Choć polskie lotniska przyjmują coraz więcej lotów przewoźników niskokosztowych, tak naprawdę na tle krajów europejskich wypadamy raczej blado. Żaden z polskich portów lotniczych nie może nawet pretendować do tytułu huba, czyli portu przesiadkowego z prawdziwego zdarzenia.

Data dodania: 2014-11-07

Wyświetleń: 2128

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Chcesz latać tanio? Polska to dopiero początek!

Co znajdziesz w Polsce?

Przewoźnicy niskokosztowi to nie jest jedyna opcja taniego latania. Wprawdzie tanie loty z Warszawy do Budapesztu to nic nadzwyczajnego, jednak też trudno wycieczkę właśnie tam uznać za podróż życia, prawda? Większość połączeń udostępnionych z polskich portów działa tak naprawdę tylko dzięki zachłyśnięciu się początkujących podróżników, którzy cały czas są święcie przekonani, że do taniego latania wystarczy tylko wyszukiwarka cen i to jedna, zbiorcza, ale wybiórcza, pokazująca tylko loty LCC, zupełnie pomijająca klasycznych przewoźników, którzy czasem są jedynymi operatorami na danej linii.

Słowo o hubach

Hub, czyli centralny port przesiadkowy, lotnisko o strategicznym położeniu, doskonałej infrastrukturze i bogatej siatce lotów powinno być punktem wyjścia dla każdego, kto chce znaleźć tanie bilety. I tak – spójrz na tanie loty z Wrocławia – są to może oferty dobre, ale przecież nieliczne.

W Europie zdecydowanie większe znaczenie niż którykolwiek polski port lotniczy mają lotniska w Berlinie, Wiedniu, Budapeszcie, Paryżu czy (nawet!) Pradze. Lotniska o mniejszym znaczeniu to Mediolan czy Bruksela. Co z tymi, którzy podróżują poza Europą? Cóż – huby są tworzone na całym świecie i wynika to ze strategii samych przewoźników, którzy oferują albo długie trasy bez międzylądowań, albo skorelowane połączenia z tras krótszych. Właśnie te ostatnie przede wszystkim wymagają działania hubów. Dla zachodniej części Azji takimi ważnymi portami są Dubaj i oczywiście Moskwa, dla Afryki Wschodniej Nairobi, Addis i Abeba, Zachodniej Dakar i Accra, południowej Johannesburg, dla Ameryki Południowej (dość paradoksalnie) Miami, a dla Oceanii, Australii i wschodniej części Azji Singapur, Hongkong czy Bangkok. Oczywiście poszczególne linie lotnicze korzystają z odmiennych siatek połączeń, ale znajomość hubów przyda się, jeśli – a trzeba to będzie robić często – zaplanujesz dalszą podróż z przesiadką.

Większość przewoźników niskokosztowych nie tylko nie dysponuje siatką połączeń dalekodystansowych, ale nawet nie zamierza podobnej tworzyć w przyszłości, dlatego jedyne, czego możesz się spodziewać, to wyznaczanie nowych węzłów komunikacyjnych obok tych już istniejących. Co więcej, jeśli takich międzylądowań jest więcej, to ceny będą się różniły w zależności od portu początkowego i to wcale niekoniecznie zgodnie z zasadą im bliżej, tym taniej.

Jak sobie z tym poradzić?

Niektóre wyszukiwarki biletów nie obsługują pewnych portów, dlatego jedynym rozwiązaniem jest wówczas sprawdzenie bezpośrednio u źródła, czyli na tablicy lotów przewoźnika. Zanim jednak cokolwiek zaplanujesz, podróżuj palcem po mapie i spróbuj „dotrzeć” do portu początkowego od końcowego, sprawdzając różne, pozornie nawet czasem bezsensowne modele połączeń. Może się okazać, że czasem zmiana portu na taki, do którego z Warszawy stosunkowo łatwo się dostać (na przykład z Berlina) będzie nie tylko dawała większą swobodę ruchu, ale przede wszystkim pozwoli jeszcze więcej zaoszczędzić. Dlatego wszystkie wyszukiwarki biletów owszem, mogą pomóc, ale wtedy, kiedy szukasz z głową, a nie jedynie z najbliższego dla siebie portu, tym bardziej, niestety, w polskiej rzeczywistości.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena