To naturalne zjawisko, bo wszyscy szukamy przecież czegoś tańszego, spełniającego jednocześnie nasze wymagania. Innym powodem jest postęp technologiczny. Mało kto z nas wybierze dziś staroświecką kosę mając do dyspozycji całą gamę nowoczesnych urządzeń do koszenia trawy.
Daje się jednak zauważyć także tendencję odwrotną, towarzyszącą modzie na żywność ekologiczną, rosnącej wraz z różnego rodzaju programami o gotowaniu i kolejnymi „książkami kucharskimi” sygnowanymi przez celebrytów. Jest nią chęć posiadania przedmiotów oryginalnych, bo wykonanych ręcznie. Dają one posiadaczowi poczucie bycia właścicielem czegoś wyjątkowego, występującego tylko w jednym egzemplarzu.
Dzięki takiemu trendowi kowale, którzy niewiele mieli już do roboty, produkują przybory do kominków, kute bramy a czasem nawet całe ogrodzenia. Wyrastają jak grzyby po deszczu internetowe sklepy zdrowej żywności, ręcznie produkowanych zabawek dla dzieci – rozwijających ich wyobraźnię, albo akcesoriów kobiecej garderoby wytwarzanych w krótkich seriach bądź pojedynczo. Niestety ten trend obejmuje tylko część tradycyjnego rzemiosła.
Szczęśliwie na targach jarmarkach i przy okazji różnych „dni gminy” na Podkarpaciu wciąż można oglądać przy pracy rzemieślników, którzy częstokroć są prawdziwymi artystami. Łyżkarze, twórcy drewnianych koników, oryginalnej ceramiki, wikliniarze i pszczelarze oferujący też wyroby z wosku tworzą barwny patchwork profesji i osobowości. W rozmowach przyznają, że największą bolączką jest brak następców w tych zawodach, które są bardzo pracochłonne, a efekty nie pozwalają na osiągnięcie zarobku pozwalającego myśleć o utrzymaniu się z niego. Jedną łyżkę z drewna od samego początku do finalnego efektu robi się około 8 godzin, jak zdradził mi Jan Stopyra. Żeby mieć za tę „dniówkę” godziwy zarobek wypadałoby zażądać za gotowy wyrób około 10 złotych. Taka sama wykonana maszynowo w supermarkecie kosztuje jednak 1,50-2,00 złote. Rachunek jest prosty. Stąd trudno o adeptów sztuki wyrabiana łyżek.
Inaczej ma się rzecz na przykład z kowalstwem. Nauka nie jest łatwa ani krótka, warsztat również kosztuje niemało. Jednak dobry majster, ma zlecenia cały rok. Przyznają to sami. Oczywiście podkuwanie koni to już dzisiaj margines. Większość produktów stanowią bramy, balustrady do schodów, narzędzia do kominków, czy nawet żyrandole albo okucia luster. Kowale dzisiaj to bez wątpienia prawdziwi artyści.
Czy na Podkarpaciu tradycyjne rzemiosło przetrwa? Odrodzi się? Odpowiedź na to pytanie nie brzmi ani tak, ani nie. Sądzę, a potwierdzają to kilkuletnie obserwacje, że raczej będzie ewoluowało, odchodziło od wytwarzania prostych przedmiotów użytkowych w kierunku efektownych – rekwizytów, małych „arcydzieł” ludzkich rąk i wyobraźni. Stanie się źródłem zaspokajania potrzeb wyższego rzędu. Da możliwość obcowania z wyrobami estetycznymi, których walory czysto praktyczne zejdą na plan drugi. Oczywiście musimy się zgodzić na zapłacenie za nie odpowiednio wyższej ceny. Tak, jak więcej płacimy za malarski portret, niż zdjęcie wykonane do prawa jazdy.