Jest to czternasta część mojej groteskowo-satyrycznej serii dramaturgicznej o UB-eku Zdzisławie Baumfeldzie. Pierwszy tom cyklu ukazał się rok temu, w kwietniu 2010 r.

Data dodania: 2011-04-18

Wyświetleń: 1455

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

OD AUTORKI:

16 kwietnia minął rok, odkąd zaczęłam tworzyć TragiFarsę, czyli groteskowo-satyryczną serię dramaturgiczną o UB-eku Zdzisławie Baumfeldzie i ludziach z jego otoczenia. Fakt, że dzisiaj mam zaszczyt zaprezentować Czytelnikom czternastą część cyklu, świadczy o tym, iż TragiFarsa wciąż jest żywa i się rozwija. Dramat “TragiFarsa 14. Kryzys wieku średniego” nawiązuje do pierwszej, trzeciej, piątej, szóstej, a przede wszystkim ósmej części serii. W “TragiFarsie 8. Nowej erze”, której akcja rozgrywała się w roku 1959, został opisany m.in. moment aresztowania Zdzisława przez milicję pod zarzutem zbrodni z okresu stalinizmu. W świeżutkiej “TragiFarsie 14. Kryzysie wieku średniego” widzimy zaś, co działo się trzy lata później (w roku 1962), czyli już po procesie głównego bohatera.

TragiFarsy można podzielić na “te bardziej poważne” i “te bardziej jajcarskie”. Czternasty tom cyklu zdecydowanie zalicza się do tej pierwszej kategorii. Nie tylko dlatego, że opowiada o depresji Baumfelda, związanej z kryzysem wieku średniego, ale również dlatego, iż zawiera sporo trudnych pytań. Chodzi mi tu przede wszystkim o pytania moralne, jakie zadaje Ruta Baumfeldowa, matka Zdzisława, pod koniec utworu. Oczywiście, TragiFarsa - jak to TragiFarsa - zawiera także dużą dawkę specyficznego poczucia humoru. TF ma być dziełem groteskowym, stąd wymieszanie elementów poważnych z niepoważnymi, depresyjnych z humorystycznymi, moralizatorskich z obscenicznymi, podniosłych z prymitywnymi, refleksyjnych z sensacyjnymi, edukacyjnych z satyrycznymi, sentymentalnych z brutalnymi, historycznych z fikcyjnymi itd. Co więcej, ma być utworem na swój sposób postmodernistycznym, stąd rozmaite cytaty oraz aluzje literackie.

Pozdrawiam ciepło i zachęcam do czytania zarówno tej, jak i pozostałych trzynastu części przygód UB-eka Zdzisława!



Natalia Julia Nowak


P.S. Nazwiska Motowidełko i Jakoktochce - podobnie jak Baumfeld i Cipka - istnieją naprawdę. “Werfelberg” jest neologizmem stworzonym przeze mnie, aczkolwiek istnieją nazwiska Werfel i Berg (oraz szereg nazwisk zakończonych na -berg).

P.S.2. Jeśli ktoś chce wiedzieć, skąd czerpię dziwaczne imiona dla niektórych bohaterów i bohaterek TragiFarsy, to niech zajrzy na strony:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Kategoria:Imiona_m%C4%99skie

http://pl.wikipedia.org/wiki/Kategoria:Imiona_%C5%BCe%C5%84skie




Czas akcji: październik 1962 r.

Miejsce akcji: Świńska Czaszka, jeden z pokoi w domu Ruty Baumfeldowej (który niegdyś był również domem Zdzisława Baumfelda)

Osoby: Zdzisław Baumfeld (41 lat), Ruta Baumfeldowa (64 lata), Niewidoczny Narrator (słyszalny tylko dla widzów)


41-letni Zdzisław Baumfeld, który przed laty był pewnym siebie, zadowolonym z życia funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, siedzi na krześle przy stole i sprawia wrażenie kompletnie załamanego. Mężczyzna, który widocznie nie może opanować silnych emocji, ciągle zmienia pozycję - raz “siedzi jak w knajpie” (łokieć na stole, ociężała głowa oparta na pięści), innym razem ukrywa całą twarz w dłoniach, jeszcze innym razem - prostuje się i kładzie ręce swobodnie na blacie stołu. W pewnym momencie wchodzi do pokoju 64-letnia Ruta Baumfeldowa, matka Zdzisława, trzymająca w rękach jakieś ręczniki. Kiedy starsza pani spostrzega, w jakim stanie znajduje się były UB-ek, kładzie ręczniki w pierwszym lepszym miejscu i siada przy stole obok syna.


RUTA BAUMFELDOWA (zatroskanym tonem):

Synku kochany! Czemuś ty znowu taki smutny? Ostatnio bardzo często do mnie przyjeżdżasz, jednak ani razu nie widziałam, żebyś był wesoły, zadowolony z życia! Co cię trapi, Dzidziu? Przecież te czarne chmury, które tak długo nad tobą wisiały, już zostały rozwiane! (Pauza, podczas której Ruta czeka na odpowiedź Zdzisława, ale jej nie otrzymuje) Może ty masz jakiś problem, Zdzisiu, z którym nie potrafisz sobie poradzić? Dlaczego mi o nim nie powiesz? Komu jak komu, ale mnie możesz zaufać!


ZDZISŁAW BAUMFELD (niewyraźnie, od niechcenia):

Daj mi spokój, mamo…


RUTA BAUMFELDOWA (zrozpaczona):

Syneczku drogi, przecież ja, matka, podskórnie czuję, że coś jest nie tak! Czemu nie chcesz mi się zwierzyć, wygadać? Gdybyśmy szczerze porozmawiali, od razu zrobiłoby ci się lżej na duszy!


ZDZISŁAW BAUMFELD (w taki sam sposób, jak poprzednio):

Mamo, ja cię proszę…


RUTA BAUMFELDOWA:

Jak mam cię pocieszyć? Może zrobić ci herbatki, Dzidziu? Nie chcesz? To może kawy? (Widząc, że niegdysiejszy UB-owiec nie wykazuje zainteresowania tymi propozycjami) A może ci sprowadzić prostytutkę, Zdzisiu? Kiedy ostatnio miałeś w ramionach jakąś dziewczynę? Nie pamiętasz? Dziecko, przecież ty się zagłodzisz na śmierć! A ja widziałam w Młodzianowicach nową kurtyzanę - taką śliczną, z niebieskimi oczkami! Nie chciałbyś takiej, Dzidziu? Na pewno by ci się spodobała!


Pauza, podczas której ani Zdzisław, ani Ruta się nie odzywają.


RUTA BAUMFELDOWA (płaczliwie, ze współczuciem i litością):

Och, Dzidziu, kiedy widzę twoją smutną buzię, to mi się serce kraje! Przypominają mi się te straszne chwile w 1952 roku, kiedy źli milicjanci przyprowadzili cię - takiego biednego i skatowanego - na Rynek Starego Miasta w Warszawie, po czym powiesili cię za nogi na specjalnej szubienicy. Ludzie szydzili z ciebie, wołali, że zasłużyłeś sobie na taki los i że powinieneś jak najszybciej umrzeć. A ja tylko stałam przed tą szubienicą i płakałam - w pewnym oddaleniu od ciebie, gdyż MO nie pozwoliło mi podejść bliżej. Stabat Mater Dolorosa…


ZDZISŁAW BAUMFELD (zirytowany, opryskliwie):

Wiesz co, mamo?! Jesteś nietaktowna! Widzisz, że czuję się jak zbity pies, a mimo to przypominasz mi o Tamtych Wydarzeniach, jakbyś chciała jeszcze bardziej mnie pogrążyć! Może byś sobie darowała takie “wspominki”, co?!


Ruta Baumfeldowa zrywa się z krzesła, podchodzi do Zdzisława i przytula go bardzo serdecznie.


RUTA BAUMFELDOWA (z rozpaczą, krzyczy):

Ach, Dzidziu, wybacz mi, że cię zraniłam! Naprawdę nie chciałam, żebyś przeze mnie poczuł się jeszcze gorzej! Ale pomyśl, jak może się czuć matka, która widzi własne dziecko w takim stanie…


Ruta puszcza Zdzisława i “rozkleja” się na dobre.


RUTA BAUMFELDOWA (słowami z “Lamentu świętokrzyskiego” - “Żalów Matki Boskiej pod Krzyżem”, takim tonem, jakby naprawdę miała przed oczami umierającego syna):

“Synku miły i wybrany,
Rozdziel z matką swoje rany;
A wszekom Cię, Synku miły, w swym sercu nosiła,
A takież Tobie wiernie służyła.
Przemów k'matce, bych się ucieszyła;
Bo już idziesz ode mnie, moja nadzieja miła.
Synku, bych Cię nisko miała,
Niecoś bych Ci wspomagała:
Twoja główka krzywo wisa, tęć bych ja podparła;
Krew po Tobie płynie, tęć bych ja utarła;
Picia wołasz, piciać bych Ci dała,
Ale nie lza dosiąc Twego świętego ciała.
O, aniele Gabryjele,
Gdzie jest ono twe wesele,
Cożeś mi go obiecował tako bardzo wiele,
A rzekący…”


ZDZISŁAW BAUMFELD (z nagłą furią, ryczy):

Mamo, zamknij się!!!


Baumfeldowa staje jak wryta. W pokoju przez chwilę panuje cisza. Kiedy starsza pani otrząsa się z szoku, robi wielce oburzoną minę i obdarza Zdzisława morderczym spojrzeniem.


RUTA BAUMFELDOWA (karcącym tonem):

Zdzisław, jak ty się do mnie odzywasz?! Co to za zachowanie?! Przeproś mnie natychmiast!


ZDZISŁAW BAUMFELD (nieszczerze, dla św. Spokoju):

Przepraszam.


Po usłyszeniu przeprosin Ruta się uspokaja i siada na krześle przy stole.


RUTA BAUMFELDOWA (spokojnie, delikatnie):

No, to co, Zdzisiu? Może jednak powiesz mi, co się dzieje? Przecież ja cię nie wyśmieję, nie obrzucę mięsem!


Baumfeld namyśla się przez chwilę, po czym decyduje się opowiedzieć matce o swoich zmartwieniach.


ZDZISŁAW BAUMFELD:

Zobacz, mamo, jakie życie pisze scenariusze. W 1946 roku, po długich staraniach, podczas których popisywałem się swoim wrodzonym sprytem i przebiegłością, zostałem przyjęty do pracy w Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Młodzianowicach. Ówczesny dyrektor PUBP, Nieprzebąd Torwald Motowidełko…


RUTA BAUMFELDOWA (rozbawiona, chichocząc):

Motowidełko? To jego prawdziwe nazwisko?


ZDZISŁAW BAUMFELD (niecierpliwie):

Nie, jego prawdziwe nazwisko to Jakoktochce. (Znacznie spokojniej) W każdym razie, już on uważał, że jestem bardzo utalentowanym człowiekiem, który dużo w życiu osiągnie i przyniesie chwałę Polsce Ludowej. Drugi dyrektor PUBP, Waldebert Werfelberg, który przybył do nas z Warszawy w 1947 roku, był identycznego zdania. Chociaż często go denerwowałem, a nawet oburzałem swoim lenistwem i niesubordynacją, postrzegał mnie on jako niezwykle skutecznego oficera śledczego. Działałem w Urzędzie Bezpieczeństwa przez sześć lat i osiągałem sukces za sukcesem. Przez moje ręce przeszło mnóstwo AK-owców, NSZ-owców, WiN-owców i innych wrogów ludu, którzy pozostawili na nich - jak w sitku - szereg przydatnych zeznań. Nawet wicedyrektorka młodzianowickiego UB, Mroczysława Kalinowska-Wójcik, która nienawidziła mnie od pierwszego wejrzenia, musiała przyznać, iż posiadałem spore zdolności w zakresie prowadzenia przesłuchań.


RUTA BAUMFELDOWA (złośliwie):

No tak, miałeś zdolności w tym zakresie… Tylko czasami przychodziłeś do domu w ubraniach poplamionych krwią. Powodowało to, łobuzie, że miałam przez ciebie więcej rzeczy do prania.


ZDZISŁAW BAUMFELD (lekceważąc matkę, kontynuuje swoją opowieść):

Doceniano mnie w pracy, doceniano mnie w partii, byłem kimś, zarabiałem dużo pieniędzy, robiłem zakupy w “sklepach za żółtymi firankami”, podczas gdy większość obywateli żyła w ubóstwie. Ludzie czuli przede mną respekt, kłaniali mi się w pas i obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Miałem mnóstwo adoratorek - panny, a nawet mężatki śliniły się na mój widok, marząc skrycie, bym wziął je w ramiona i rozpracował. Niektóre - mam tu na myśli Marię Lolitę - były w stanie nawiązać stałą współpracę z UB, tylko po to, by móc ze mną regularnie współżyć. (Wzdycha) Taaak… Maria Lolita była moją stałą kochanką… Ale trzeba podkreślić, że nigdy nie tworzyliśmy związku w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Nie byliśmy parą, chociaż wiele osób usilnie próbuje nam to wmówić. Jedyne, co nas łączyło, to służbowy seks traktowany jako zapłata za składane przez nią donosy. Posuwałem Marysię, bo taka była między nami umowa - ona donosiła, a ja ją za to nagradzałem. Nigdy jej nie kochałem i nie uważałem za swoją partnerkę, aczkolwiek ona po którymś orgazmie rzeczywiście się we mnie zakochała.


RUTA BAUMFELDOWA (dumnie):

A przypomnij sobie, Dzidziu, kto wam ścielił łóżko i robił rano śniadanie! Do dzisiaj niektórzy posądzają mnie o kuplerstwo (nie mylić z sutenerstwem i stręczycielstwem)!


ZDZISŁAW BAUMFELD:

Wiem, mamo, i pamiętam o twoich zasługach…


RUTA BAUMFELDOWA (jeszcze dumniej):

Cóż, ja po prostu chciałam, żeby mój syn kochał się w humanitarnych warunkach, a nie np. w stodole jak Sulpicjusz Mróz. Ech… Za moich czasów coś takiego by nie przeszło… Ale to była inna epoka, międzywojnie. Wiesz, Dzidziu, że przed wojną powiat młodzianowicki był zdominowany przez endecję? Pamiętam takiego jednego kolesia z ONR Falangi… Nie lubiłam go, bardzo nie lubiłam…


ZDZISŁAW BAUMFELD (zniecierpliwiony zbędnymi dygresjami):

Wracając do mojej opowieści: za stalinizmu czułem się jak ktoś wielki, bo i byłem osobą lepszą od większości młodzianowiczan. W końcu przedobrzyłem z tą pewnością siebie, zostałem zwolniony z pracy i zdecydowałem się wyjechać do Warszawy w poszukiwaniu szczęścia. Tam spotkało mnie coś, co na zawsze zmieniło moje życie. Zostałem skazany na śmierć z inicjatywy dyrektora Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, Józefa Różańskiego - za przyzwoleniem mojego byłego szefa, Waldeberta Werfelberga. Jak sama wspomniałaś, zgładzono mnie, ale moja śmierć okazała się śmiercią kliniczną i niebawem odzyskałem świadomość (kuźwa, dobrze, że nie zdążyli mnie pochować żywcem!). Ze śmierci klinicznej wybudziłem się niemal natychmiast, jednak wyszedłem z kostnicy dopiero dwa dni później, kiedy mój głód, pragnienie i zniecierpliwienie stały się silniejsze od strachu. A gdy nadszedł odpowiedni moment, wyemigrowałem do Stanów Zjednoczonych, aby uniknąć kolejnego zamachu na swoje życie.


RUTA BAUMFELDOWA (sama do siebie):

Zabili go i uciekł…


ZDZISŁAW BAUMFELD (podchwytując wypowiedź Ruty):

Zanim uciekł: zmartwychwstał trzeciego dnia, jak oznajmia pismo… urzędowe z PUBP. (Wracając do tematu) Tak czy owak, w USA znalazłem wymarzony spokój i bezpieczeństwo. Jak łatwo odgadnąć, imałem się różnych zajęć, miałem wiele kochanek i zainteresowań. A potem… No cóż, sama wiesz, co było potem. W 1959 roku zadzwonił do mnie stary znajomy, Tryfiliusz Zieliński, i poinformował mnie, że w Polsce zrobiło się tak bezpiecznie, iż mogę do niej spokojnie powrócić. Posłuchałem go, a gdy już dotarłem do Młodzianowic, zostałem natychmiast aresztowany pod zarzutem zbrodni stalinowskich. (Ze złością i oburzeniem) Ten torbiel Zieliński okazał się funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa, mającym na celu ściągnięcie mnie do kraju! Zapluty kwintylion zastawił na mnie pułapkę, a ja dałem się w nią złapać, chociaż mogłem pozostać w Ameryce i wieść tam hulaszczo-rozpustny żywot!


RUTA BAUMFELDOWA (z politowaniem):

Boś głupi, Zdzisiu. A twoja siostra wielokrotnie prosiła cię przez telefon, żebyś nie ryzykował i nie opuszczał USA.


ZDZISŁAW BAUMFELD (zniecierpliwiony):

Mamo, przecież pamiętam… Zresztą, rozmawialiśmy o tym już wiele razy… W każdym razie, niedługo po moim aresztowaniu rozpoczął się mój proces. Podczas kilku rozpraw prokuratorka, Baldomera Wojciuk, wyciągała na światło dzienne wszystkie moje UB-eckie przewinienia. Opowiadała o tym, jak wbijałem ludziom igły pod paznokcie albo po prostu im te paznokcie wyrywałem, jak biłem więźniów pięściami, pałką, batem i innymi przedmiotami, jak wybijałem im zęby, jak przypalałem ich papierosami, jak pozbawiałem ich snu i możliwości załatwiania potrzeb fizjologicznych, jak zmuszałem ich do wielodniowego stania na mrozie, jak polewałem ich zimną wodą, jak ich wyzywałem, zastraszałem i pomawiałem o wyimaginowane czyny. Podkreślała, że z pełną premedytacją zadawałem swoim ofiarom ból oraz czyniłem spustoszenie w ich psychikach. Wspominała także o tych osobach, na których wykonałem wyroki śmierci i o tych, które nieumyślnie zamęczyłem.


RUTA BAUMFELDOWA (smutno, powoli):

Tak, Dzidziu… Byłam na wszystkich tych rozprawach, więc dokładnie to pamiętam… Pamiętam także wypowiedzi niektórych twoich ofiar i ich rodzin… Mój Boże, ta jedna kobieta, Teonilla Kwiecień, tak strasznie płakała… Mówiła, że odebrałeś jej sens życia…


ZDZISŁAW BAUMFELD:

Po tych wszystkich łzawych “spektaklach” i prezentacji materiałów dowodowych wiedziałem, że raczej nie uda mi się uniknąć kary. Kiedy zbliżała się ostatnia rozprawa, zdecydowałem się na poważną rozmowę z moim adwokatem, doktorem nauk prawnych Kunibertem Adamczakiem. Mówiłem do niego: “Panie doktorze, niech pan będzie ze mną szczery… Proszę mi powiedzieć prawdę… Czy jest aż tak źle? Czy nie ma dla mnie żadnej nadziei? Może da się jeszcze coś zrobić, żeby mnie uratować? Może jest jeszcze nikła szansa na to, że uda mi się z tego wyjść? Panie doktorze… Jestem przygotowany na najgorsze… Ale to jeszcze nie jest wyrok! Jeszcze nie wszystko stracone!”. Kiedy później powtórzyłem tę rozmowę Zdzisławie, moja “życzliwa” siostrzyczka stwierdziła, że rozmawiałem z adwokatem jak z lekarzem.


RUTA BAUMFELDOWA (z przekonaniem):

I miała rację!


ZDZISŁAW BAUMFELD:

Jak sama pamiętasz, wyrok został ogłoszony 1 września 1960 roku. Do dzisiaj brzmią mi w uszach przerażające słowa sędzi Genadii Kryjak: “…i skazuję go na karę ośmiu lat pozbawienia wolności…”. Kiedy usłyszałem ten wyrok, po prostu zrobiło mi się słabo!


RUTA BAUMFELDOWA (szczerze, pełnym emocji głosem):

Mnie też zrobiło się słabo, Dzidziu! Moje dziecko, mój jedyny syn, został skazany na tak surową karę! Ja nie przeczę, Zdzisiu, że torturowałeś ludzi, a wielu z nich posłałeś na tamten świat. Ale sędzia Kryjak powinna była wziąć pod uwagę dwie rzeczy. Po pierwsze: nie byłeś pospolitym przestępcą, działałeś w ramach legalnej pracy zawodowej! Jak można ukarać kogoś za to, że robi to, co do niego należy?! Czy uczciwa praca w państwowej instytucji to zbrodnia? Po drugie: ty nie jesteś złym człowiekiem, ty po prostu jesteś chory! Sadyzm i psychopatia to straszliwe choroby, za które pacjent nie ponosi odpowiedzialności. To nie twoja wina, że masz problemy z psychiką (bo psychopatia to kwestia psychiki) i seksualnością (bo sadyzm to kwestia seksualności). Jak można ukarać kogoś za to, że jest chory?! Choremu człowiekowi należy współczuć, a nie zatruwać życie! (Ponownie wstaje z krzesła i czule przytula byłego UB-eka) Moje dziecko kochane… Biedne, niezrozumiane, odrzucone przez ludzi maleństwo… Jak tu nie kochać chorego dziecka?! Oni mi cię chcieli odebrać, tak jak wtedy, w 1952 roku! A ja cię na rękach nosiłam, własną piersią karmiłam…!


Ex-funkcjonariusz Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego dość niegrzecznie wyszarpuje się z uścisków matki.


ZDZISŁAW BAUMFELD (ze złością):

No, właśnie, mamo! Sędzia wydała wyrok, ludzie zaczęli się podniecać, że okrutny zbrodniarz - który zdzierał więźniom paznokcie z palców i bił ich do nieprzytomności - zostanie wreszcie ukarany, a ty wyskoczyłaś z durnymi tekstami w stylu “moje szkraby kochane”, “mój Dzidziu malutki”, “mój syn jednorodzony”… Co gorsza, wyjęłaś jakieś stare zdjęcia, na których widnieję jako niemowlę, i zaczęłaś jazgotać: “Patrzcie, ludzie! To jest mój Zdzisiu, moje dziecko najmilsze! Jak można skazać takiego Zdzisia na osiem lat więzienia?!”. (Z niepohamowaną wściekłością) Kuźwa, wolałbym umrzeć tam, na Rynku Starego Miasta w Warszawie, niż jeszcze raz przeżyć taki obciach! Ja kiełbolę… Co za wyrodna matka… Żeby tak ośmieszyć własnego syna… Makabra!


Ruta zakrywa sobie usta dłońmi, jakby się czegoś przestraszyła.


RUTA BAUMFELDOWA (z rozpaczą i przerażeniem):

Dzidziu, przepraszam!!!


ZDZISŁAW BAUMFELD (zirytowany, drwiąco):

Dzidziu… Dzidziu… Daruj sobie te spieszczenia, dobrze?! Jestem dorosłym mężczyzną, mam 41 lat, a ty nazywasz mnie Dzidziem, co ma się kojarzyć z dzidziusiem! (Rozkazującym tonem) Masz mnie nazywać Zdzisławem, ewentualnie Zdziśkiem, rozumiesz?!


Matka Baumfelda siada znowu na krześle.


RUTA BAUMFELDOWA (ze skruchą w głosie):

Syneczku, wybacz mi, jeśli przez przypadek sprawiłam ci przykrość! Ale pomyśl: kto pomógł ci tak “zbajerować” odpowiednie podmioty, że uznały cię za niepoczytalnego? Kto pomógł ci przekonać tych ludzi, że należy cię leczyć, a nie więzić? Komu zawdzięczasz to, iż ostatecznie uzyskałeś etykietkę “psychopaty” i wyszedłeś z więzienia już po miesiącu? Wprawdzie po zwolnieniu z więzienia przesiedziałeś jeszcze trzy miesiące w szpitalu psychiatrycznym, ale to i tak cud, że nie przetrzymywano cię - jak planowano - całe osiem lat!


NIEWIDOCZNY NARRATOR (słyszalny tylko dla widzów):

Ciekawostka: akcja “TragiFarsy 14” rozgrywa się w roku 1962. To jest dokładnie ten rok, w którym Amerykanin Ken Kesey opublikował powieść pt. “Lot nad kukułczym gniazdem”. Czy to przypadek, czy znak czasu? Dziękuję za uwagę, koniec ciekawostki!


ZDZISŁAW BAUMFELD (ironicznie):

Spłynęła na mnie Cudowna Boża Łaska - Amazing Grace.


RUTA BAUMFELDOWA (poważnie, kiwając głową):

Cudowna Łaska… Taaaaak… To jest to…


W tle gra melodia popularnej, protestanckiej pieśni religijnej “Amazing Grace”, znanej w Polsce jako “Cudowna Boża Łaska” lub “Nim Świt Obudzi Noc”. Potem muzyka milknie.


ZDZISŁAW BAUMFELD (powracając do głównego wątku rozmowy):

Wiesz, mamo, po co ci to wszystko mówię?


RUTA BAUMFELDOWA (ciekawa odpowiedzi):

No?


ZDZISŁAW BAUMFELD:

Bo chcę, żebyś dostrzegła to, co ja: niewysłowioną złośliwość losu. Spójrz na mnie, proszę. Oto ja, Zdzisław Bonifacy Baumfeld, urodzony 31 stycznia 1921 roku. Niegdyś funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa, podziwiany za skuteczność oficer śledczy, obywatel respektowany przez społeczność lokalną, obiekt westchnień niezliczonej liczby kobiet, dobrze zarabiający pracownik ważnej instytucji państwowej, klient “sklepów za żółtymi firankami”, człowiek utożsamiany z władzą i potęgą. A teraz: wyrzutek społeczny, parias omijany szerokim łukiem, powszechnie pogardzany zbrodniarz i wariat, wyklęty odmieniec, potępiony na wieki wróg publiczny, którego nawet SB nie chciało widzieć w swoich szeregach. (Spoglądając wymownie na matkę) Wiesz, jak się z tym czuję?


RUTA BAUMFELDOWA:

Jak?


ZDZISŁAW BAUMFELD (żałośnie, z rozpaczą, krzyczy):

Jak Mała Księżniczka z powieści Frances Hodgson Burnett!!!


Baumfeldowa wybucha gwałtownym płaczem.


RUTA BAUMFELDOWA (łkając):

Ach, Zdzisiu! Mój ty mały, wzgardzony, zacny Królewiczu!


ZDZISŁAW BAUMFELD:

Tak jak Mała Księżniczka, straciłem wszystko, co miałem. Los odebrał mi pozycję społeczną, dobrze płatną pracę, przyjaciół, powodzenie u kobiet, sprzyjającą rzeczywistość polityczną, a nawet sympatię Marii Lolity… Jedyne, co mogę, to wyobrażać sobie, że jest tak jak kiedyś… (Załamuje się) Kuźwa! Wyobrażać sobie! Jak jakaś ciota!


Zrozpaczony komunista ukrywa twarz w dłoniach, po czym znowu ją odsłania. W pomieszczeniu panuje cisza, przerywana przez łkanie i szlochanie jego matki. Nagle kobieta się uspokaja, rozchmurza i spogląda z ogromną życzliwością na ex-funkcjonariusza stalinowskiej bezpieki.


RUTA BAUMFELDOWA (jakby olśniła ją odkrywcza myśl):

Ale… Zdzisiu! Przecież Mała Księżniczka na końcu książki znowu stała się Księżniczką!


Zdzisław Baumfeld spogląda ze zdumieniem na Rutę i również się rozchmurza. Robi przy tym minę pt. “A, no tak! Że też wcześniej na to nie wpadłem! Mamo, dziękuję ci!”.


RUTA BAUMFELDOWA (ciepło, kładąc dłoń na ramieniu syna):

Zobaczysz, Zdzisiu, że jeszcze będziesz Małym Królewiczem. Zobaczysz i przypomnisz sobie moje słowa.


ZDZISŁAW BAUMFELD (delikatnie, udając niewiniątko):

Mam nadzieję, że tak będzie.


RUTA BAUMFELDOWA (poważnie):

Miej nadzieję, synu. I pamiętaj, że bez względu na to, co się wydarzy, mama zawsze będzie cię kochać.


W tle słychać czołówkową piosenkę z serialu “Klan” (“Jak pory roku Vivaldiego zmienia się światło w twoich oczach…”).


RUTA BAUMFELDOWA (zachęcająco, po umilknięciu piosenki):

Nie zjadłbyś jabłka, Dzidziu?


Baumfeld, zupełnie nieoczekiwanie, zrywa się z krzesła i podchodzi bardzo blisko matki (jak niegdyś do Wespazjana Cipki i innych przesłuchiwanych przez siebie więźniów).


ZDZISŁAW BAUMFELD (gniewnie, grożąc Rucie pięścią):

Kuźwa! Jak jeszcze raz mnie nazwiesz Dzidziem, to ci wkiełbolę!


RUTA BAUMFELDOWA (przerażona):

Z-Zdzisiu! Co ty?! Przed chwilą byłeś taki miły, a teraz…?!


ZDZISŁAW BAUMFELD (nie opuszczając pięści):

Zamknij się! Mam cię już naprawdę dosyć! Nie jesteś moją matką, jesteś nikim!


Były UB-ek uderza matkę w głowę, a ta wydaje z siebie krótki pisk i przykłada sobie dłoń do bolącej części ciała.


ZDZISŁAW BAUMFELD (z mieszaniną złości, rozżalenia i wyrzutu):

Te wszystkie nieszczęścia, które wiążą się z moją osobą, to twoja wina. To ty wydałaś mnie na świat, chyba tylko po to, żeby zrobić temu światu na złość. Stworzyłaś potwora jak pieprzony doktor Frankenstein i - zamiast być skruszoną - robisz dobrą minę do złej gry. Ludzie patrzą na ciebie jak na źródło nędzy i patologii, bo nie dość, że urodziłaś zbrodniczą bestię, to jeszcze ułatwiłaś jej przedterminowe wyjście z więzienia. Wychwalasz pod niebiosa swojego syna, o którym wiesz, że jest sadystą i psychopatą, ale nie widzisz w swoim postępowaniu absolutnie nic złego. Nie umiałaś mnie wychować na normalnego człowieka. Gdybyś umiała, zapewne poszedłbym inną drogą i nie zbabrałbym sobie życia. Także dziesiątki innych ludzi uniknęłyby tego zasranego losu, o którym tak szczegółowo opowiadała prokuratorka Baldomera Wojciuk. Rozpieściłaś mnie jak salonowego pieska. A złośliwi mówią, że powinnaś była zrzucić mnie ze skały, kiedy jeszcze byłem słabym i bezbronnym niemowlakiem. Kiełbol się, mamo! Nienawidzę cię, ty pindo!


RUTA BAUMFELDOWA (przez zły):

Mówisz tak, Zdzisiu, ponieważ przeżywasz kryzys wieku średniego - drugi w swoim życiu okres buntu!


Niegdysiejszy funkcjonariusz młodzianowickiego UB zaczyna bić Rutę.


RUTA BAUMFELDOWA (wspaniałomyślnie, będąc bitą):

Przebaczam ci, synu! Przebaczam ci, bo… Aaaaaaa!!! Bo jesteś w trudnym wieku! (Dostając coraz mocniejsze ciosy) Aaaauuuuuu!!! Zdzisiu… przestań! Przestań!


Baumfeld przestaje się znęcać nad matką. Przez chwilę panuje pełna napięcia cisza.


ZDZISŁAW BAUMFELD (zmęczony i zdyszany po “wysiłku fizycznym”):

Wiesz, że gdy chodzę po ulicach Młodzianowic, to ludzie mnie zaczepiają i każą mi “pozdrowić” matkę? Wiesz, że mówią o tobie jako o tej, która wydała na świat zbrodniarza i nie dopuściła do wymierzenia mu sprawiedliwości? Wiesz, że używają powiedzeń typu “wszystko wynosi się z domu” i “niedaleko pada jabłko od jabłoni”?


Ex-funkcjonariusz młodzianowickiego PUBP wyjmuje z kieszeni kartkę zagiętą w kosteczkę, odgina ją i pokazuje Rucie.


ZDZISŁAW BAUMFELD (pokazując matce kartkę):

Widzisz to? Dostałem niedawno taki list od anonimowego nadawcy. Posłuchaj, co tu jest napisane…
(Zaczyna czytać treść listu)
Twoja Stara kopie w nosie łopatą.
Twoja Stara sieje zboże na polu chwały.
Twoja Stara podlewa kwiat wieku.
Twoja Stara nie ulega przedawnieniu.
Twoja Stara stawia bańki mydlane.
Twoja Stara wchodzi w życie z chwilą ogłoszenia.
Twoja Stara chwali dzień przed zachodem słońca.
Twoja Stara przyprawia jedzenie solą ziemi.
Twoja Stara robi sceny dantejskie.
Twoja Stara płynie z prądem elektrycznym.
Twoja Stara niesie za sobą określone skutki prawne.
Twoja Stara dba o linię Curzona.
Twoja Stara kisi kapustę w beczce śmiechu.
Twojej Starej odbija palma pierwszeństwa.
Twojej Starej rośnie róg obfitości.
Twoją Starą boli głowa rodziny.
Twoja Stara śpi jak kamień milowy.
Twoja Stara jest sama jak palec boży.
Twoja Stara zamyka się w sobie na klucz.
Twoja Stara zbiera w lesie Złote Runo.
Twoja Stara plecie jak Piekarski na mękach Tantala.
Twoja Stara najadła się strachu do syta.
Twoja Stara jest piątym kołem u wozu Drzymały.
Twoja Stara śpiewa w Filipinkach.
Twoja Stara zakrochmala na strusiu emu do RFN-u.
Twoja Stara jest tak gruba, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż ona.
Twoja Stara jest tak pusta, że gdy Twój Stary ją bije, to słychać dźwięki a’la miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.
Twój Stary spuszcza się do połowy masztu.
Twój Stary ma czarny charakter.
Twój Stary kopie się z koniem trojańskim w stajni Augiasza.
Twój Stary to błędny rycerz Niepokalanej.
Twój Stary stracił twarz na wojnie.
Twój Stary ma serce z kamienia węgielnego.
Twój Stary wiąże koniec z końcem węzłem gordyjskim.
Twój Stary jest głodny jak wilk w owczej skórze.
Twój Stary nie słyszał o Włodzimierzu Leninie.
Twój Stary chce nas wystrzelać jak kaczki dziennikarskie.
Twój Stary poszedł z dymem do Kanossy.
Twój Stary rzuca słowa na wiatr dziejów.
Twój Stary przeziębił się podczas odwilży gomułkowskiej.
Twój Stary ugryzł się w język polski.
Twoi Starzy są czyści jak krokodyle łzy.
(Kończy czytać treść listu)
Tylko jedna osoba mogła napisać coś takiego. Cipka.


RUTA BAUMFELDOWA (zdumiona):

Słucham?


ZDZISŁAW BAUMFELD:

Cipka. Wespazjan Cipka. Zapomniał tylko, że mój ojciec… znaczy: mój stary nie żyje od dwóch lat, bo przejechał go pociąg towarowy.


RUTA BAUMFELDOWA (smutno, melancholijnie):

Fakt. Biedny Jedediasz… Zginął tak żałosną, niegodną, wręcz TragiFarsową śmiercią… A przecież mógł polec podczas wypełniania swoich obowiązków, jak przodownik pracy!


ZDZISŁAW BAUMFELD (ignorując wypowiedź matki):

Wespazjana Cipkę, jego charakter pisma i idiotyczne poczucie humoru znam bardzo dokładnie, gdyż miałem wątpliwą przyjemność prowadzić śledztwo w sprawie tego człowieka. Stare dzieje, co ja ci będę opowiadał… Tak czy siak, po tamtych miesiącach spędzonych w budynku UB Cipka potwornie mnie nienawidzi i życzy mi wszystkiego najgorszego. Jest też rozczarowany, bo miał nadzieję, iż zostanę dotkliwie ukarany za metody, jakie stosowałem wobec niego i innych ludzi. Przeszkadza mu, że zamiast siedzieć w więzieniu, przebywam na wolności i niekiedy spotykam go w miejscach publicznych. A ponieważ nie może mi w żaden sposób zaszkodzić, rekompensuje sobie tę niemożność kontynuowaniem bezsensownego, prowokacyjnego zachowania rodem z 1948 roku. (Wzdycha) Ech, dawne czasy… Odzywa się we mnie tęsknota za rajem utraconym…


RUTA BAUMFELDOWA (czule, ciepło, jakby zapomniała, że przed chwilą została pobita przez własnego syna):

Rozumiem cię, mój kochany Zdzisiu… Ty masz w sobie coś z Małej Księżniczki, bohaterki powieści Frances Hodgson Burnett… Ale jestem pewna, że kiedyś wszystko wróci do normy i znowu będziesz szczęśliwy…


ZDZISŁAW BAUMFELD (gorzko):

No, tak… “Twoja Stara chwali dzień przed zachodem słońca”…


Dłuższa pauza, podczas której Baumfeldowa sprawia wrażenie, jakby się nad czymś zastanawiała.


RUTA BAUMFELDOWA (poważnie, powoli):

Posłuchaj, Zdzisławie. Opowiedziałeś mi dzisiaj o tym, co ci leży na sercu, więc pozwól, że ja też ci o czymś opowiem. Może to dziwne, ale ostatnio wiele razy zastanawiałam się nad tym, kim właściwie jestem. Czy naprawdę jestem nadopiekuńczą, zaślepioną matką, która rozpieściła swojego syna do tego stopnia, iż stał się on zdemoralizowaną, egoistyczną, brutalną, pozbawioną moralności bestią? Czy może jednak jestem kimś więcej? Dlaczego tak bardzo cię kocham, skoro wiem, jak wielu ludzi skrzywdziłeś lub nawet zabiłeś? Dlaczego tak bardzo cię kocham, skoro ja sama doświadczyłam z twojej strony upokorzeń, strachu i bólu? Z logicznego punktu widzenia, powinnam się ciebie wyrzec, powinnam cię znienawidzić i zerwać z tobą wszelkie kontakty. A jednak cię kocham… Czy można to jakoś zrozumieć, usprawiedliwić? Czy darzenie kogoś takiego jak ty miłością, jest etyczne? Czy mam prawo odczuwać do ciebie jakiekolwiek pozytywne uczucia? Trudno powiedzieć. Możliwe, że po prostu jestem głupia, naiwna i wyzuta z honoru. Jednak… Zdzisiu, nie obchodzi mnie, czy moja postawa jest grzeszna, czy bezgrzeszna. Nie obchodzi mnie także, co o mnie sądzą inni ludzie i czy ktokolwiek mnie rozumie. Ja wiem jedno: bardzo, ale to bardzo mocno cię kocham. Po prostu jestem twoją matką i nie wyobrażam sobie, że mogłabym cię nie kochać.


Zdzisław wygląda na oszołomionego słowami Ruty, a zarazem zawstydzonego swoją wcześniejszą agresją. Chociaż pragnie szybko odpowiedzieć na wyznanie matki, przez chwilę nie jest w stanie nic z siebie wydusić. W końcu mężczyzna odzyskuje nad sobą panowanie.


ZDZISŁAW BAUMFELD (szczerze, ze skruchą, anachronicznie posługując się słowami z piosenki “Cleanin Out My Closet” Eminema):

“Przepraszam, mamo. Nigdy nie chciałem cię zranić. Nigdy nie chciałem doprowadzić cię do płaczu. Ale dzisiejszego wieczoru wyjaśniam swoje osobiste sprawy”.



K-O-N-I-E-C

Natalia Julia Nowak,
13-18 kwietnia 2011 r.


Licencja: Creative Commons
0 Ocena