O ile jednak ten zwyczaj trzyma się dobrze i nic nie wskazuje, aby cokolwiek mogło go zmienić, o tyle sama treść wakacji powoli zaczyna ulegać zmianie...
W ostatnich latach coraz częściej zwykłe wczasy zostają zamienione w, tak zwane, aktywne wczasy. Ta nowa forma wypoczynku przypomina chwilami traktowanie wyjazdu jako udział w grze, gdzie obok głównej fabuły gracz wykonać musi jak najwięcej małych - pobocznych - zadań. Od pewnego czasu wczasy przestały być momentem na wylegiwanie się i nieróbstwo. Teraz należy być aktywnym, jak najwięcej zwiedzić, jak najwięcej zobaczyć, jak najwięcej przeżyć i jak najwięcej pokazać po powrocie. Zamiast wyjechać, aby w końcu nic nie robić, coraz częściej wyjeżdża się aby robić jak najwięcej, tylko czegoś innego niż zwykle. Wszystko musi być aktywne i szybkie, a najlepiej hiperaktywne i hiperszybkie. Zwiedzanie to już nie powolne podążanie za przewodnikiem dumnie dzierżącym w mocnej dłoni czerwony parasol (lub innego jaskrawego koloru), tak aby każdy widział, gdzie podąża. Obecnie zwiedzanie to wyścig z miejsca na miejsce, zrobienie zdjęcia i szybkie przeczytanie notki w książkowym przewodniku - opisy koło eksponatów czy zabytków, są zbyt długie i rozwlekłe. Wylegiwnie się na plaży nie oznacza już wylegiwania, oznacza granie siatkówkę (koniecznie na punkty) i pływanie (co najmniej kilka razy dziennie) na odpowiedni (odpowiednio duży i imponujący) dystans. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, każdy dzień musi być inny od poprzedniego i dostarczyć więcej i więcej wrażeń. Z jednej strony jest to bardzo zdrowe i w pewnym sensie edukujące, z drugiej jednak... pojawia się pytanie, to kiedy w zasadzie można się wylegiwać i wypocząć, bo bez tego przecież nie da się żyć, prawda?