Zacznę od końca, czyli od jakże odkrywczych podsumowań tego konfudującego wydarzenia. Były one typowo Coelhowskie. Kolejne panie na pytanie, jak chciałyby widzieć kobiety w mediach za 20 lat, odpowiadały, że chciałyby, żeby te były sobą, żeby dążyły za swoimi pragnieniami, żeby były szczęśliwe. Jedna tylko Olga Lipińska zdobyła się na mądre słowa, którymi wyrażała to, czego i ja bardzo pragnę, że chciałaby żebyśmy nie pozwały na dyskryminację. Drogie Panie, to już nie ten czas, ze mężczyźni mogą nas zgnoić. Jeśli któryś się odważy, możemy narobić takiego smrodu, że będzie go czuć na drugiej stronie globu. To tylko od nas zależy – jakby mógł powiedzieć Coelho, który jednak truizmami operując coś nam niekiedy uświadamia. Ukoronowaniem całej dyskusji – której przebiegu nie streszczę, bo się nie da, zbyt nieuporządkowana i niemądra była, ale spróbuję co nieco jeszcze o niej napisać – były iście kretyńskie słowa prowadzącej „i pamiętajcie o tym, co powtarzał nam (ktoś tam, nie pamiętam kto, zdaje się, ze jakiś mistrz pani Młynarskiej) KOBIETA JEST NAJLEPSZYM PRZYJACIELEM CZŁOWIEKA”. Nie wyszłam definitywnie jak większość kobiet w połowie spotkania i bardzo żałuję, bo kiedy usłyszałam to podsumowanie włos zjeżył mi się nie tylko na głowie, ale i na całym ciele. Próbowałam potem wziąć nieszczęsną prezenterkę w obronę, sama ze sobą tocząc spór. Jedna „ja” twierdziła, że obstaje przy swoim stanowisku: Agata Młynarska to osoba nie nadająca się do publicznych dysput na poważne tematy. Może co najwyżej prowadzić festyny różnego rodzaju, albo występować w prezentacji kosmetyków. Druga „ja” kłóciła się z tą nietolerancyjną krytykantką stwierdzając, że nie znam kobiety, więc i oceniać nie powinnam. Tutaj pierwsza kategorycznie się nie zgadzała wysuwając postulat możliwości oceny osób publicznych, które jednak są w jakiś sposób opiniotwórcze. Druga potwierdziła to ze zwieszoną głową, ale zaraz podsunęła przewrotne wytłumaczenie użycia tego szowinistycznego cytatu: pani Młynarska użyła doskonałej formuły, jedynej, która mogła podsumować tę śmieszną dyskusję. Bo to, co wszystkie niemal panie wygadywały podczas tego panelu potwierdza słowa mistrza prowadzącej. Jeśli nie potrafimy dyskutować, to nie pchajmy się do roli człowieka. Nic dziwnego, że pozostajemy w charakterze psa (bo równie dobrze można powiedzieć, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka) jeśli zgadzamy się na:
a. seksistowskie przedstawianie nas w reklamie.
b. kłamliwe ubieranie nas w nimfy, skupione tylko na miłosnych podbojach w serialach
c. marginalizowanie nas w polityce
I wiele innych uwłaczających godności ludzkiej spraw. Przepraszam jeśli mój tok wypowiedzi jest nieco chaotyczny, ale zawsze bardzo intensywnie przezywam dyskusje tyczące się życia kobiet w Polsce. Wyraźnie widzę jak daleko w tyle jesteśmy w stosunku do np. Stanów, które dały nam „Gotowe na wszystko” czy „Seks w wielkim mieście”. Momentami oczywiście wyolbrzymione, stereotypowe w dużej mierze (co nie jest stereotypem? Zdziewając jedną, przyodziewamy inną gębę, ale może warto je zmieniać, dążąc do przodu, poszukując tej najbardziej ludzkiej) pokazują one jednak zupełnie odmienny obraz kobiet, niż te z „M jak miłość” czy innej „Magdy M.” Nie będę tutaj o tym pisała więcej, może przy okazji następnego wpisu do tego wrócę, ale że są znaczne różnice to niezaprzeczalne. Podobnie rzecz się ma w reklamie. Francuska reklama mówi „Jesteś tego warta”, polska pokazuje super mężczyzn, którzy są tak mili, ze kupują kobietom płyn do mycia naczyń (por. reklama Fairy) albo kobiety, które świecą tyłkami na bilboardzie reklamując myjnię samochodową. Jedna z uczestniczek panelu zaproponowała ciekawą rzecz (mało realną, ale podobno, wedle słów tejże kobiety, w niektórych krajach są pewne ustawy regulujące pod tym kątem): ograniczenia prawne w reklamie tj. czego nie można byłoby pokazywać pod groźbą kary, żeby nie obrazić godności ludzkiej, niezależnie od tego czy chodzi o osobę o odmiennym od naszego jakże białego koloru skóry, czy o odmiennych preferencjach seksualnych, od powszechnie dominujących heteroseksualnych (chociaż z moich obserwacji wynika, że za wiodące powinny zostać uznanie zachowania biseksualne, ale to tak na marginesie, także na inną okazję) czy w końcu będące kobietą, która nie będzie wiedziała, że jest czegoś warta póki nie powie basta!
Oprócz kadzenia sobie i autopromocji z panelu nic nie wynikło. Bardzo niewiele konstruktywnych wniosków. Panie próbowały usprawiedliwić taki a nie inny (przyznajmy, że mocno anachronicznego) wizerunek kobiet mediach tym, że:
a. pewnych rzeczy nie da się przełożyć na polskie realia. Seriale np. pokazują życie Polki takim, jakie ono jest.
b. takie są potrzeby konsumentów;
b. kieruje tym wszystkim biznes.
Rękę więc podały sobie panie te biznesy kręcące. Jednak znowu utarła im nosa Olga Lipińska, stwierdzając, że biznes to mogą sobie robić otwierając np. sieć restauracji, telewizja publiczna nie powinna być biznesem, a że jest to tylko i wyłącznie wina mało utalentowanych, żądnych kasy debili (i debilek niestety, jak się okazuje). Doskonale wiem, że nic nie sprzeda się bez odpowiedniej reklamy i niestety komercji, jednak są pewne obszary, które powinny być od niej wolne, takim miejscem powinna być nasza rodzima TV, bądź co bądź wciąż pozostająca niestety przeszkodą w aktywizacji zawodowej kobiet, a to dlatego, że to one same pozwalają siebie gnoić.
Po 20 latach transformacji mamy tysiące możliwości wyboru, ale dyskutantki skupiły się na reklamach, magazynie Viva i serialach. Nikt nie wspomniał o internecie, nikt nie opowiedział o publicystyce. Jesteśmy w czarnej dupie, jakby to mój nie przebierający w słowach kolega ujął. I jeśli nadal toczone będą dyskusje na takim poziomie, spychające w cień osoby naprawdę mające coś mądrego do powiedzenia, a promujące pustaki (następne określenie mojego znajomego) to szczerze wątpię, żeby za kolejne 20 lat kobiety aktywizowały się zawodowo z pomocą ich wizerunku w mediach.
Paszkwil zatem to stał się, ale nie tyle osobisty (wszak panią Agatę moje drugie „ja” wzięło w obronę) co gremialny. Na kobiety w ogóle. Na to, że ciągle się za nie wstydzę. Że wciąż są tak mało lojalne wobec siebie, że powielają najgorsze zachowania mężczyzn, że zamiast mądrości, wrażliwości, ciepła uderzają małością, interesownością, głupotą. Po raz kolejny dyskusję o kwestii kobiet w Polsce toczyły kobiety niekompetentne i miałam wrażenie, że zrzeszone w jakimś lobby, jedna u drugiej kiedyś pracowała, inna u kolejnej na okładkę pozowała. Nic dziwnego, że pod koniec spotkania na sali została garstka kobiet. Ja sama wyszłam w połowie, zdecydowana nie wracać, ale zapaliwszy papierosa wróciłam jednak przyciągana magnetyczną obietnicą Olgi Lipińskiej, która stwierdziła, że jeszcze coś na pewno powie. Nie dane jej było niestety wypowiedzieć się normalnie, bo nastrój na sali przypominał niektóre odcinki jej Kabaretu. Sala Starzyńskiego zmieniła się w ogromny kurnik, w którym gdaczące kury gdakały dla samego gdakania jeno.