Była ciężka, toporna, i brzmiała jakby grało w niej radio na krótkich falach. A jednak... wielu z nas właśnie na niej uczyło się pierwszych akordów, pierwszych riffów, pierwszych porażek. Nie potrzebowała efektów, sama była efektem – symbol czasów, gdy grało się na tym, co było, a nie na tym, co się chciało. Dziś wraca jako relikt, ikona i przedmiot cichego zachwytu.

Data dodania: 2025-05-28

Wyświetleń: 43

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

DEFIL Kosmos – gitara z innej planety. Nostalgia w wersji PRL

Gitara Kosmos to dzieło Dolnośląskiej Fabryki Instrumentów Lutniczych w Świdnicy – zakładu, który dostarczał instrumenty każdemu, kto marzył o scenie, ale miał dostęp tylko do sklepu muzycznego z jednym modelem i pustymi hakami.

Produkowana w latach 70. i 80., miała być... futurystyczna. Korpus przypominał coś między statkiem kosmicznym a dziwacznie obrobioną deską do krojenia. Z dzisiejszej perspektywy? Totalny absurd. Ale wtedy? Szczyt marzeń.

„Dostałem ją od wujka w 1985. Ważyła jak szafa i stroiła raz na tydzień – ale była moja. I była z Kosmosu.” – tak wspomina jeden z użytkowników na popularnym forum.

Pickup? Jeden. Przester? Niepotrzebny – sama gitara brzmiała jakby grała przez suszarkę. Sustain? Jeśli ktoś go znalazł, to pewnie trzymał go razem z kluczem do strojenia.

Ale mimo wszystko... grało się. I to z sercem. Bo w Kosmosie była duma i bunt. Coś jak pierwsza gitara punkowca, który nie potrzebuje tonów efektów – wystarczy mu opór struny i hałas wewnętrzny.

Dziś Kosmos wraca nie na scenę, ale... na ścianę. Staje się ozdobą, ikoną stylu retro, muzealnym eksponatem w domowych studiach. Niektórzy odnawiają go, wkładają nowe przetworniki, wymieniają klucze – inni wolą, by pozostał dokładnie taki, jaki był: niedoskonały, szczery, prawdziwy.

Nie był doskonały. Nie był nawet dobry. Ale był nasz. Gitara DEFIL Kosmos to wspomnienie czasów, gdy muzyka rodziła się nie z jakości sprzętu, ale z potrzeby grania, z marzeń, z młodzieńczego uporu. Dziś, w dobie perfekcyjnych emulacji i setek presetów, warto przypomnieć sobie, że kiedyś wystarczyła jedna struna i jeden dźwięk, by poczuć się jak artysta.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena