W swoim artykule starałem sie udowondić, że możliwe jest działanie szkół na zasadach rynkowych. Mogą one działać jak zwykłe firmy na rynku.

Data dodania: 2008-12-25

Wyświetleń: 2610

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 3

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

3 Ocena

Licencja: Creative Commons

Współczesne koncepcje liberalne zakładają minimalną rolę państwa w kształceniu obywateli. Państwo powinno jedynie zabezpieczyć możliwość edukacji, nie ingerując w programy i sposoby nauczania. Jednak dopóki państwo ma monopol, dzięki finansowaniu edukacji, ma też prawo do ingerencji w nią, co jest w zasadzie największym problemem. Powszechnie wiadomo jest, że bezpłatna edukacja to fikcja. Jeśli jednak zaczyna się dyskusja na temat odpłatności za szkolnictwo, podnoszą się głosy oponentów, że wprowadzenie takiej odpłatności pogłębi nierówności edukacyjne . Co w takiej sytuacji mają powiedzieć rodzice dzieci, które się uczą płatnych szkołach, (niejednokrotnie lepszych, lepiej wyposażonych, co oczywiście nie jest regułą), którzy płacą za edukację swoich pociech dwukrotnie. Pośrednio przez podatki i bezpośrednio w formie czesnego.
Czy zatem w szkolnictwie rodziców i ich dzieci nie powinniśmy traktować jak konsumentów, a nauczycieli jako producentów? Czy nie powinno być tak, że to każda szkoła z osobna ustala swój program nauczania, zamiast odgórnego ustalania programów przez zbiurokratyzowaną administrację ministerstwa edukacji? Postaram się w swoim artykule przekonać do projektu talonów szkolnych dla szkolnictwa.

Czy edukacja publiczna jest efektywna i skuteczna?
Oczywiście, że tak, jak twierdzi publicysta brytyjski J. Bartholomew – jeśli poradzi sobie z następującymi kwestiami: na przykład pozbawi pracy setki tysięcy osób zatrudnianych w administracji, co oczywiście spotka się z szeroką akcją protestacyjną związków zawodowych. Pozwoli to na to, aby szkoły stały się na tyle autonomiczne, że będą mogły karać lub wyrzucać uczniów oraz zapewni możliwość wyboru rodzicom, do takiego stopnia, że niektóre szkoły będą musiały zostać zamknięte. Problem edukacji państwowej wynika z faktu, że jest ona dostarczana przez państwo.
Na przełomie pięciu lat, począwszy od 1971-72 do roku 1976-77 w publicznych szkołach w Stanach Zjednoczonych personel zawodowy wzrósł ogółem o 8%. Z kolei koszt utrzymania tych szkół w przeliczeniu na jednego ucznia wzrósł o 58% .
Brytyjskie szkoły prywatne zapewniają wysoki standard nauki, program wychowawczy oraz korzyści z przebywania wśród braci uczniowskiej. Stanowią one niepowtarzalny element systemu szkolnictwa europejskiego. Wiele z nich ma wielowiekową tradycję a ich absolwentami byli ludzie zajmujący najwyższe stanowiska w świecie polityki, nauki, biznesu, literatury, sztuki, muzyki. Uczniowie przebywający w internacie korzystają z bogatego programu zajęć pozalekcyjnych oferowanych przez szkoły takich jak: zajęcia w kołach zainteresowań, kółku dramatycznym, chórze, klubach wymiany myśli, zajęciach sportowych .
J. Bartholmew sprawdził ranking szkół średnich w Wielkiej Brytanii. Okazało się, że w pierwszej dziesiątce nie było ani jednej publicznej szkoły, w pierwszej dwudziestce także. W rankingu opublikowanym przez BBC News można było zauważyć jedynie prywatne szkoły – jedna po drugiej. Pierwsza szkoła publiczna pojawia się na miejscu trzydziestym piątym: Queen Elizabeth’s School in Barten w północnym Londynie. Na sto szkół przedstawionych w rankingu, dwanaście było szkołami państwowymi.
Po wprowadzeniu publicznego szkolnictwa w Wielkiej Brytanii celem polityków stało się dostarczenie dobrej edukacji dla wszystkich – cokolwiek by to znaczyło dla ich dalszego życia. Obniżyły się standardy. Analfabetyzm rozszerzył się. Publiczna edukacja stała się tak nieskuteczna, że po jedenastu latach obowiązkowej nauki wiele osób nie potrafi czytać. Biedne rodziny posłały swoje dzieci do najgorszych szkół. Obowiązkowe nauczanie spowodowało, że w tych najgorszych szkołach zwiększyła się alienacja uczniów, postawy antyspołeczne, które pchnęły ich na drogę przestępczą. Nadzieje, że szkoły publiczne stworzą równość, bądź też równość szans – skończyły się porażką. Najgorzej na publicznej edukacji „skorzystali” biedni.
Jak zauważa dalej Bartholomew, edukacja publiczna jest katastrofą. Zniszczyła to, co wcześniej rozwijało się doskonale, przed wprowadzeniem publicznej i obowiązkowej edukacji. Mnóstwo pieniędzy zostało zmarnowane na biurokrację. Ograniczyła także rozwój alternatywnych metod nauczania. Autor podsumowuje, że największą tragedią jest niestworzenie możliwości na rozwój niezależnej edukacji. „To wstyd – podsumowuje Bartholomew – że państwo kiedykolwiek przejęło edukację” .


Konkurencja w szkolnictwie
Zastanówmy się czy można urynkowić szkolnictwo? Dało się to zrobić z każdą dziedziną gospodarki, to dlaczego miało by się nie dać w szkolnictwie. Oczywiście, że się da, co więcej wynikło by z tego wiele dobrego.

Po pierwsze oszczędności. Budżet na rok 2008 Ministerstwa Edukacji wyniósł 670 mln . Pomyślmy jakie byłyby oszczędności, gdyby uszczuplić przykładowo o 3/4 budżet. Poco byliby ludzie w ministerstwie układający program nauczania, skoro szkoły mogłyby mieć w tej kwestii pełną autonomię. Po co byłaby ta cała machina biurokratyczna skoro szkoła otrzymywałaby środki od rodziców, dzięki czemu mogliby oni stawiać jej wymagania, zbędny stałby się rosnący system nadzoru, liczne etaty w kuratoriach.

Po drugie jakość. Szkoły byłby jak firmy na rynku. Silne pozostawałyby na rynku, a te słabe by z niego znikały. Rodzice w sytuacji wybierania szkoły dla swoich pociech, zwracaliby uwagę na jakość kształcenia, na programy nauczania czy chociażby zajęcia pozalekcyjne. W tej sytuacji, utrzymałyby się tylko szkoły dobre. Szkoły słabe, gdzie szerzyła by się przestępczość, narkotyki upadałyby. Taka sytuacja z całą pewnością mobilizowałaby zarówno dyrekcje szkoły do ciągłego doskonalenia programów nauczania, a sami nauczyciele bardziej byliby zajęci podnoszeniem swoich kompetencji, aniżeli protestami przed budynek ministerstwa. Nauczyciele pracujący w lepszych szkołach by lepiej zarabiali niż Ci ze słabszych.

Jak to zrobić?
Sposobem na edukacje w takiej postaci są bony oświatowe, o których w swoim wielkim dziele pisał Milton i Rose Friedman. Idea bonu oświatowego (zwanego też czekiem i voucherem) jest prosta jak budowa cepa: środki budżetowe na szkolnictwo dzieli się przez liczbę uczniów i przydziela rodzicom w postaci kwitu, którym płacą za szkołę dziecka, np. w miesięcznych ratach. Szkoła za taki bon otrzymuje od państwa pieniądze. Jeśli jest droższa niż przeciętna placówka szkolna, musi albo obniżyć koszty, albo wymagać dopłaty .
Oczywiście szerokie grono pedagogiczne, całe ministerstwo, kuratorzy byliby temu przeciwni, gdyż znakomita ich część straciłaby prace. Do tego doszłyby głosy polityków, że edukacje najlepiej dostarczyć może tylko i wyłącznie państwo, co jest całkowitą bzdurą. Dzisiejszy system jest skostniały. Jest on pozostałością po gospodarce centralnie planowanej (w zasadzie dalej jest sterowanie z góry).
Są gałęzie, które może tylko i wyłącznie sprawnie dostarczyć państwo. Według mnie jest to na pewno bezpieczeństwo (wojsko, policja) i sądownictwo, a edukacja z całą pewnością nie. W związku z powyższym szkolnictwo nasze musi być gruntownie zmodernizowane, gdyż czas idzie do przodu nieubłaganie a szkoły pozostają w miejscu.

Licencja: Creative Commons
3 Ocena