Umówmy się jednak – dwie dekady temu latarnicy mieli już dość łatwo – kapitanat miał radio, byli dostępni piloci, a przede wszystkim światło było generowane w źródle elektrycznym. Taki drobiazg, którego pod koniec XIX wieku jeszcze nie wdrożono.
Ustecka latarnia
Cała historia zaczęła się w 1892 roku. Niby nie tak dawno, ale technologia zrobiła swoje. Wtedy latarni jako takiej jeszcze nie było, za to na jej miejscu stała stacja pilotów. Byli to doświadczeni żeglarze, którzy po ciemku potrafiliby wpłynąć do portu. Ba, nie tylko potrafiliby, ale też takie było ich zadanie. Stojący na redzie statek prosił o pomoc pilota, ten gnał ze stacji do wiosłowej łodzi, dopływał do jednostki i tu były dwie możliwości – albo pilotował statek niczym holownik, bo płynął z przodu bezpiecznym szlakiem, albo przywiązywał swoją krypę na hol, przejmował w dowodzenie mostek i wprowadzał jednostkę zręcznie niczym mistrz gry w bierki wodne na prąd. Gdzie tu początek historii latarni? A i owszem, jest – otóż nawet najlepszy marynarz niewiele mógłby zrobić, gdyby nie miał punktu odniesienia, w końcu gdzie ludzi kupa… Zanim więc pilot wypłynął do wzywającej go jednostki zapalał latarnię. Sprowadzało się to do wciągnięcia na maszt lampy naftowej w czerwonym kloszu.
Tu warto wytłumaczyć, dlaczego klosz był czerwony – paradoksalnie odpowiedź na to pytanie znają nie historycy, tylko miłośnicy przygód też pilota, ale Pirxa. Tam jest elegancko wytłumaczone, że światła statków kosmicznych mogły być dowolnej barwy, byle nie białej, żeby ich z gwiazdami nie mylono. Zasada tutaj jest ta sama, choć statki były zdecydowanie mało kosmiczne – lampa byłą czerwona, bo z odległości 11 kilometrów, a z takiej była widoczna, białej można by było nie zauważyć.
Latarnia de novo
Nie trzeba być geniuszem, żeby odkryć, że taki sposób pilotowania statków nie był ani wygodny, ani bezpieczny. Trzeba było przygotować punkt orientacyjny, który pozwoliłby, łącznie z dokładnymi planami redy i portu, bezpiecznie wprowadzić jednostkę na stanowisko bez pomocy pilota. I tak od słowa do słowa zastąpiono masz z lampka naftową latarnią morską z prawdziwego zdarzenia. Jeśli wynajmiesz pokoje w Ustce w pobliżu plaży, to jest szansa, że i dziś zobaczysz po zmroku jasne światło latarni. Uprzedzając pytania – nie, dziś latarnia jest bezużyteczna: jest radio, GPS, więc mało precyzyjne naprowadzanie na latarnię byłoby wręcz śmieszne. Mam nadzieję jednak, że nie zapomniałeś o idei retroaktywności, która przyświeca usteckim władzom odpowiedzialnym za turystykę?
Otóż włodarze miasta postanowili, że latarnia ma świecić, tyle że dziś już tylko po to, żeby jej ośmiokątna wieża lepiej wyglądała. Na latarni zamontowano więc zestaw lamp do iluminacji architektonicznej i latarnia jest podświetlona tylko po to, żeby ciekawiej wyglądała. Osobiście jednak zachęcam Cię do obejrzenia jej za dnia – wtedy całość jest chyba jeszcze bardziej imponująca.
Jest to jeden z dowodów na to, jak wiele pracy trzeba było i ilu ludzi musiało zarywać noce, żeby taki niewielki nawet port działał – była Czerwona Szopa, byli piloci i latarnicy, była też, co oczywiste, obsada samego portu, szkutnicy, kapitanat i masa ludzi z innych profesji, których wspólny wysiłek miał doprowadzić tylko do jednego: wygenerowania dużego dochodu i jak najmniejszych strat w ludziach i sprzęcie w prostym i nieszczególnie strategicznym porcie u ujścia Słupi.