Kończyło się to ogromnymi, sięgającymi 95% redukcjami zapisów. W połączeniu z kredytami oferowanymi na zakup akcji sprawiało to, że zarabiać zaczęli jedynie pracownicy banków i biur maklerskich, a nie klienci. Wystarczy wspomnieć o ofercie spółki LC Corp, na której inwestorzy zawiedli się sromotnie, a wielu do dziś liczy straty po tym, jak ulegli magii kredytu w wysokości 1:99 środków własnych.
Od optymizmu do realiów
Kiedy na początku roku prezes GPW ogłaszał, że spodziewa się w 2007 roku nawet 60-70 debiutów nowych spółek, wydawało się to wypowiedzią mocno entuzjastyczną. Czas jednak pokazał, że zapowiedzi te potwierdzą się nawet z nadwyżką. Do końca roku bowiem jeszcze dwa miesiące, a lista spółek, które czekają na debiut, liczy kilkanaście pozycji. W ostatnim czasie nie ma praktycznie tygodnia, w którym na parkiecie nie pojawiłaby się żadna nowa spółka.
Teraz to spółki giełdowe muszą zabiegać o inwestorów
Kolejka chętnych do debiutu giełdowego sprawia, że spółki znajdują się w niecodziennej sytuacji.
Muszą konkurować z innymi spółkami o pieniądze inwestorów. Tym samym muszą zaoferować atrakcyjną cenę na swoje akcje, zazwyczaj niższą niż pierwotnie zakładana. Coraz częściej również przesuwają swoje oferty na inny termin (Prima Moda, Hoopla.pl, ZM Herman). Skończył się też prawie okres sprzedaży akcji po cenie z górnej granicy widełek. Dwa słowa wyjaśnienia. Spółki oferując akcje często ustalają tzw. przedział cenowy akcji, np. 18-22 zł. Następnie w ramach book-buildingu (księgi popytu) inwestorzy zgłaszają swoje zainteresowanie akcjami po określonej cenie. Brak chętnych do objęcia akcji po 22 zł zmusza spółkę do zmniejszenia ceny tak, aby emisja doszła do skutku.
Taka sytuacja może mieć istotny wpływ na realizację przyszłych planów spółki. Jeśli nie uda się zebrać z rynku zakładanej kwoty, np. 20 mln zł, konieczna może być rewizja planów przyjętych w prospekcie emisyjnym. Na część planów, np. przejęcia innych firm, może zabraknąć pieniędzy.
To z kolei może sprawić, że wyniki finansowe spółki będą gorsze niż zakładane w prospekcie emisyjnym, w którym uwzględniono dokonanie przejęć. Stąd już tylko krok do rewizji zysków, a co za tym idzie, zawiedzionych nadziei posiadaczy akcji.
Inwestorzy mogą przebierać w spółkach
Coraz częściej spółki muszą ograniczać swój apetyt co do ceny emisyjnej i potrzeb kapitałowych. Niektóre emisje nie kończą się redukcją zapisów na akcje, a czasem nawet nie udaje się sprzedać wszystkich akcji. Wydaje się jednak, że dzięki temu unika się nienaturalnych wzrostów kursu już na pierwszej sesji, z czym mieliśmy do czynienia jeszcze 3-4 miesiące temu. Kilka z ostatnich debiutów kończyło się ceną niewiele wyższą niż emisyjna, a nawet poniżej tej ceny. Przypomniało to inwestorom o tym, że kupno akcji w ofercie pierwotnej nie musi oznaczać szybkiego i łatwego zysku.
Obecna sytuacja może skutkować zmniejszeniem ilości debiutów. Kto wie, czy w dłuższym okresie nie będzie to zdrowe dla rynku. Obniżanie cen akcji i przesuwanie debiutów byleby emisja doszła do skutku nie jest powinno stać się normą.