Evelyn Nesbit, dziewczyna, której twarz miała Ania z Zielonego Wzgórza, przeszła do historii jako jedna z ikon belle époque. Z powodu swojej urody, ale także dlatego, że była bohaterką jednego z najgłośniejszych skandali tamtych czasów.

Data dodania: 2012-09-03

Wyświetleń: 851

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 4

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

4 Ocena

Licencja: Creative Commons

Lucy Maud Montgomery zobaczyła ją na okładce "Metropolitan Magazine". Dziewczyna była bardzo szczupła, wręcz chuda, i bardzo piękna. Miała ogromne oczy o lekko opadających powiekach, drobną, bladą twarz o łagodnym owalu i delikatne, słodkie usta. Z wysoko upiętego koka wymykały się na ramiona loki, jakby w sprzeciwie wobec przytrzymujących je szpilek. Pewnie była brzydkim dzieckiem — pomyślała Maud. Jej twarz nigdy nie miała w sobie nic z miłej przylepności maluchów. Żadnych słodkich dołeczków, rumianych policzków, rozkosznych uśmiechów. Takie dziewczęta w dzieciństwie są jak poczwarki — z za szerokimi ustami, za chudymi ramionami, za dużymi oczami. Ale to z nich wyrastają piękności.

Maud, patrząc na to zdjęcie, wymyśliła Anię. Biedną, brzydką, niekochaną przez nikogo dziewczynkę, która z czasem zmieni się w łabędzia. Wiedzą o tym już od pierwszej strony wszystkie czytelniczki "Ani z Zielonego Wzgórza" — nawet te ośmioletnie, które o książce nigdy wcześniej nie słyszały. Podświadomie czują, że taki jest porządek baśniowych historii, że na tym polega sprawiedliwość bajkowych światów. Dobre, choć brzydkie kaczątko dorasta i zyskuje urodę, którą zawsze nosiło w sobie, a odtąd jego życie staje się pasmem szczęścia.

Ale nie życie Evelyn. Ona nie była z bajki. I choć wypiękniała, nie przyniosło jej to radości. Evelyn Nesbit — bo to jej zdjęciu przyglądała się Lucy Maud Montgomery i jej rysami obdarzyła swoją bohaterkę — przeszła do historii jako jedna z ikon belle époque. Z powodu swojej urody, ale także dlatego, że była bohaterką jednego z najgłośniejszych skandali tamtych czasów.

Dziewczynka na czerwonej huśtawce

Evelyn, podobnie jak Ania, dzieciństwo miała biedne i złe. Choć na początku — tak jak u Ani — nic tego nie zapowiadało. Urodziła się pod koniec dziewiętnastego wieku w małym miasteczku w Pensylwanii, w typowej mieszczańskiej rodzinie czasów wiktoriańskich. Ojciec był dość wziętym adwokatem, matka prowadziła dom. Mała Evelyn rosła szczęśliwa. Była typową córeczką tatusia, który z zapałem zaspakajał jej żywą ciekawość, kupując książki, prowadzając na lekcje muzyki i tańca.

Dobre czasy skończyły się w momencie, gdy pan Nesbit zmarł nagle w wieku czterdziestu lat. Jedenastoletnia Evelyn, jej młodszy brat i matka zostali sami. W rozpaczliwej sytuacji. Patrzyli bezradnie, jak zabierają im dom, licytują majątek, bo ojciec, jak się okazało, nie miał nosa do inwestycji i zostawił po sobie masę długów. Żyli odtąd w ciasnych pokoikach nędznych pensjonatów, utrzymując się z datków przyjaciół i z tego, co matka mogła dorobić szyciem. Tak było do czasu, kiedy rozkwitła uroda Evelyn. 

Jako czternastolatka zaczęła przyciągać męskie spojrzenia, a jej twarz obudziła zainteresowanie rysowników i portrecistów. Zaczęli prosić, by im pozowała. I chcieli za to płacić, więc matka dziewczynki nie protestowała. Zarobki córki, choć niewielkie, stanowiły jedyną pewną pozycję w domowym budżecie. Nastolatka całymi godzinami tkwiła więc w pracowaniach, upozowana na słodkie heroiny. Kiedy rodzina przeniosła się do Nowego Jorku, zaczęła się sława Evelyn. I skończyło dzieciństwo.

Można ją nazwać pierwszą supermodelką albo pierwszą pin-up-girl. Był koniec dziewiętnastego wieku, rozkwitała sztuka fotografii, czasopisma potrzebowały coraz więcej zdjęć — zwłaszcza pięknych kobiet. A w nowojorskich pracowniach królowała Evelyn. Pozowała cierpliwie całymi godzinami przed obiektywem albo sztalugami i wkrótce jej twarz znali wszyscy. To ona patrzyła z okładek pism, pocztówek, reklam, kalendarzy, to jej profil, z włosami ułożonymi na kształt znaku zapytania, uwiecznił popularny wówczas artysta Charles Dana Gibson na swoim słynnym rysunku "The Eternal Question". 

Była piękna, a zainteresowanie mężczyzn szybko przestało się ograniczać do sentymentalnego uwielbienia. Evelyn miała 16 lat, gdy zrobił z niej swoją kochankę 47-letni architekt i słynny playboy, Stanford White. Słynął z apetytów na młodziutkie kobiety i dość perwersyjnych gustów. Jak plotkowano, garsoniera, w której spotykał się ze swymi małoletnimi kochankami, była wyłożona lustrami i wyposażona w obitą czerwonym aksamitem huśtawkę. Na tej huśtawce Evelyn straciła dziewictwo. I właśnie to wydarzenie miało zaważyć na całym jej dalszym życiu. 

Śmiertelne strzały w Madison Square Garden

White wkrótce zmienił Evelyn na młodszą dziewczynę, ale szybko pojawił się mężczyzna, który naprawdę się w niej zakochał. Przystojny John Barrymore — wtedy biedny grafik w jednej z gazet, wiele lat później słynny aktor — był niewiele od niej starszy. I chciał zostać jej mężem. Romans kwitł, ale gdy dziewczyna zaszła w ciążę, do akcji wkroczyła matka (a podobno i White miał w tym swój udział). Uznała, że John to żadna partia dla jej pięknej córki. Siedemnastolatka potulnie usłuchała. Odrzuciła oświadczyny Johna i dała się zamknąć w klinice, gdzie ciążę usunięto, pozbywając się kłopotu. Wszystko przeprowadzono w wielkiej dyskrecji, Evelyn znalazła się w szpitalu rzekomo z powodu zapalenia wyrostka. Do końca życia zaprzeczała, że była to aborcja. 

W końcu znalazł się mężczyzna, który zasługiwał na rękę najpiękniejszej dziewczyny Nowego Jorku. Harry Kendall Thaw był synem bogatego przemysłowca, dziedziczył wielki majątek. Co prawda plotkowano, że był też narkomanem, pijakiem i awanturnikiem ze skłonnością do sadystycznych zachowań. Ale czyż milionerom nie wybacza się takich drobiazgów? W dodatku Thaw obiecał poprawę i wytrwale zabiegał o Evelyn całe cztery lata.

Pobrali się w kwietniu 1905 roku. A zaledwie rok później pisały o nich wszystkie gazety. Niestety, nie w rubrykach towarzyskich, ale krzycząc wielkimi tytułami na pierwszych stronach: "Morderstwo na dachu Madison Square Garden!" 

Był czerwcowy upalny dzień. Thaw zabrał Evelyn na nowe show, które wystawiano na dachu teatru Madison Square Garden. Dziwne było, że pomimo upału Thaw założył na smoking czarny długi płaszcz. Ale był ekscentrykiem, więc nikogo to specjalnie nie dziwiło. Dopiero na miejscu wyszło na jaw, że w fałdach płaszcza chował broń. W teatrze zebrała się cała nowojorska śmietanka, był także Stanford White. Przedstawienie zbliżało się już do końca, gdy Thaw podniósł się z miejsca i zbliżył do stolika, przy którym siedział White. Wyjął pistolet i trzy razy strzelił mu prosto w twarz.

Honor i pieniądze

Proces na wiele lat rozgrzał Amerykę. Prasa prześcigała się w sensacyjnych komentarzach i dziś mówi się nawet, że właśnie to wydarzenie miało główny wpływ na rozkwit tabloidowego dziennikarstwa w Stanach. Co charakterystyczne, Thaw w tych relacjach wcale nie był czarnym charakterem, raczej postacią heroiczną. Purytańska Ameryka doceniała, że ożenił się z Evelyn mimo jej burzliwej przeszłości. Przedstawiano go jako mężczyznę, który broni honoru swojej kobiety, jej splamionej czci. Cytowano świadków zabójstwa, którzy mówili, że Thaw po oddaniu strzałów krzyknął: "Zrobiłem to, bo zrujnował moją żonę!". A przy okazji ujawniano pikantne szczegóły związku Evelyn z Whitem, opisując aksamitne huśtawki i lustrzane pokoje.

Evelyn zeznawała na korzyść męża. Zaprezentowała się przed sądem jako niewinna ofiara starego lubieżnika Stanforda White'a, który próbował ją zgwałcić, a rycerski mąż chciał pomścić cierpienia żony. Być może była szczera. A być może po prostu umiała o siebie zadbać. Wiadomo, że od teściowej dostała co najmniej dwadzieścia pięć tysięcy dolarów za takie zeznania, kwotę wówczas niebotyczną. Niektórzy mówią, że był to nawet milion. Opłaciło się. Thaw został uznany za chwilowo niepoczytalnego i umieszczony w szpitalu dla psychicznie chorych. W 1913 roku uciekł stamtąd do Kanady, dwa lata później uwolniono go od zarzutów. 

Evelyn rozwiodła się z mężem, miała kolejnego, ale małżeństwo trwało zaledwie dwa lata. Próbowała pracy w filmie, teatrze, prowadziła kawiarnię. Nigdzie kariery nie zrobiła. Zawsze była dla wszystkich femme fatale zamieszaną w morderstwo nowojorskiego playboya. Pod koniec życia, w 1955 roku, próbowała odciąć ostatni kupon od tej poniżającej sławy, zostając konsultantką filmu kryminalnego o głośnym epizodzie z jej życia. W "Dziewczynie na czerwonej aksamitnej huśtawce" w jej postać wcieliła się młoda aktorka Joan Collins. Ale film przeszedł bez echa, uznano też, że niewiele ma wspólnego z prawdą. Dopiero w 1981 roku powstanie głośny "Ragtime" Miloša Formana, a Elizabeth McGovern, grająca w nim rolę Evelyn, dostanie nominację do Oscara.

Ale Evelyn już tego nie doczeka, choć dożyje sędziwego wieku 82 lat. Umrze w 1967 roku w domu spokojnej starości w Santa Monica. Evelyn, dziewczyna o twarzy Ani z Zielonego Wzgórza, żyła długo i nieszczęśliwie. Inaczej niż Ania. Inaczej niż w bajce. Trochę tak jak my, prawda? Prawie każda z nas marzyła w dzieciństwie, by jej życie pobiegło tak, jak życie Ani. 
I prawie każdej trafiło się całkiem inne.

Licencja: Creative Commons
4 Ocena