Jeśli myślicie, że Jose Mourinho to The Special One i nikt go nigdy nie przerośnie to być może macie racje. Sęk w tym, że Portugalczyk miał też uczniów, którym przekazywał wiedzę, uczył podejścia do zawodników, pokazywał jak sprawić, by każdy czuł się tak ważny, jak cyfra w numerze telefonu.

Data dodania: 2011-02-13

Wyświetleń: 1631

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 2

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

2 Ocena

Licencja: Creative Commons

I kiedy już im wszystkie te arkana magii przekazał, czeladnicy zaczęli czmychać by pracować samodzielnie. A uczniowie mają to do siebie, że  czasem przerastają mistrzów.

Ich droga jest bardzo podobna. O Mourinho napisano już więcej niż o Jezusie Chrystusie, więc nie ma sensu po raz kolejny przytaczać opisu jego "nazarejskich lat". O Andre Villasie Boasie wiadomo jeszcze stosunkowo niewiele. Kiedyś także będzie o nim więcej niż o bohaterze ewangelii. Już zresztą teraz ma z nim wiele wspólnego. Niedawno skończył bowiem 33 lata.

Co może zrobić właściciel wielkiego klubu, gdy bardzo doświadczony trener, szanowany nestor i guru, który co rano zjadał zęby na piłce, zajął tragiczne, katastrofalne i nie do przyjęcia trzecie miejsce w lidze? Może z rozpaczy spektakularnie doprowadzić swoje ciało do eksplozji przy tysiącach pielgrzymów w Fatimie, albo powierzyć zespół trenerowi, którego największym osiągnięciem jest jedenaste miejsce w lidze portugalskiej i oddychanie tym samym powietrzem, co Józef święty. Oba rozwiązania na podobnym poziomie absurdu. Wybrał drugie.

***
33 lata wcześniej w Porto na świat przychodzi Andre, syn Luísa Filipe Manuela Henrique do Vale Peixoto de Sousa de Villas-Boas, którego na świat wydała Teresa Maria de Pina Cabral e Silva. Jego dziadkowie pochodzą z Anglii. Chłopak dzieckiem był dziwnym. Niby coś tam grał w piłkę z rówieśnikami, ale mając kilkanaście lat postanowił w ogóle nie próbować robić kariery zawodniczej. Poświęcił się taktyce, wyszukiwaniu talentów i trenerce. Gdy miał 17 lat (!) zrobił w Szkocji licencję trenerską UEFA klasy C. Rok później, ze względu na biegłe posługiwanie się angielskim nawet przez sen, zapragnął go mieć w sztabie szkoleniowym słynny Bobby Robson. Wkracza w dorosłość będąc scoutem najsłynniejszego portugalskiego klubu.

Młodość pcha go jednak do przenikania ludzkości całych ogromów z końca do końca. Wylatuje więc na Karaiby i zostaje selekcjonerem kadry... Wysp Dziewiczych. Ma wówczas 21 lat. W Polsce dopiero mógłby się żenić. Po 18 miesiącach wraca do Portugalii i zostaje trenerem zespołu U-19 Porto. Od swoich zawodników był niewiele starszy i w ogóle nie bardziej doświadczony. Zauważył go tam Jose i zaprosił do swojego sztabu. U jego boku wygrał Puchar UEFA i Ligę Mistrzów. Wdzięczny święty Józef wziął go do Chelsea. I tam się zaczęło!

Villas Boas mógł rozwijać swoje taktyczne zboczenie. Godzinami oglądał kolejnych rywali, analizował, myślał, wycinał, kopiował, wklejał i każdemu z piłkarzy dawał gotowe płyty DVD, na których była zawarta w przystępny sposób podana taktyka na kolejne mecze. Na pewno pustaczek do sukcesów Mourinho dołożył i jego szef to wiedział. Zabrał go więc do Mediolanu.

W 2009 roku asystent powiedział sobie dość. Chciał zacząć pracować na swoje nazwisko. Wsadził się jednak na minę. W październiku objął portugalską Academikę Coimbra, która teoretycznie do niego pasowała. "Lizbona się bawi, Porto pracuje, Coimbra się uczy, a Braga modli" - tak mówi portugalskie porzekadło. No i uniwersytecki klub wydawał się być jak znalazł dla pasjonata taktyki i teoretyka futbolu. Tyle, że po kilkunastu kolejkach zespół zajmował ostatnie miejsce w tabeli i nie miał jeszcze na koncie zwycięstwa. Zacząć pracę od spuszczenia zespołu z ligi, to, chyba przyznacie, nie jest wymarzony początek kariery.

A jednak ofensywny styl gry wpojony przez Villasa Boasa sprawdził się znakomicie. Coimbra uciekła spod topora, ruszyła w górę tabeli, skończyła sezon na jedenastym miejscu z dziesięcioma punktami przewagi nad strefą spadkową i doszła do półfinału Pucharu Ligi. O najmłodszym trenerze w lidze zaczęło być głośno.

***
Wracamy więc do punktu wyjścia, w którym Villas Boas zostaje zatrudniony w Porto. Ma zażegnać kryzys, w który wszedł zespół pod wodzą doświadczonego Jesualdo Ferreiry. Aby mu w tym pomóc, klub sprzedaje dwóch najważniejszych zawodników - obrońcę Bruno Alvesa do Zenita Sankt Petersburg i Raula Meirelesa do Liverpoolu. Po miesiącu pracy zdobył pierwsze trofeum - Superpuchar kraju po zwycięstwie nad Benficą. A później przyszła fantastyczna seria...

11 grudnia 2010 roku pobił rekord swojego mentora Mourinho. Jego Porto nie przegrało w 33 kolejnych meczach we wszystkich rozgrywkach. Poległo dopiero w styczniu w pucharowym meczu z Nacionalem Madeira, dziś w lidze ma 11 punktów przewagi nad mistrzem z Lizbony, Porto wygrało 17 z 19 meczów, dwa zremisowało, czyli nie przegrało ani razu. Bramki zdobyte? 44 - najwięcej w lidze. Bramki stracone? 7 - najmniej w lidze. Europejskie puchary? 5 zwycięstw, jeden remis, pierwsze miejsce w grupie. Za kilka dni Porto zagra z Sevillą. Ma szansę zdobyć w tym sezonie cztery trofea (jedno już zdobył). Jeśliby wygrał Ligę Europejską, co nie jest niemożliwe, porównania do Mourinho jeszcze by się nasiliły. Przecież guru wszedł na kontynentalną scenę wygrywając Puchar UEFA. Rok później triumfował w Lidze Mistrzów. Za rok Porto prawie na pewno do niej powróci. Ja wam dobrze zawczasu radzę - ładujcie wszystkie swoje oszczędności w obstawianie triumfu "Smoków" - za rok będziecie milionerami, o ile bukmacherzy nie zbankrutują. Jest też ryzyko, że ktoś go Portugalczykom wykradnie - zimą był już nim zainteresowany Liverpool.

A on? Znajomo nonszalancki styl, charakter na twarzy, świetne przygotowanie do zawodu. Jak trochę posiwieje, dojrzałym paniom będą na jego widok drżały kolana, jak teraz drżą na myśl o Mourinho. Villas Boas odcina się od porównań do trenera Realu Madryt. Przyznaje, że był dla niego bardzo ważny, ale spokojnie przekonuje, że jest sobą i swoją karierę prowadzi. Niby każdy to mówi, ale jemu chyba wyjątkowo można wierzyć.

Licencja: Creative Commons
2 Ocena