IMAGIS TOUR 2007
ŻEBY DOJŚĆ DO ŻRÓDŁA, TRZEBA PŁYNĄĆ POD PRĄD – Stanisław Jerzy Lec
Trzecia edycja Imagis Tour, ultramaratonu rowerowego na dystansie 1008 km non stop, zakończona ! Zmagania maratończyków rozpoczęły się 25 sierpnia o g. 08:00, jak zwykle w Świnoujściu.72-godzinny limit czasu na pokonanie trasy kończył wyścig 28 sierpnia o g. 08:00.
Z zadeklarowanych 30uczestników na starcie stanęło 29, o kilku więcej niż w ubiegłym roku.
Armatni wystrzał z portowego nabrzeża zwieńczył wielomiesięczny okres treningów i przygotowań. Znakomita część startujących poświęciła pucharowy start w maratonie gorzowskim, odbywający się w tym samym terminie.
Czym kusi najdłuższy w Polsce maraton rowerowy? Co kryje się w głowach podejmujących tak ekstremalne wyzwanie? Czy trudy i przeciwności doświadczane na ponad 1000 – kilometrowej trasie zniechęcą czy też wzmocnią śmiałków? Kim są uczestnicy – cyborgami, zwykłymi ludźmi, hobbystami, umysłami z wybujałą wyobraźnią , a może z jej brakiem ?
No cóż !
Wszyscy z nas na pewno realizują sentencję wieszcza – sięgaj tam , gdzie wzrok nie sięga.
Na trasę wiodącą ze wspomnianego Świnoujścia do Ustrzyk Górnych w przepięknych Bieszczadach wyruszyli kolarze w wieku od 22 do 62 ( ! ) lat ! Po raz pierwszy w trzyletniej historii Imagis Tour wystartowały dwie dziewczyny!
Różny był poziom indywidualnego przygotowania uczestników. Część ze startujących mogła pochwalić się jednorazowym pokonaniem jedynie dwustu kilkudziesięciu kilometrów, część trasę w poprzek Polski pokonywała po raz kolejny. Po tegorocznym Imagisie Klub 3 x 1008 ( uczestnicy wszystkich dotychczasowych edycji ) liczy pięciu pasjonatów, Klub 2 x 1008 – jedenastu, Klub 1 x 1008 – dwudziestu, największa ich ilość to startujący w bieżącym roku.
Jak pokazał czas, wszyscy w tym roku pokonali trasę, nikt nie zrezygnował, nie było istotnych, przykrych zdarzeń losowych.
Czas się nie spieszy, to my nie nadążamy – Lew Tołstoj
Oczekiwanie jest tym, co nie buduje pozytywnie. Większości z nas marzy się już rozpoczęcie zmagań. Za nami odprawa techniczna w przeddzień startu, mniej lub bardziej przespana noc, śniadanie z emocjami, krótka przeprawa promowa na miejsce startu gdzie stajemy się obiektem zainteresowań prasy i telewizji. Pogoda świetna, jakby stworzona dla nas – nie pada, temperatura umiarkowana.
Przedstawiciel miejscowego samorządu w krótkich słowach nie kryje uznania i … zdumienia podjętym przez nas wyzwaniem.
Wystrzał!
Zaczynamy IMAGIS TOUR 2007 !
Z wolna rozkręcamy nasze rowery. Pierwsze kilometry to czas na zdjęcia , fotoreporterzy towarzyszą nam prawie do Wolina. Zwarta jeszcze grupa mile szumiąc oponami , w średnim tempie pokonuje wyznaczoną trasę. Każdy z jadących przymierza się do realizacji założonego celu – część pragnie jedynie? ( aż? )zmierzyć się z odległością , część chciałaby poprawić swoje dotychczasowe osiągnięcia.
Mój cel to zejście poniżej 40 h i miejsce w trójce. Jak będzie ?
Z wolna wyścig (dla wszystkich rozumiany inaczej – rywalizacja z kolegami, odległością ,czasem , zmęczeniem ) nabiera rumieńców. Rośnie tempo, wzrasta tętno. Dochodzi do pierwszych podziałów peletonu, tworzą się zespoły na większość i niekiedy na całość trasy wiodącej już teraz przez Płoty, Resko, Łobez, Drawsko Pomorskie, Kalisz Pomorski, Mirosławiec, Wałcz, Piłę, Bydgoszcz, Toruń, Włocławek, Gostynin, Sochaczew, Żyrardów, Grójec, Radom , Ostrowiec Świętokrzyski, Rzeszów, Sanok, Ustrzyki Dolne i metą w Ustrzykach Górnych.
Na pierwszym obowiązkowym punkcie kontrolnym w Łobzie na 101 kilometrze sprawnie uzupełniamy wodę, pakujemy banany, batony. Sam korzystam z możliwości pobrania GPS, coś mi podpowiada , że warto będzie!
Żwawo ruszamy dalej. Kilkunastoosobowa grupa równo pracuje połykając asfaltową nitkę. Brak sędziów na kolejnym punkcie kontrolnym ( na całej trasie rozmieszczone są co 50-60 km ) póki co nas nie dziwi i nie boli – mamy wystarczający zapas picia i jedzenia. Podobna sytuacja na kolejnym iluzorycznym PK ( punkt kontrolny ) zaczyna niepokoić. Wielu z nas ma puste bidony i pełną głowę obaw.
Telefoniczny kontakt z samochodem sędziowskim przynosi nam szokującą , a drugiej strony jakże budującą, informację – pędzimy zdecydowanie za szybko, sędziowie czekają na nas na punkcie dawno już przez nas zapomnianym ! Dotychczasowa średnia prędkość oscyluje wokół 33 km/h.
Po niecałej godzinie mamy wreszcie wodę i coś na ząb. Nawodnieni i posileni, korzystając z dobrej passy ruszamy dalej. Nasz skład topnieje, krystalizuje się trzon na zasadniczą część dystansu.
Pierwszy DPK ( duży punkt kontrolny ), umożliwiający gorący posiłek, umycie się ( kąpiel ) a nawet nocleg , usytuowany w okolicach Bydgoszczy na 317 kilometrze trasy, osiągamy o g. 17:35. Zgodnie deklarujemy, że nie korzystamy z kąpieli, przeznaczając na przerwę 30 min. Plan wziął w łeb – zajazd przygotował dla nas nie to czego oczekiwaliśmy. Realizacja zamówienia na pierogi dla sześciu wygłodniałych gąb wydłużyła popas do godziny. W tym czasie ubieramy się cieplej na nocną jazdę, sprawdzamy oświetlenie i ciśnienie w oponach. Dużą pomocą służy nam obsługujący nasz wyścig, mechanik serwisowy jednej z polskich zawodowych grup kolarskich .
Nasyceni, w siedmiu ruszamy dalej. W niedługi czas jest nas sześciu – w tej grupie przemierzymy lwią część maratonu. Każdy wkłada wiele w to, by zwiększać przewagę nad jadącymi z tyłu. Docierające do nas poprzez sędziów i telefony komórkowe informacje mówią, że przewaga rośnie. My też rośniemy ! To dodaje skrzydeł i sił.
Za Toruniem wchłania nas ciemność. Zapada noc. Nasz mini peleton jest doskonale widoczny – światła białe z przodu, czerwone z tyłu, odblaskowe elementy na rowerach i ubiorach – co daje nam duży komfort w oczekiwaniu na brzask. Do którego jeszcze 8 – 9 godzin pedałowania.
Przed Włocławkiem eskortuje nas samochodem i udziela otuchy grupa znajomych z maratonów Pucharu Polski. Na PK we Włocławku czekają kolejni kolarze – mamy wiernych kibiców ! Otrzymujemy pomoc, każdą możliwą w tych warunkach.
Nad stracony czas nic bardziej nie boli – Michał Anioł.
Nic tu po nas !
Czas ogrzać zziębnięte siodełka. Noc za miastem czernieje. Za sobą zostawiamy Gostynin, Sochaczew, Żyrardów, Grójec. Gdzieniegdzie szczekają czujne psy z niewidocznych z szosy gospodarstw. Głuchą pozamiejską ciszę przerywamy szumem rowerowych kół nacinając heban nieba światłem diod. Solidarnie pracujemy cyklicznie zmieniając się na prowadzeniu. Nie stosujemy taryfy ulgowej.
Pora świtu to czas oczekiwany z utęsknieniem. Jest to jednak czas największych zmagań z sennością. Różnie każdy z nas próbuje ją pokonać. W moim przypadku najskuteczniejsze okazuje się zdjęcie okularów, pęd powietrza orzeźwia.
Przed Radomiem stwierdzamy, że jest duża szansa zbliżenia się do 38 h w pokonaniu całej trasy, a więc pobicia dotychczasowego rekordu, wynoszącego aktualnie 38 h 46 min.! Ustalamy ,że w następnym DPK na 700 kilometrze w Iłży, gdzie docieramy o g. 08:20, czas popasania nie może być dłuższy niż 1 h.
Tak też się dzieje – tym razem większość korzysta z kąpieli, wszyscy połykamy podwójne spaghetti, gorącą zupę, litry napojów i … w drogę !
Do mety już tylko 300 km. Zakładamy jazdę w tempie zapewniającym osiągnięcie czasu 38 h.
Zmęczenie ( taktyka ? ) części z nas powoduje, że zmiany są nierówne, prędkość spada. Osiągnięcie celu staje się mniej realne.
W życiu chodzi o to, by być trochę niemożliwym – Oscar Wilde .
Na 275 km przed metą po jednym z podjazdów odjeżdżamy w trójkę ( Stefan, Wojtek i niżej podpisany) zastanawiając się nad reakcją Bogdana, Jurka i Grzegorza. Co zrobią – będą gonić?, od zaraz?, za chwilę?.
Do Rzeszowa wręcz pędzimy 35-40 km / h. Przez długi czas nie wiemy co się dzieje za nami.
Jedna z kolejnych informacji przekazana od sędziów przed Sanokiem jest dla nas szokująco radosna – nasza przewaga wynosi ok. 40 km ! To ok. 1,5 h !
Niesamowite! Szaleńcza decyzja ucieczki na 275 km przed metą daje wielką szansę dokonania rzeczy spektakularnej. Mogą zrealizować się z nawiązką przedstartowe założenia. Realnym staje się też pokonanie granicy 38 h!
Przed Sanokiem zmęczeniu poddaje się Stefan, dalej jedziemy już w dwójkę. Współpraca na całej trasie z Wojtkiem była doskonała. Wspomagając się jedziemy razem. 80 km do Ustrzyk Górnych pokazane na tablicy po opuszczeniu Sanoka to dla nas TYLKO 80 km!
Doskonale pamiętam rok ubiegły – ta sama tablica i to samo miejsce to było jeszcze aż 80 km.
O kolejną noc zahaczamy w Ustrzykach Dolnych, które opuszczamy o g.19:50. Niewiele ponad 40 km pokonujemy w większości po nowo położonym asfalcie pędząc ku mecie jak na skrzydłach. Niosły nas emocje, rozpierała radość.
Koniec! Meta!
Jest zwycięstwo, mamy rekord trasy – 37 h 40 min. !
Efektywny czas jazdy wyniósł 33 h 42 min.
Pamiętaj, co masz do zrobienia i zapomnij, czego już dokonałeś – Marie von Ebner - Eschenbach