Ten tekst nie jest nowy, bo napisany w czasie kryzysu. Jednak jakoś dopiero teraz spodobał mi się na tyle, by go opublikować, a zatem przyszedł teraz jego czas... :-)

Data dodania: 2011-04-11

Wyświetleń: 1800

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

No to mamy kryzys. I co w tym takiego. Tak ten świat jest jakoś ułożony, że kryzysy nadchodzą po okresach prosperity, a po nich znowu wraca dobrobyt.

-         I co w tym takiego?! – zapyta niejeden inwestor giełdowy, klient funduszy inwestycyjnych, czy też przedsiębiorca, który „pośliznął się” na opcjach walutowych.

Otóż właśnie – nic!

Bo przecież ludzie inwestujący w tego typu rzeczy podejmują z założenia wysokie ryzyko. To jest poniekąd wpisane w tego typu działalność. Nagrodą zaś za to ponadprzeciętne ryzyko bywają ponadprzeciętne zyski. Ale uwaga: nie zawsze „są”, a raczej „bywają”. I tym razem dla wielu nie były...

Ale spokojnie, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, wszystko wróci do normy w ciągu kilku lat.

Opcje. Tu to czasem nóż się w kieszeni otwiera. Firmy, które sobie radziły nieźle prowadząc swój biznes, nagle postanawiają zostać spekulantami walutowymi. Owszem, dla wielu zabezpieczenie kursów jest sprawą ważną. Ale one z reguły nie korzystają z lewarowania, lub korzystają w niewielkim stopniu. Natomiast te firmy, które lewarowały się  wysoko, np. 1:50 i wyżej, to cóż.... Zasłużyły na swój los i nie godzę się tu na niczyją pomoc dla nich. Była to zwykła spekulacja i koniec. Można było zarobić krocie, krocie można było stracić i tak też się w większości przypadków stało. Tak to już jest z tymi kryzysami, że wszelkie rozważania na temat trendów zwykle się wówczas nie sprawdzają. Wskaźniki nic nie wskazują, a eksperci zwykle się mylą.

Szkoda najbardziej tych zwykłych ludzi, którzy mogą stracić pracę. Niewielkim to dla nich będzie pocieszeniem, że przecież kryzys kiedyś się skończy. Kredyty trzeba przecież płacić na bieżąco. Trzeba płacić za wodę, trzeba jeść, dziecko musi iść do szkoły. I to jest ten jeden, jedyny wymiar światowych kryzysów, który mnie osobiście przejmuje. A dzieje się tak dlatego, że po przysłowiowej „dupie” dostają zawsze ci, którzy najmniej w tym wszystkim zawinili. Natomiast winni lądują bezpiecznie na swoich „złotych spadochronach”. (lepiej czasem być winnym...)

Dodatkowo śmieszą mnie, tłumaczenia ludzi ze szczytów władz i bankowości inwestycyjnej, że nie mieli pojęcia o nadchodzącym nieszczęściu... Litości! Przecież to są światowej klasy specjaliści! Najlepsi z najlepszych! Oni od wielu lat wiedzieli, że to się musi zawalić. Widzieli liczby, sami tworzyli instrumenty finansowe, których działania do końca nie pojmowali... A że się tłumaczą, to rozumiem... Pewnie sam bym tak mówił, gdyby czekała na mnie wielomilionowa odprawa.

Słów kilka o socjalizmie, który nie sprawdził się po raz kolejny. I tym razem (w końcu) w najbardziej socjalistycznym państwie świata – USA.

Socjalizm w USA? Oczywiście! I to w bankowości. Jak każdy z nas wie, bank jest instytucją, podobnie jak na przykład sklep spożywczy, której głównym sensem istnienia jest przynoszenie dochodu swojemu właścicielowi. Tyle tylko, że aby prowadzić bank potrzebna jest nieco bardziej złożona i specjalistyczna wiedza. Ten dochód wypracowuje się w sposób z grubsza identyczny, jak we wspomnianym sklepie spożywczym. Otóż obie instytucje muszą sprzedawać swój towar. Towar jest oczywiście w obu przypadkach inny, ale to w sumie nieistotna różnica.

No więc i sklep i bank sprzedają swoje towary i osiągają jakiś tam dochód, wynikający z ilości sprzedanego towaru, marży i poziomu kosztów. Dodatkowo ponoszą ryzyko swojej działalności. Dlatego to zwykle właściciel dobrze prosperującego sklepu spożywczego jeździ lepszym samochodem niż większość jego klientów. Bo właśnie jego wyższe od średniej krajowej dochody są okupione tymże ryzykiem. Ryzykiem, że czegoś nie sprzeda i na tym straci. I tak też jest, albo przynajmniej powinno być z bankami. A w socjalistycznym USA wymyślili inaczej. Powołali osławione Fannie Mae i Fredddie Mac. Instytucje niby prywatne, ale działające pod parasolem rządu USA. I instytucje te zaczęły gwarantować kredyty hipoteczne. Tak więc zdjęto tym samym z banków coś, co uzasadniało ich ponadprzeciętne dochody – ryzyko.

To tak jakby utworzyć „Fundusz Gwarancyjny Detalistów Spożywczych”. Po co właściciel sklepu ma się zastanawiać, czy sprzeda jedną, czy dwie palety jakiegoś piwa? Weźmie dwie. Jak nie sprzeda, to fundusz pokryje straty. I fajnie, tylko, że kiedyś to się sypnie. I właśnie się sypnęło. Tylko, że najbardziej nie zaboli szefów banków, tylko panią ekspedientkę, którą nasz przykładowy właściciel sklepu spożywczego będzie musiał zwolnić, by móc alej spłacać swój kredyt. A dla niej nie ma niestety żadnego funduszu gwarancyjnego... Ot taka zwykła niesprawiedliwość dziejowa.  Ale tak to już z dziejami bywa, że są niesprawiedliwe. Nikt tego dotychczas nie zmienił i długo jeszcze nikt tego zmieni, więc i niżej podpisany nie podejmuje się podania recepty na to lekarstwo.

            Jednak mam pewną myśl. Otóż wydaje mi się, że świat się nieco po tym zmieni. Wydaje mi się, że USA, nie będzie już takie samo po tym wszystkim. I może dobrze. Bo skoro obecna koncepcja upadła, to chyba trzeba poszukać innej. Ostatecznie ten pomysł na gospodarkę i finanse pochodził z lat 30-50 XX wieku, więc może się lekko zdezaktualizował?

Tak więc z okazji nadchodzących świąt życzę nam wszystkim pomysłów przystających do naszej teraźniejszości.

A co do kryzysu, to wrócę do tego tematu, bo w trakcie pisania stwierdziłem, że mam na ten temat jeszcze kilka przemyśleń.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena