MUZYCZNE MOTTO:
“Tak więc sąd nad miłością
Jest jednocześnie zły i dobry.
Złą wiadomością jest to,
Że miłość obróciła świat w ściek.
Dobrą wiadomością jest to,
Że ludzie nauczyli się kochać
Zapach ścierwa”
Boyd Rice
Pytanie, które trzeba wreszcie zadać
Osoby, które uważnie śledzą moją twórczość literacką, zapewne zdążyły się zorientować, że stworzona przeze mnie opowieść o perypetiach funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, Zdzisława Baumfelda, to nie tylko dwanaście tomów “TragiFarsy socNIErealistycznej”, ale również dwa opowiadania (“Biblia ubecji, czyli teczka towarzysza Zdzisława”, “PUBP, czyli polska Strefa 51”), dwa artykuły (“TragiFarsa, czyli przygody UB-eka Zdzisława”, “TragiFarsa od kuchni”) oraz fragmenty dramatów “Jeszcze Nowszy Porządek Świata”, “Bardzo Spiskowa Teoria Dziejów“ i “Chryzantemy Złociste Na Fortepianie“. Utworów, które mają jakiś związek z postacią obłudnego, cynicznego, brutalnego, a zarazem leniwego i roztargnionego przedstawiciela stalinowskiej bezpieki, jest łącznie dziewiętnaście (jeśli dorzucimy do tego felieton, który czytacie obecnie, będzie dwadzieścia). W związku z powyższym, ktoś powinien wreszcie zapytać: “Jak to się stało, że Natalia Julia Nowak napisała tak wiele tekstów na temat jednej postaci? Co, a raczej kto ją do tego skłonił, zainspirował?”.
Towarzysz Zdzisław nie wziął się z powietrza
Jakiś czas temu napisałam parę słów o genezie “TragiFarsy socNIErealistycznej” i jej powiązaniach z innymi tekstami mojego autorstwa, a dzisiaj chciałabym odpowiedzieć na zadane przed chwilą pytanie, czyli wyjaśnić, skąd się wzięła postać Zdzisława Baumfelda. Bo trzeba Wam wiedzieć, drodzy Czytelnicy, iż ten bohater nie powstał z niczego - do jego wykreowania natchnął mnie pewien nietypowy jegomość, z którym miałam okazję się zetknąć na mojej drodze życiowej. Krótko mówiąc: Zdzisiek Baumfeld ma swój pierwowzór w realnym świecie i uważam, że o owym pierwowzorze warto napisać kilka akapitów.
Nie Zdzisław, nie Baumfeld, nie UB-ek
Człowiek, który zainspirował mnie do wykreowania głównego bohatera mojej metaserii, wcale nie ma na imię Zdzisław, wcale nie nosi nazwiska Baumfeld i wcale nie zrobił kariery w okresie stalinizmu (1944-1956). Nie dowiecie się, jak brzmią jego prawdziwe dane, gdyż mogłoby to przynieść więcej szkody niż pożytku. Na potrzeby niniejszego artykułu będę go nazywać panem Iksińskim, chociaż jego rzeczywiste nazwisko brzmi zupełnie inaczej. No, ale przejdźmy wreszcie do konkretów. Pana Iksińskiego poznałam przez Internet w dosyć dziwnych okolicznościach. Było to na początku 2009 roku, kiedy to zdarzało mi się publicznie posługiwać pewnym ateistycznym (neutralnym politycznie) hasłem.
“A ja jestem komunistą”
Pewnego dnia otrzymałam wiadomość prywatną od nieznajomego, starszego pana, której autor - czyli właśnie pan Iksiński - zachwycał się moim hasłem i wyznawał, że jest mu ono bliskie. Ucieszona pozytywną opinią, podziękowałam nadawcy za ciepłe słowa i wyjaśniłam, że jestem osobą niewierzącą, ale mam skrajnie prawicowe poglądy. Swoją deklarację światopoglądową zakończyłam grzecznościowym pytaniem: “A pan?”. Mój nowy znajomy udzielił mi dosyć zaskakującej i śmiałej odpowiedzi: “A ja jestem komunistą, ale z KPP mam raczej luźne związki!”.
“Oczywiście, że należałem do PZPR!”
Zdumiona słowami pana Iksińskiego, spytałam: “Jest pan komunistą? A należał pan do PZPR?”. Druga odpowiedź, której udzielił mi starszy mężczyzna, była dla mnie jeszcze bardziej zaskakująca niż pierwsza: “Oczywiście, że tak! Do SB też!”. Ponieważ ta pogodna, epatująca dumą i kompletnym brakiem wstydu wypowiedź na dobre rozpaliła moją ciekawość, zaczęłam się dopytywać: “Współpracował pan z SB? W jaki sposób? Donosił pan na ludzi?”. Wówczas Iksiński zażartował, że chyba musi się poddać dogłębnej lustracji i że zrobi to z przyjemnością, albowiem wcale nie żałuje swojej “czerwonej” przeszłości.
“Pracowałem w SB, przyjmowałem donosy”
Jego odpowiedź na pytanie dotyczące działalności w Służbie Bezpieczeństwa brzmiała mniej więcej tak: “Nie współpracowałem z SB, tylko tam pracowałem, i nie składałem donosów, tylko je przyjmowałem”. Po przeczytaniu tej deklaracji uświadomiłam sobie, że nie mam do czynienia z jednym z wielu “szeregowych” tajnych współpracowników (tzw. agentów), tylko z najprawdziwszym w świecie funkcjonariuszem SB, który był zespolony z bezpieką w jeszcze większym stopniu niż początkowo sądziłam.
“True” i “pozerzy”
Poprosiłam pana Iksińskiego, żeby poopowiadał mi trochę o swojej marksistowskiej “karierze” i w ogóle o “tamtych czasach”. Chciałam wiedzieć, jak ten stary, dumny z siebie SB-ek ocenia własny życiorys, Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, PRL i III RP. Czy, jego zdaniem, obecnie żyje się lepiej niż kiedyś? A może gorzej? Pan Iksiński odpowiedział, że to, co we współczesnych mediach nazywa się komunizmem, wcale nim nie było, i że prawdziwego komunizmu Polska nigdy nie doświadczyła. A do PZPR należało - zdaniem mojego rozmówcy - wielu ludzi, którzy uważali się za komunistów, choć w gruncie rzeczy nie mieli nic wspólnego z tą ideologią.
Zbrodnia oznaką braku miłości
Były funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa twierdził, iż zawsze ubolewał nad brakiem “prawdziwego komunizmu” i… “prawdziwych komunistów”, czyli ludzi takich jak on. Pytany o to, co go pociąga w komunizmie, odpowiadał, że jest to “jedyna ideologia na świecie, która opiera się na miłości do każdego człowieka”. Kiedy napisałam: “Pisze pan, że komunizm opiera się na miłości do każdego człowieka, a przecież tyle się słyszy o zbrodniach komunistycznych”, mój rozmówca odparł: “Jeśli ktoś popełnia zbrodnie, to znaczy, że nie ma w sercu miłości, więc nie jest komunistą. Może być co najwyżej podróbką komunisty”.
Przepowiednia starego komucha
SB-ek gorąco mnie zapewniał, że miłość jest najwyższą wartością w życiu, bo gdy człowiek wszystko straci, to pozostanie mu już tylko to uczucie. Ponadto wróżył mi, że ja również “zostanę kiedyś komunistką”, ponieważ “mam w sobie miłość”. Gdy poprosiłam, żeby napisał, skąd wie, iż “mam w sobie miłość”, pan Iksiński użył mniej więcej takich słów: “Bo ze mną rozmawiasz”. Starszy pan zapewniał, że jest pozytywnie zaskoczony moją postawą. Podobno na początku był do mnie uprzedzony i sądził, że gdy zdradzi mi, kim był i jest, to przestanę z nim rozmawiać. Tymczasem ja wcale się od niego nie odwróciłam, a to - według niego - było dowodem na posiadanie dobrego, kochającego, wyrozumiałego serca.
“Ludzie uważają mnie za bandytę”
Zapytałam ex-funkcjonariusza SB, jak mu się żyje we współczesnej Polsce, i dowiedziałam się, że raczej niewesoło. “Ludzie uważają mnie za bandytę, chociaż nigdy nie popełniłem żadnego przestępstwa - żalił się marksista. - Nie jestem bandytą, bo dla mnie najważniejsza jest miłość”. Chciałam zgłębić ten temat i dowiedzieć się, co dokładnie spowodowało, iż pan Iksiński został powszechnie uznany za kryminalistę. Byłam także ciekawa, czy mój rozmówca posiada teczkę w Instytucie Pamięci Narodowej i czy jego nazwisko figuruje na tzw. liście Wildsteina. Niestety, zabrakło mi śmiałości, żeby spytać o te… hmmm… delikatne sprawy.
“Miłość” niejedno ma znaczenie
I pewnie nadal byłabym e-znajomą tego nietypowego jegomościa, gdyby nie fakt, że miał on naprawdę bulwersującą i trudną do wytrzymania wadę. Jak już wspomniałam, pan Iksiński dużo mówił o miłości i uważał to zjawisko za najwyższą wartość w swoim życiu, ale szybko się przekonałam, iż dla tego człowieka słowo “miłość” ma bardzo wiele znaczeń. Nie chciałabym zbyt dogłębnie analizować tego problemu, gdyż takie sprawy mnie krępują i przerażają, jednak podczas dyskusji z byłym funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa odniosłam wrażenie, iż ten pan jest… eee… no… trochę zboczony.
Odzywki czerwone jak komunistyczny sztandar
Niektóre odzywki, które kierował pod moim adresem, były strasznie dwuznaczne i - że się tak wyrażę - “czerwone” jak komunistyczny sztandar. Tego typu wypowiedzi robiły na mnie bardzo negatywne wrażenie, tym bardziej, iż pochodziły od człowieka starszego ode mnie o kilkadziesiąt lat. Początkowo starałam się lekceważyć te komentarze albo obracać je w żart, lecz gdy pan SB-ek zaczął naprawdę przesadzać, zerwałam z nim wszelkie kontakty.
Tolerancja nie jest nieograniczona
Nie dlatego, że był zadeklarowanym komunistą i reliktem minionej epoki, nie dlatego, że ostro krytykował nacjonalizm, nie dlatego, że wychwalał Unię Europejską, związki homoseksualne i zabijanie nienarodzonych dzieci, nie dlatego, że uważał, iż powinno dojść do totalnej globalizacji i ujednolicenia języka, tylko dlatego, że poprzez swoje śmiałe odzywki wchodził z buciorami na mój prywatny teren. Pan Iksiński całkiem słusznie zauważył, że zaliczam się do osób dosyć tolerancyjnych i wyrozumiałych, jednak nie przyjął do wiadomości, iż moja tolerancja i wyrozumiałość mają pewne granice. I to była jego porażka.
Dyskusje kształcą
Wprawdzie byłego funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa wspominam z ogromnym niesmakiem i niechęcią, ale muszę przyznać, iż był on jedną z najciekawszych osób, z jakimi kiedykolwiek miałam okazję dyskutować. Dzięki niemu spojrzałam na świat z bardzo niecodziennej perspektywy, poznałam nowy, nieznany mi wcześniej punkt widzenia, zwróciłam uwagę na zagadnienia, których dotychczas nie dostrzegałam. I, co najważniejsze, zyskałam inspirację twórczą, którą rok później wykorzystałam w mojej groteskowo-satyrycznej metaserii o towarzyszu Zdzisławie Baumfeldzie.
Baumfeld to NIE Iksiński!
Chociaż postać Zdziśka jest inspirowana panem Iksińskim, warto podkreślić, iż NIE stanowi ona dokładnego odwzorowania tego człowieka. Baumfeld jest wszak funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa (wbrew pozorom, UB i SB to dwie zupełnie różne instytucje!), posiada cechy, których nie stwierdziłam u Iksińskiego (lenistwo, roztargnienie, skłonność do stosowania sadystycznych tortur), nie wierzy w miłość, tylko w oderwany od emocji seks. Poznany przeze mnie SB-ek nie jest aż takim potworem jak towarzysz Zdzisław… a przynajmniej taką mam nadzieję.
Natalia Julia Nowak,
24 listopada 2010 r.
W okresie PRL-u działalność artystyczna, a szczególnie literatura, była jednym z głównych obszarów nadzorowanych przez władzę. Przynależność do partii i dostosowanie się do wymogów cenzury stanowiły niemalże klucz do sukcesu i popularności, a każdy twórca, który chciał publikować, musiał zmierzyć się z cenzurą i ograniczeniami narzucanymi przez system.