Wozy, jakimi jeżdżą polscy lekkoatleci, to raczej druga liga. Może i niektórzy mają niezłe gabloty klasy średniej, ale i tak jest cienko. To nadal biedny sport. Nie stać nas na wypasione fury. Nie ma sensu porównywać się pod tym względem do piłkarzy czy koszykarzy ale na świecie jest inaczej. Dużo lepiej. Na przykład Christian Cantwell, mistrz świata, kulomiot ze Stanów Zjednoczonych, z którym rywalizuje na zawodach, ma wielką, dodatkowo podwyższaną półciężarówkę. Gdy go odwiedziłem, przekonałem się, że to ogromna maszyna. Inni lekkoatleci amerykańscy mają podobne. No, ale wielcy faceci muszą mieć wielkie fury. Startuję głównie za granicą. Na zawody latam samolotami, a na lotnisku czekają na mnie różne samochody. Czasami to naprawdę elegancka limuzyna, innym razem coś w stylu Żuka. Ale największe zaskoczenie jest wtedy, gdy nikt po mnie nie przyjeżdża, a kilka razy tego doświadczyłem.
Duży wypas był w Stanach. Tak się złożyło, że na zawody musieliśmy dojechać do innego miasta. Dostaliśmy do dyspozycji busa przerobionego na limuzynę z barkiem, światłami i wygodnymi kanapami. Niezapomniane wrażenia przywiozłem także z Indii, gdzie pojechaliśmy na mityng kończący sezon. Filmy, które można obejrzeć na Youtube, gdzie tamtejsi kierowcy wjeżdżają na skrzyżowania bez świateł i nie dochodzi do wypadku , to prawda!
Tam nie obowiązują żadne przepisy. Stoi się na środku przejścia, po trzy pasy w każdą stronę, i trzeba być twardym, bo inaczej nie ma szans, żeby ktoś się zatrzymał. Pewnego razu przejechaliśmy obok jakiegoś pałacu i zaczęliśmy krzyczeć do Hindusa , który nas woził, że chcemy tam wejść. Zatrzymał się, zawrócił na drodze jednokierunkowej i walił pod prąd. Ludzie na niego trąbili, a on zero nerwu, pełen luz. Wszędzie śmigają ryksze, obładowane do granic możliwości autobusy i motocykle, którymi jeździ po sześć osób, a na światłach dzieci kładą się pod koła samochodów, żeby wyłudzić pieniądze. Kierowcy wiedzą, a co chodzi, więc ruszają!
Wtedy kilkuletnie maluchy uciekają w ostatniej chwili. Horror! Nieźle jest też na autostradach, bo miejscowi przeganiają tam krowy; 230 km, do Taj Mahal jechaliśmy 6 godzin. Niby panuje tam nieład, a widziałem tylko jeden wypadek... Gdyby ludzie jeździli u nas tak jak tam, w Warszawie każdego dnia ginęłoby na drogach około tysiąca osób!
Bardzo wesoło jest też w Turcji. Tamtejsi kierowcy nie zatrzymują się, gdy piesi mają zielone. Dopiero po jakimś czasie skumałem, że trzeba przechodzić na czerwonym! Tylko wtedy jest jakakolwiek szansa, żeby dostać się na drugą stronę jezdni. Z kolei na Kubie, którą odwiedziłem podczas urlopu, zaskoczył mnie świetny stan dróg. Zagadka wyjaśniła się bardzo szybko, bo tam prawie nie ma samochodów. Zostały Maluchy, Łady i stare, przerobione amerykańskie bryki z nowymi silnikami. Miejscowi nie mogą ich sprzedawać, a zarobiliby na tym krocie. Kierowca, która woził mnie po wyspie, mówił, że w Stanach znalezliby się kupcy skłonni dać nawet 40 tyś. dolarów! Nie chciałbym takiego samochodu, zdecydowanie wolę dużego pick-upa.
W Polsce miałem kiedyś służbową Skodę Octavię kombi. Dostałem ją od sponsora i używałem jej przez rok, ani razu nie wsiadłem za kółko, wozili mnie różni ludzie. Nawet fajna bez problemu się mieściłem. Był tylko jeden problem: nie potrafiła fruwać. Pewnego razu przelecieliśmy się nią kawałem i przestała działać. Miałem szczęściem nic mi się nie stało, choć w tym wypadku dwie osoby trochę ucierpiały. Jeśli kupię samochód, będzie na pewno duży. O żadnym maluchu nie myślę, chociaż bez problemu się do niego mieszczę. Jestem bardzo dobrze rozciągnięty. Gdybym się uparł, mógłbym jeździć na dwa "zimne łokcie". Jest jednak jeszcze inny powód, dla którego nie mam własnego samochodu. Chociaż moi bracia nauczyli mnie prowadzić, gdy miałem 12-13 lat, nadal nie zrobiłem prawa jazdy. I choć wciąż widzę siebie za kółkiem, nie mam na to czasu ani takiej potrzeby.