Relacja z wycieczki do zakątków Namibii z minionych epok i spotkanie z autentycznymi plemionami Himba. Z przewodnikiem znającym lokalne zwyczaje udaliśmy się do wioski ludu Himba.

Data dodania: 2011-09-19

Wyświetleń: 3710

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 4

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

4 Ocena

Licencja: Creative Commons

Po odwiedzeniu wodospadów Epupa, przy granicy z Angolą pojechaliśmy na południe, widokową trasą C43 do Okangwati. Odkryliśmy że lepiej jest jechać szybciej tą gruntową trasą, wtedy nierówności drogi stawały się mniej uciążliwe. Należało  jednak zachować ostrożność, często najeżdżaliśmy na uskok w korytach wyschłych rzek, gdzie łatwo było stracić panowanie nad kierownicą. W Okangwati zrobiliśmy zakupy w niewielkim sklepie spożywczym. Przy drodze kobiety sprzedają chleb i bułki. Piękna Kobieta Himba z Namibii Nie ma tutaj stacji benzynowej ale można zapytać lokalesów i kupić paliwo od drobnego handlarza w cenie wyższej o dwa dolary niż obowiązująca cena. Tutaj przestały pracować nasze telefony komórkowe, następne miejsce, z którego można było zadzwonić było Sesfontein. Z Okangwati dojechaliśmy do gorących źródeł Otjijandjasemo. Mężczyźni Himba często kąpią się w miejscu gdzie wrząca woda wypływa spod ziemi. Gorący strumień płynie do jeziorka, gdzie poi się krowy. Wzdłuż strumyka rosną znane w Polsce kaktusy hoodia, używane do produkcji leków zmniejszających apetyt. Od tego miejsca nasza wycieczka po Namibii staje się bardziej uciążliwa. Wznosimy tuman kurzu delikatnego jak mąka, który pokrywa gruba warstwa nasze twarze, wciska się w oczy, w usta. Po pięciodniowej jeździe nasze nosy zaczynają krwawić, pomimo używania kremu przeciwsłonecznego spalona skóra piecze. Znajdujemy się w budzącym zachwyt surowym pięknem regionie Kaokoveld, w północno-zachodniej części Namibii, w niezmienionym zakątku Afryki. Absolutny dziki busz drzew mopane, głęboka cisza i magiczny nastrój ziemi bezlitośnie spieczonej prażącymi promieniami słońca, sprawiają wrażenie kompletnej izolacji od reszty świata. Na noc zatrzymaliśmy się na kempingu w Kamanjab prowadzonym przez lokalną ludność jako projekt pomocy. Następnego ranka pojawił się na kempingu przewodnik wywodzący się z ludu  Himba. Opowiedział nam najpierw historię swojego życia. Okazało się że tylko około 14 tysięcy Himbów wychowanych jest zgodnie z tradycjami jako żywe skanseny. Trafią oni do grupy skazanych na monotonną egzystencję w prymitywnym świecie pasterzy tylko w celu zachowania tradycji i promowania turystyki. Pozostali muszą chodzić do szkół i prowadzą bardziej cywilizowane życie. Nauczyliśmy się też kilku podstawowych zwrotów, i tak w języku Himba "dzień dobry" to „morro”, "jak się masz?" – „peribi”, na co odpowiada się "nałła" (takie „ok, dobrze się mam”). Całość powitania to typowy afrykański trzykrotny uścisk dłoni, podczas którego wymawia się formułkę: „morro-peribi-nałła”. Dzieci Himba

Tutejsze dzieci nie są dobrze wychowane, przyzwyczajone do turystów, proszą o słodycze. Jednak nie mogliśmy łamać przepisów i nasze dary pozostawiliśmy w chacie królowej. To koczownicze plemię, liczące dzisiaj nie więcej niż 30 tysięcy osób, stanowi jedną z głównych atrakcji Namibii, bo nie wiele jest w Afryce tak fascynujących grup etnicznych. Stało się już zwyczajem, że turyści przywożą drobne prezenty, dlatego żeby być dobrze przyjętym zakupiliśmy kaszę kukurydzianą, cukier i papierosy. Duże wrażenie zrobiły na nas kobiety, leżące w cieniu akacji za domostwami. Chętnie pozowały z nami do zdjęć i potem chciały zobaczyć się na ekranie aparatu fotograficznego. Ich całe ciała, łącznie z włosami pokryte są grubą warstwą rudej ochry zmieszanej z tłuszczem. Nigdy nie zmywają swojej dekoracji, nigdy się nie kąpią. Jedna z kobiet pokazała nam, jak się Himby myją. Wody nie używają, tylko okadzają się nad dymem z ogniska, do którego dorzucają pachnące zioła. Również zamiast prania wolą „odświeżać” ubrania przy pomocy dymu. Ciekawe, że mimo takich metod wcale tak bardzo nie śmierdzą. Włosy splątane w grube warkocze pokryte ochrą. Ciała piękne, prawie posągowe, ledwie przysłonięte w pasie kilkoma kawałkami zwierzęcej skóry. Liczne ozdoby w postaci rzemieni, bransolet, naszyjników, spinek, koralików i misternie nabijanych żelaznych ćwieków. Wszystko to wykonane własnoręcznie ze skór, muszli, kości zwierzęcych, nasion i owoców. Twarze dumne o silnych rysach, wydaje się niewiarygodne, to jest realne życie, czujemy się jakby czas cofnął się 2000 lat. Kobiety, za pośrednictwem przewodnika pytają się skąd przyjechaliśmy, ile mamy dzieci? Przed odjazdem zatrzymaliśmy się przy straganie z pamiątkami zrobionymi przez kobiety Himba. Najbardziej znane są chyba ręcznie wykonane lalki.
Plemię pomimo długotrwałego wpływu turystycznego biznesu, nie zatraciło swojej godności i przywiązania do tradycyjnego stylu życia i tradycyjnych wartości chyba tylko dzięki staraniom rządu.
Z wioski Himba pojechaliśmy na safari w Parku Narodowym Etosha.

Licencja: Creative Commons
4 Ocena