E. Fromm w książce„O sztuce miłości” uważa, że jeśli człowiek potrafi kochać w sposób produktywny, kocha również samego siebie; jeśli potrafi kochać tylko innych, nie potrafi kochać w ogóle.

Data dodania: 2011-02-15

Wyświetleń: 3254

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 6

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

6 Ocena

Licencja: Creative Commons

Dla wielu kobiet miłość oznacza cierpienie i ból. To nic, że związek z mężczyzną narusza ich równowagę emo­cjonalną i integralność osobowości, ich zdrowie i bezpieczeństwo. Krytykują jego zachowanie i postawy, ale też myślą, że dla nich na pewno zechce się zmienić, jeśli tylko będą atrakcyjne i czułe. Wciąż rozgrzeszają go ze złych humorów i przy­krości,, które im sprawia, wybuchów zło­ści, braku czułości i zrozumienia, egoiz­mu, itp. Z przyjaciółmi rozmawiają tylko o nim - o jego myślach, uczuciach, po­trzebach. W skrajnych przypadkach po­zwalają na psychiczne i fizyczne znęcanie się nad nimi. Winą za to obarczają sie­bie. To ich wina, że ten, którego tak ko­chają, jest niezadowolony. Obwiniając siebie o wszystko, nic tracą nadziei: trze­ba jedynie wpaść na to, co się robi „nie tak" i skorygować swoje zachowanie, a on znowu będzie nimi zainteresowany. Przedstawiony tu obraz kochającej kobiety nie ma nic wspólnego z miłością. Jest ra­czej obsesją nazywaną miłością.

Bazą obsesyjnej miłości jest lęk - lęk przed samotnością, lęk przed byciem niekochanym i niedocenianym, lęk przed lekceważeniem, opuszczeniem, a nawet zagładą. Komponentą takiej miłości jest nadzieja, że mężczyzna uśmierzy nasze lęki. Niestety, lęki - a wraz z nimi obsesje - pogłębiają się. W końcu darzenie miło­ścią po to, aby ją otrzymać w zamian, przeistacza się w główną siłę napędową naszego życia. A skoro nasza strategia nie przynosi efektów, próbujemy jeszcze raz, kochamy jeszcze mocniej, i tak za­czynamy kochać za bardzo. W zamian nie dostajemy nic. Spotyka nas coraz większa obojętność i chłód ze strony naszego wy­branego. My jednak - wbrew zdrowemu rozsądkowi - brniemy w ten układ dalej. I to ze świadomością, że takie podporządkowanie drugiemu człowiekowi ruj­nuje nasze zdrowie fizyczne i psychiczne. Wiedząc o destrukcyjności takiego związ­ku, nie potrafimy odejść. Dlaczego tak trudno zostawić nam partnera, który wpędza nas w ten bolesny „taniec"? Ko­chamy za bardzo, ponieważ w ten sposób chcemy pokonać nasze lęki, cier­pienia i napady bezsilnej złości z okresu dzieciństwa.

Kochanie za bardzo nie jest skłonno­ścią przypadkową. Jest wypadkową wy­chowania kobiety w konkretnym społe­czeństwie i konkretnej, toksycznej rodzi­nie. Wszystkie niezdrowe, toksyczne ro­dziny mają jedną cechę wspólną: milcze­nie wynikające z nieumiejętności rozma­wiania i słuchania siebie nawzajem - szczególnie w sprawach najbardziej istot­nych. Mówi się w takiej rodzinie o wszy­stkim, co nieistotne. Natomiast tabu jest temat o nieprawidłowościach jej funkcjo­nowania. W takiej rodzinie wszyscy szty­wno odgrywają swoje role, komunikując się tylko kwestiami tym rolom przypisa­nymi. Nikt nie mówi, co czuje, co myśli, co mu brak. Natomiast wszyscy recytują teksty pasujące do tego, co mówią inni. Emocjonalne kalectwo takiej rodziny rośnie, a każdy z jej członków przestaje wierzyć w siebie. W ten sposób nie wy­kształcają się w nas elementarne narzę­dzia radzenia sobie z życiem, z ludźmi, z sytuacjami – z problemami.

Licencja: Creative Commons
6 Ocena