Koalicja rządząca uwaza, że nasz kraj jest zieloną wyspą w Europie. Ale to tylko megalomania. W rzeczywistości, polską gospodarkę czeka ponura i mało optymistyczna rzeczywistość.

Data dodania: 2012-04-02

Wyświetleń: 1855

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Amerykańska agencja ekonomiczna Bloomberg uważa, że Grecja zbankrutuje w ciągu najbliższych 3-4 lat. Czy podobny los, może czekać również Polskę? To niewykluczone!

Dotychczas, udawało się nam przejść względnie suchą stopą, przez światowy kryzys gospodarczy. Jednak wielu z nas, stale zadaje sobie pytanie, jakim cudem? Cudu oczywiście nie było, a zawdzięczamy to... splotowi 3 zdarzeń z przeszłości.

Zdarzenie nr 1. W latach 2005-2007 naszym krajem, rządziła koalicja na czele z Prawem i Sprawiedliwością. A ówczesna minister finansów - Zyta Gilowska, przeprowadziła obniżkę składek rentowych dla pracodawców. To posunięcie, spowodowało dalekosiężne (bardzo pozytywne) skutki dla polskiej gospodarki. Po prostu – ni stąd ni zowąd, w portfelach rodaków znalazło się... ponad 50 miliardów złotych (rocznie!) więcej. Innymi słowy – przeciętna, czteroosobowa rodzina, dysponowała budżetem większym o ponad 5 tysięcy w skali roku. Na tak znaczne zwiększenie się się popytu wewnętrznego – natychmiast zareagowała nasza gospodarka. Polski przedsiębiorca więcej produkował a polski konsument, oczywiście więcej kupował.

Zdarzenie nr 2. W grudniu 2005 roku, Unia Europejska zdecydowała, że Polska otrzyma w latach 2007-2013 ponad 65 miliardów euro - w ramach funduszy strukturalnych i Funduszu Spójności. I ta rzeka pieniędzy, zalała polskie województwa, powiaty i gminy. I to głównie dzięki tym ogromnym środkom finansowym (których dotychczas Polska nie miała) - nasz kraj rozwijał się dynamicznie. Ponad połowę środków (52%) przeznaczono na inwestycje w infrastrukturę i rozwój przedsiębiorstw. Były to środki z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. Jedną trzecią pieniędzy (33%) pochłonęły inwestycje infrastrukturalne, tj. głównie drogi, kolej oraz inwestycje służące ochronie środowiska. Środki na te zadania, pochodziły z Funduszu Spójności. Natomiast 15% środków, przeznaczono na inwestycje w zasoby ludzkie. Te przedsięwzięcia, były finansowane przez Europejski Fundusz Społeczny.

Ale ta rzeka pieniędzy, powoli wysycha. A na kolejne pieniądze z Unii (w latach 2014 – 2020) będziemy musieli trochę poczekać. Poza tym, z powodu kryzysu finansowego, dziś nikt nie jest w stanie powiedzieć – ile tak naprawdę pieniędzy dostanie Polska. Nie wiadomo też, czy struktura wydatków zostanie utrzymana. Innymi słowy – czyli Unia zgodzi się, by Polska wydawała pieniądze głównie na infrastrukturę (nowe drogi, nowe szlaki kolejowe, nowe oczyszczalnie ścieków, nowe wysypiska śmieci i spalarnie odpadów komunalnych, nowe ekologiczne ciepłownie, nowe sieci wodociągowe i kanalizacyjne itd.). Obawy są uzasadnione, bowiem stale słychać z Brukseli głosy - aby ograniczyć wydawanie pieniędzy na infrastrukturę. A główny strumień pieniędzy przeznaczyć, na innowacyjną gospodarkę. Na innowacyjne przedsiębiorstwa które przyczynią się do ograniczenia bezrobocia i wzrostu PKB poszczególnych krajów. Włodarzom Unii chodzi o to, aby - europejska gospodarka, wreszcie przestała dreptać w miejscu. Chodzi o to, aby rozwijała się dynamicznie oraz stała się konkurencyjna, w skali globalnej.

Zdarzenie nr 3. Gospodarka naszego sąsiada, tj. Niemiec całkiem nieźle sobie radziła. Pojawiły się nawet, pewne symptomy ożywienia gospodarczego. A to, miało bezpośrednie przełożenie, na dobrą kondycję wielu polskich eksporterów. Polscy eksporterzy są bowiem bardzo silnie uzależnieni od rynku niemieckiego (to przeszło 60% całego polskiego eksportu).

To głównie te trzy pozytywne zdarzenia, pozwoliły nam wyjść obronną ręką - w walce z światowym i europejskim kryzysem gospodarczym.

To jednak koniec dobrych wieści. Pierwsze symptomy nadciągającej nawałnicy, już możemy zaobserwować. Wszyscy widzimy, że ceny produktów spożywczych i benzyny, systematycznie pną się w górę. Warto przypomnieć, że w minionym 2011 roku, żywność poszła w górę o 7%. A ceny mediów domowych (energia elektryczna, gaz ziemny) – wzrosły o ponad 10%! Rok 2012, to dalsze podwyżki - m.in. cen oleju napędowego, energii elektrycznej oraz wyrobów tytoniowych. Wielu analityków uważa, że cena benzyny bezołowiowej o liczbie oktanowej 95 – przekroczy w roku 2012... 6 złotych za litr! Co z tego wynika? Ano życie w kraju, gdzie wszystko będzie bardzo drogie. Według prognozy NBP, polski PKB za rok 2012 osiągnie poziom około 3%. Ale cóż z tego – skoro prognozowana inflacja, w roku 2012 wyniesie aż 4%!! Poziom bezrobocia, utrzyma się na poziomie 12%-13%. A dług publiczny, już dawno przekroczył 800 miliardów złotych i nadal powiększa się... Widać więc wyraźnie, że żonglowanie przez rządzących zieloną wyspą (czytaj - wskaźnikiem PKB) – to tylko ćwierćprawda. To tylko zasłona dymna, którą koalicja próbuje zasłonić - całą prawdę o stanie polskiej gospodarki. Jednak od samego mieszania herbaty łyżeczką, herbata nie staje się słodsza. Trzeba jeszcze, wsypać do niej cukier. Jaka zatem, jest kondycja polskiej gospodarki?

Można śmiało postawić tezę, że bardzo słaba. Dlaczego? To proste.

Jeśli jest tak dobrze (teza koalicji) to dlaczego, jest tak źle?! Dlaczego polska gospodarka od ponad 20 lat – nie jest w stanie wygenerować, wystarczającej ilości miejsc pracy? Przecież mamy w kraju około 5 milionów bezrobotnych – 2 miliony są zarejestrowane w Powiatowych Urzędach Pracy. Ale aż 3 miliony... w ogóle się nie zarejestrowało. Dlaczego? Bo podpisywanie (co 3 miesiące) listy gotowości do podjęcia pracy, to żart a pracy i tak brakuje. Dlaczego, zamiast prywatyzować państwowe przedsiębiorstwa (nie mające statusu – kluczowe dla gospodarki) na zasadach wolnorynkowych - sprzedaje się je, innym przedsiębiorstwom państwowym? I to próbuje się nazywać... prywatyzacją.

Dlaczego prywatyzuje się kluczowe przedsiębiorstwa państwowe, które nigdy nie miały być sprywatyzowane? I miały one, na zawsze pozostać w państwowych rękach. A później mówi się, że NIC nie można zrobić. Powtarza się tezę, że państwo nie ma możliwości prowadzenia efektywnej polityki gospodarczej. Pewnie że nie ma, skoro przedsiębiorstwa państwowe o znaczeniu kluczowym dla polskiej gospodarki, zostały sprzedane. I tym samym, państwo same sobie podcięło gałąź, na której siedziało! Ba... Wobec funkcjonujących przedsiębiorstw państwowych, prowadzi się agresywną politykę dywidendową. A to zmusza państwowe firmy, do zaciągania pożyczek na wypłaty dywidend! Zabiera się pieniądze, które miały być wykorzystane za 20-30 lat (chodzi o Fundusz Rezerwy Demograficznej) i przeznacza je, na bieżące wypłaty rent i emerytur.

Podjęto decyzję o obniżeniu z 7,3% do 2,3% części składki przekazywanej przez ubezpieczonych w II filarze do otwartych funduszy emerytalnych i tym samym, zwiększeniu części składki przekazywanej do ZUS. Dziś już wiemy, że ta kreatywna księgowość, nie uratowała budżetu ZUS-u. Składki przekazywane przez pracujących – wystarczają zaledwie na wypłatę 54% rent i emerytur. A to oznacza, że emerytura z II filaru (który jest przecież systemem kapitałowym), będzie bardzo niska. Więcej! Decyzja ta, stawia pod znakiem zapytania - sens funkcjonowania II filaru w ogóle.

Polskie przedsiębiorstwa, od wielu miesięcy przygniata do ziemi - wysoka cena gazu ziemnego. To efekt niekorzystnej umowy gazowej z Rosją. W Polsce, konsumujemy około 14 mld m³ gazu rocznie. Ale aż 10 mld m³ gazu, pochodzi właśnie z Rosji. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest fakt, że musimy godzić się na najwyższe ceny gazu na rynku europejskim. I to w sytuacji, ich wyraźnego spadku na rynkach światowych. Dla polskiego przemysłu chemicznego czy rafineryjnego, to prawdziwy dramat. Bowiem to gaz, jest dla nich głównym składnikiem kosztów. A wyższa cena gazu, to wyższa cena produktów finalnych. A wyższa cena produktów finalnych, to mniejszy portfel zamówień i oczywiście, mniejsza sprzedaż. Mówiąc krótko – mniejszy zysk. Wysoka cena gazu, przyprawia o ból głowy, również polskich eksporterów. Wielu z nich, po prostu nie wytrzymuje konkurencji. Co zatem robią polscy eksporterzy? Zwalniają większą część załogi oraz drastycznie ograniczają swoją produkcję. A wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze gorzej. Prawdziwa bomba wybuchnie, w czerwcu 2012 roku. To właśnie wówczas, ma być gotowa unijna dyrektywa dotycząca pakietu energetyczno-klimatycznego. Zakłada ona, zmniejszenie emisji CO² o 90% do roku 2050. Wprowadzenie jej w życie, będzie dla polskiej gospodarki zabójcze! Dlaczego? Bo polska energia elektryczna w 90%, pochodzi ze spalania węgla brunatnego i kamiennego.

Konieczność płacenia kar, za nadmierną emisję CO² przez polskie elektrownie sprawi, że znacznie wzrośnie cena energii elektrycznej. Pobieżne wyliczenia pokazują czarno na białym, że będziemy zmuszeni płacić wyższe rachunki za energię elektryczną, o 30%-40%. Natomiast całą polską gospodarkę, pakiet energetyczno-klimatyczny - będzie kosztować (w zależności od wyliczeń) od 40 do 80 miliardów złotych. I oczywiście, ten koszt - przełoży się w sposób bezpośredni, na wyższe ceny wszystkich produktów, kupowanych przez nas w sklepach. A główny filar na którym opiera się konkurencyjność polskiej gospodarki – to znaczy niski koszt produkcji, zawali się. Wiele firm tego nie wytrzyma. Wysokie ceny towarów i usług sprawią, że słupki sprzedaży poszybują w dół. A mała sprzedaż, to dla firmy niewielki zysk lub też, po prostu strata. W związku z tym, pracodawcy zmuszeni zostaną do zwolnień pracowników. Efekt? Bezpośredni, to oczywiście duży wzrost bezrobocia. A pośredni, to znaczny wzrost szarej strefy.

Można powiedzieć, że rok 2012 i rok 2013 - to będzie kolejny, brutalny test zarówno dla kondycji finansowej statystycznej firmy jak i dla sprawności zarządzania firmą w ogóle. I ten test, z całą pewnością nie wszyscy zdadzą.

Niestety, wszystkie zaniechania, zaniedbania i brak reform gospodarczych – wypływają na wierzch jak oliwa. I tutaj, można zadać pytanie – kto będzie ponosił główny koszt walki i wychodzenia z drugiej fazy kryzysu gospodarczego? Oczywiście, że NIE polska elita polityczna. Oczywiście, że nie polski minister, polski poseł czy polski senator. Oczywiście, że nie ci - którzy zarabiają po kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Dla nich, to małe piwo w dużym kuflu!

Cały ciężar walki z kryzysem – jak zwykle, zostanie przerzucony na plecy przeciętnego polskiego obywatela. To on zapłaci za wszystko. To on – będzie się bił z myślami. Czy zapłacić rachunek za czynsz, czy za energię elektryczną czy może za gaz. Bo na wszystko, pieniędzy nie starczy. To on - będzie płacił wysoki rachunek, za nieudolność kolejnych ekip rządzących. I po raz kolejny, na ostrzu noża pojawi się słynne pytanie – panie premierze, jak żyć?





Licencja: Creative Commons
0 Ocena