Dla wielu kobiet miłość oznacza cierpienie i ból. To nic, że związek z mężczyzną narusza ich równowagę emocjonalną i integralność osobowości, ich zdrowie i bezpieczeństwo. Krytykują jego zachowanie i postawy, ale też myślą, że dla nich na pewno zechce się zmienić, jeśli tylko będą atrakcyjne i czułe. Wciąż rozgrzeszają go ze złych humorów i przykrości,, które im sprawia, wybuchów złości, braku czułości i zrozumienia, egoizmu, itp. Z przyjaciółmi rozmawiają tylko o nim - o jego myślach, uczuciach, potrzebach. W skrajnych przypadkach pozwalają na psychiczne i fizyczne znęcanie się nad nimi. Winą za to obarczają siebie. To ich wina, że ten, którego tak kochają, jest niezadowolony. Obwiniając siebie o wszystko, nic tracą nadziei: trzeba jedynie wpaść na to, co się robi „nie tak" i skorygować swoje zachowanie, a on znowu będzie nimi zainteresowany. Przedstawiony tu obraz kochającej kobiety nie ma nic wspólnego z miłością. Jest raczej obsesją nazywaną miłością.
Bazą obsesyjnej miłości jest lęk - lęk przed samotnością, lęk przed byciem niekochanym i niedocenianym, lęk przed lekceważeniem, opuszczeniem, a nawet zagładą. Komponentą takiej miłości jest nadzieja, że mężczyzna uśmierzy nasze lęki. Niestety, lęki - a wraz z nimi obsesje - pogłębiają się. W końcu darzenie miłością po to, aby ją otrzymać w zamian, przeistacza się w główną siłę napędową naszego życia. A skoro nasza strategia nie przynosi efektów, próbujemy jeszcze raz, kochamy jeszcze mocniej, i tak zaczynamy kochać za bardzo. W zamian nie dostajemy nic. Spotyka nas coraz większa obojętność i chłód ze strony naszego wybranego. My jednak - wbrew zdrowemu rozsądkowi - brniemy w ten układ dalej. I to ze świadomością, że takie podporządkowanie drugiemu człowiekowi rujnuje nasze zdrowie fizyczne i psychiczne. Wiedząc o destrukcyjności takiego związku, nie potrafimy odejść. Dlaczego tak trudno zostawić nam partnera, który wpędza nas w ten bolesny „taniec"? Kochamy za bardzo, ponieważ w ten sposób chcemy pokonać nasze lęki, cierpienia i napady bezsilnej złości z okresu dzieciństwa.
Kochanie za bardzo nie jest skłonnością przypadkową. Jest wypadkową wychowania kobiety w konkretnym społeczeństwie i konkretnej, toksycznej rodzinie. Wszystkie niezdrowe, toksyczne rodziny mają jedną cechę wspólną: milczenie wynikające z nieumiejętności rozmawiania i słuchania siebie nawzajem - szczególnie w sprawach najbardziej istotnych. Mówi się w takiej rodzinie o wszystkim, co nieistotne. Natomiast tabu jest temat o nieprawidłowościach jej funkcjonowania. W takiej rodzinie wszyscy sztywno odgrywają swoje role, komunikując się tylko kwestiami tym rolom przypisanymi. Nikt nie mówi, co czuje, co myśli, co mu brak. Natomiast wszyscy recytują teksty pasujące do tego, co mówią inni. Emocjonalne kalectwo takiej rodziny rośnie, a każdy z jej członków przestaje wierzyć w siebie. W ten sposób nie wykształcają się w nas elementarne narzędzia radzenia sobie z życiem, z ludźmi, z sytuacjami – z problemami.