak się złożyło, że w tamtym czasie, niemal rok temu, nie miałem specjalnego kłopotu ze spełnieniem podstawowego warunku „bycia szczęśliwym” tzn. utrzymania się w stanie szczęśliwości (lub „względnej” szczęśliwości) przez cały czas trwania eksperymentu. Wyobraziłem sobie, co chcę otrzymać, a dokładniej znaleźć (miało mi to nieomal „spaść” z nieba). Potem o sprawie zapomniałem, bo byłem bardzo zajęty i nie czyniłem żadnych, nawet minimalnych wysiłków w kierunku otrzymania tej rzeczy. Była to moneta 5-cio złotowa, specjalnie oznaczona (w pewien sposób uszkodzona).

Minęło około sześciu tygodni. Całkowicie zapomniałem o sprawie. Nie myślałem o tym zupełnie. Rzecz była na tyle mała, że nic od niej nie zależało. I nagle jest! Zachwycajacy, spektakularny, brawurowy i niezwykły sposób, w jaki ta moneta została mi podana przez „los”, nie budzi moich najmniejszych wątpliwości, co do skuteczności technik przedstawionych przez Panią Byrne. Z jednej strony, mnie to nie zdziwiło, bo przecież wiem jak to działa! Z drugiej jednak strony, sposób, w jaki działają sprawcze siły Stwórcy potrafi zwalić na kolana i zaszokować każdego niedowiarka. Niech Was więc nie zmyli komercyjny i dość naiwny styl „Sekretu” – TO DZIAŁA!

Niestety tutaj kończą się dobre wiadomości. Problem zaczyna się, kiedy chcemy „wyczarować” coś większego. Nie zmienia to faktu, że tzw. „Prawo przyciągania”, które w zasadzie powinno się nazywać „Prawem kreacji”,  działa niezawodnie, doskonale i zawsze, tak samo, a może i lepiej niż „Prawo grawitacji”.  

Czemu nie potrafimy skorzystać z tego fantastycznego daru Stwórcy tak jakbyśmy tego pragnęli?! Co, i dlaczego, nas ogranicza?!

Szukajcie wyjaśnienia na moim blogu, lada dzień. Nie spodziewajcie się jednak, że znalezienie klucza zajmie Wam pięć czy dziesięć minut! Poprowadzę Was ścieżką, którą sam przeszedłem, i ciągle jeszcze przemierzam, jako początkujący poszukiwacz. Mam nadzieję, że ostatnie kilometry (nie wiem ile ich wciąż przed nami) przejdziemy razem.

Jeśli już zaczęliście znowu marzyć, ruszajcie ze mną w drogę. Zabierzcie ze sobą otwarty umysł!

Namaste

Greg Ka

Licencja: Creative Commons
6 Ocena