Po przejechaniu przez całą Namibię, wjechałem do Zambii mostem na rzece Zambezi. Moim celem podróży był Wodospad Wiktorii, uważany za fenomen natury. Dodatkową, niespodziewaną  atrakcją była tęcza w promieniach Księżyca.

Data dodania: 2012-12-27

Wyświetleń: 4137

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 4

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

4 Ocena

Licencja: Creative Commons

Wodospad Wiktorii z góryWodospad WiktoriiPrzekroczyłem granicę w Katimo Mulilo przed długim, półokrągłym betonowym mostem łączącym Namibię z Zambią. Namibijska kontrola graniczna na odległym krańcu Pasa Caprivi była sprawna, nawet zabawna, kiedy urzędniczka zauważyła, że jadę sam.
Następnie nadeszła kolej na zambijską część, było to jeszcze bardziej zabawne. Najpierw rój pomocników przybył do pomocy w parkowaniu samochodu, przy wymianie pieniędzy i wskazaniu szarego budynku z jego migającymi światłami, zepsutymi kopiarkami, niepiszącymi długopisami i starymi, rozlatującymi się krzesłami.
Do uregulowania były podatki krajowe i lokalne, do których zapłacenia zostałem skierowany z opieczętowanym paskiem papieru w kierunku kontenera ustawionego w cieniu drzewa.

W potrzebie lokalnej waluty wstąpiłem do banku i zostałem natychmiast otoczony przez natrętnych sprzedawców, mogących rozpoznać turystę z daleka. Dziesięciu facetów oferowało amatorsko rzeźbione słonie, bransoletki miedziane, skóry z krokodyla i ceramiki. Chcieli w"dobrej cenie" umyć z błota mój samochód.
Nie jestem zwolennikiem afrykańskich pamiątek, dlatego kupiłem tylko banknot o nominacji 10 miliardów dolarów Zombabwe za parę dolarów. Osobiście nie lubię takiego zgiełku, dlatego oddaliłem się szybko, przez zakurzony parking do zepsutej przyczepy kempingowej, gdzie trzy szczęśliwe panie tańczyły do rytmów dochodzących z lokalnej stacji radiowej, zatrzymując się tylko na tyle, by pobrać opłatę z mojej dopiero co wymienionej gotówki.
Do Livingstone jechałem zachwycająco gładką i czarną asfaltową szosą.
Zastałem zdezelowane miasto przemawiające wieloma architektonicznymi językami: dumne budynki mówiące o kolonialnej przeszłości są obecnie siedzibą afrykańskiego handlu, banków i nowoczesnych centrów handlowych.
Z wznoszącego się z dala, na wzgórzu, miasta Livingstone, biegnie dobrze pomyślana już ponad 100 lat temu szosa, wprost na wodospad, dzięki czemu przed jadącymi z centrum prezentuje się wabiący widok okazałego pióropusza mgły sięgającej wysoko w jasne niebo.
Najlepszy hotel w Zambii to wspaniały David Livingstone Hotel, wdzięcznie stojący w rezerwacie przyrody rozciągającym się wzdłuż rzeki tak blisko, można spacerować do krawędzi wodospadu albo wypić drinka na platformie z widokiem tumanów wznoszącej się mgły w promieniach zachodzącego słońca.
 Od samego przybycia do hotelu czekały mnie niespodzianki. Jechaliśmy cichym elektrycznym wózkiem, w połowie drogi musieliśmy zatrzymać się, trzy żyrafy blokowały nam drogę i pozostało tylko cierpliwe czekać, kiedy skończą obgryzanie wierzchołków drzew i pójdą dalej.
Stado zebr pasących się przed oknem, impale, rozbrykane koczkodany i nawoływanie wodnych ptaków nie pozwolą ci zapomnieć, że jesteś w bardzo szczególnym miejscu.
Pomimo tego, cały czas jesteś w surowej Afryce. Tablica na elektrycznym ogrodzeniu na brzegu rzeki ostrzega gości przed hipopotami i krokodylami, które można spotkać opalające się na trawniku.
Kuchnia w Royal Livingstone to czysta rozkosz i luksus, zwłaszcza popołudniowy podwieczorek z szerokim asortymentem pysznych przekąsek na ogromnych tacach.
Uzbrojony w wielki parasol, krótkie spodnie i sandały, wybrałem się na szybki spacer do krawędzi wodospadu. Ośmielam się powiedzieć, że jest jedno to najbardziej spektakularnych spotkań z dziwami natury gdziekolwiek na świecie.
Po przekroczeniu bramy parku zobaczyłem szeroką rzekę – około jednego kilometra szerokości z widokiem na górną część wodospadu, reszta jest zasłonięta przez kłębiące się chmury kropelek wody.
Livingstone oferuje lepszy widok na Wodospad Wiktorii (w porównaniu ze stroną Zimbabwe) i gwarantuje, że będziesz cały mokry.
Suche zarośla zamieniły się w bujnie zielony gąszcz tropikalnych drzew, paproci i pnączy zasilanych bezustannie opadającą rosą.
Bardzo duży waran przebiegł przez drogę w kierunku brzegu, ku przerażeniu turystów w pobliżu, którzy krzyczeli "krokodyl". W pobliżu jest wąski mostek, jeśli masz lęk przestrzeni, lepiej tam nie wchodź. Przeszliśmy tę „krawędź noża”, nawet mój ogromny parasol trzymany kurczowo nie osłaniał mnie przed przed kropelkami wody wirującymi we wszystkich kierunkach.
W ramach noclegu mieliśmy spotkanie z gawędziarzem, którego obowiązkiem było przybliżenie nam niesamowitej podróży Davida Livingstone.


Usłyszeliśmy o długiej wędrówce Davida z Kapsztadu, o walce na śmierć i życie z lwem, wrażeniach z pierwszego spotkania z potężnym wodospadem, o niebezpiecznej podróży w kierunku wybrzeża i późniejsze relacje z podróży w Wiktoriańskim Londynie. W mieście jest wspaniałe muzeum, przewodnik zaprezentował nam eksponaty lokalnych zabytków historii i polityki Zambii, zanim stanąłem urzeczony w ostatnim pokoju. W wiktoriańskich gablotach, pod szybą, były oryginalne zapiski Davida Livingstone. Z odważnymi pociągnięciami pióra, czytelnym charakterem pisma, można odczytać z pierwszej ręki jego codzienne wyczyny czasem uzupełnione drobnymi uwagami na marginesie - tak elektryzujące zbliżenie dało mi gęsią skórkę.
Miałem dużo szczęścia, dzisiejszej nocy mieliśmy pełnię Księżyca i spektakularną tęczę księżycową. To dziwactwo natury chyba nie spotykane w żadnym innym miejscu na Ziemi. Szeroka na 1,5 km krawędź Wodospadu Wiktorii biegnie ze wschodu na zachód. Słońce zachodzi na zachodzie i pokazuje się Księżyc na wschodzie, za twoimi plecami. O zmierzchu staliśmy w punkcie widokowym skierowanym na pełnię Księżyca. Przed naszymi oczyma ukazała się perłowa tęcza, niemal w pełnym kole, świecąca w kropelkach wody. Tego widoku nigdy nie zapomnę.

Tęcza przy Wodospadzie Wiktorii

Jednakże istnieje wiele innych atrakcji dla zwiedzających Wodospad Wiktorii. Można przelecieć lotnią motorową lub helikopterem ponad powierzchnią wody. Rejs przy zachodzie słońca po Zambezi jest wspaniałym przeżyciem, tak samo jak piknik na wyspie na obrzeżu wodospadu (można tam wziąć ślub).
Jeśli lubisz adrenalinę, godne polecenia jest White Water Rafting na Batoka Gorge i skoki bungee z mostu kolejowego, flying-fox w poprzek kanionu, możesz wybrać się na przejażdżkę na słoniu lub na koniu, lub pojechać na safari.

Powstało tutaj wiele hoteli i ośrodków zakwaterowania w niższych cenach, dostosowanych do mniej zasobnej kieszeni, pomimo tego pobytu tutaj nie uważam za tani.
Wodospad Wiktorii, oprócz ryczącej wody, daje też uczucie spokoju, pół godziny w górę rzeki jest uroczy Royal Chundu Zambezi River Lodge.
Panuje tam absolutna cisza i spokój, łodzią popłyniesz do swojego pokoju na prywatnej wyspie. Weźmiesz luksusową kąpiel lub prysznic w łazience bez ścian z widokiem na szeroką rzekę ze śpiewem ptaków.
Spałem pod osłoną baldachimu z widokiem na rzekę, po północy przebudziły mnie pomruki lwa. Bałem się, czy ta cienka siatka na komary jest wystarczającą osłoną od afrykańskich lwów, wydawało się, że drapieżnik był bardzo blisko. Byłem bezpieczny. Hałas dochodził z buszu po drugiej stronie rzeki. Nad wodą fale głosowe roznoszą się dużo lepiej.
Nie daleko od Royal Chundu jest przeprawa promem. Powiedziano mi, że prom może bezpiecznie zabrać jeden pojazd, kurs trwa dziesięć minut (sześć ciężarówek na godzinę).


Kiedy dojechałem do przejścia granicznego w dole rzeki, moje serce zamarło. Kolejka ciężarówek miała długość co najmniej 2 km. Zastanawiając się, ile jest "dużo" w Zambii, pojechałem do przodu kolejki i zapytałem, jak system działa. Za garść kwacha i kilkanaście dolarów wprowadzono mnie do przodu kolejki, popłynąłem następnym promem. Po błotnistych warunkach po stronie Zambii, Botswana wydawała się cywilizowanym marzeniem – betonowa przystań biegnąca z łagodnym spadkiem od rzeki, wystarczająco szeroka dla dwóch samochodów, doprowadziła mnie do przejścia granicznego ze sprawną odprawą. W ten sposób przekroczyłem najkrótszą granicę państwową w świecie. Wikipedia podaje, że granica ma długość tylko 700 m. Witamy w Botswanie - dobrze rządzonym kraju. Droga z Kazungula do Gaborone była długa i pusta, nazywana "Highway Elephant'', pomyślałem sobie - kolorowa nazwa, nadana, aby przyciągać turystów. Przede mną daleka droga do Johannesburga, rozwinąłem dobrą prędkość, kiedy zobaczyłem pierwszy znak „Uwaga Słonie”, a nie dalej jak 5 km wielki słoń szedł sobie ociężale w poprzek szosy i zmusił mnie do zatrzymania.
Na szczęście zwierzęta te przywykły do widoku samochodów i nie wpadają w furię. Spotkanie z rozwścieczonym słoniem może okazać się tragiczne, samochód może z łatwością być pogięty jak konserwa.
W miarę jazdy, spotykałem więcej słoni spacerujących przy drodze, wszystkie niby świadome swojej siły, rażąco lekceważyły ruch drogowy. Obowiązywało tutaj prawo słoni. Wierzyłem tak, aż do chwili spotkania ostatniego słonia usiłującego przestraszyć 8-kołową ciężarówkę. Stanął na środku drogi, podniósł trąbę i uszy, zmuszając ciężarówkę do zatrzymania. Na widok większego od siebie potwora, kilka metrów dalej, rzucił się do ucieczki w zarośla. Wyglądało, że jego potężne uszy wzniosą go w powietrze.

Licencja: Creative Commons
4 Ocena