Jadąc na północ, z Maun do Savuti, koła naszego 4X4 wpadły w piasek na jednej z typowych dróg na terenie Okawango. Obok widoczne były dowody, że wiele innych samochodów miało tutaj te same problemy. Po pół godzinnych próbach wydobycia się, daliśmy za wygraną. Dopiero teraz zrozumieliśmy że kierowcy znający te tereny wybierają inne, objazdowe drogi, żeby ominąć ten piaszczysty odcinek. Na godzinę przed zachodem słońca, byliśmy zdesperowani i nie mieliśmy pojęcia co dalej robić. Zostawiłem Zbyszka przy samochodzie, żeby nie przerywał kopania, ja zacząłem iść w kierunku wioski, która powinna być w pobliżu, jeśli nasza mapa była jeszcze aktualna. Była to jedyna ostoja ludzka przed dziką Deltą Okawango. Zabrałem ze sobą butelkę wody, nóż i gruby kij dla obrony własnej. Na kursie przetrwania dla przewodników uczeni byliśmy jak radzić sobie agresywnymi zwierzętami. Wejdź na drzewo w przypadku lwa albo bawoła, chowaj się za drzewami jeśli zobaczysz słonie, nie poruszaj się jeśli spotkasz lamparta. Wygląda to łatwo, kiedy jesteś na kursie przy ognisku, gorzej jest to zrobić w prawdziwej sytuacji. Szedłem szybkim krokiem drogą wijącą się pośród nie kończących się drzew mopani.W pobliskich krzakach ukazały się nagle kolce jeżozwierza, był on pewnie tak samo przestraszony jak ja. Czasami zatrzymywałem się, wstrzymywałem oddech i nasłuchiwałem. Czy był to odgłos złamanej gałęzi, na szczęście było to tylko kudu, nawet się mnie nie bało, pozwoliło mi podejść bliżej zanim zniknęło w kolczastym gąszczu. Widziałem żyrafy obserwujące mnie uważnie, z pewnością były zdziwione na widok dziwnej postaci z kijem. Kiedy słońce zniknęło za horyzontem, zatrzymałem się. Jest to czas na podjęcie następnej decyzji, wioska prawdo podobnie jest już w pobliżu, mam iść dalej? Postanowiłem pobiec przez następne 5 minut, jeśli nie zobaczę śladów człowieka muszę wrócić do samochodu przed zapadnięciem zmroku. I tak zrobiłem. Siedzieliśmy przy ognisku, obok samochodu, naszą kolacją była ostatnia paczka sucharów. Z samego rana znów wyruszyłem w tym samym kierunku, cała czas oglądając się za siebie w poszukiwaniu czającej się sylwetki ogromnego kota. Nasłuchiwałem, czy nie uda mi się usłyszeć bijących bębnów albo zobaczyć unoszący się dym. Wreszcie, po jakimś czasie zobaczyłem zbliżający się w moim kierunku samochód terenowy. Szybko odrzuciłem kija i schowałem nóż, żeby nie wyglądać na przestraszonego.
Godzinę później zostałem zostawiony Mankwe Bush Lodge pod opieką przyjaznej obsługi, a manager ośrodka wziął swój Unimog żeby wyciągnąć nasz samochód z piachu. Wieczorem, przy kolacji wspominaliśmy przygody dnia dzisiejszego. Czy wiecie, powiedział Dempsey, menadżer ośrodka: “nie tak dawno w naszej okolicy pojawiło się stado 12 lwów. Strzegą one swojego terytorium i są bardzo agresywne”. Nasza podróż rozpoczęła się poprzedniego ranka w Johannesburgu. Jechaliśmy na północ, w 2.5 litrowym Nissan X-Trail. Po przekroczeniu granicy w Stockpoort krajobraz stał się równinny, z małymi wioskami mijanymi okazjonalnie. Przy każdej wiosce stały dumnie tablice ostrzegające o niebezpieczeństwie AIDS, większość chat miała wystające ze strzechy anteny satelitarne. Pierwszym naszym stopem była Khama Rhino Sanctuary (Sanktuarium Nosorożca). Rezerwat został utworzony 1993 roku w celu ochrony małego pogłowia nosorożców na terenie Botswany. Do dzisiaj wojsko zapewnia 24 godzinną ochronę tego ważnego dla turystyki z powodu rozmnażania nosorożców. Większość młodych nosorożców jest przenoszona do innych parków na terenie Botswany.
Pierwszej nocy zaparkowaliśmy nasz samochód pod drzewem mokongwa (Ricinodendron rautananii), podobnego do baobabu tylko o wiele mniejszego. Przy butelce brandy i wspaniałym grillu przy ognisku podziwialiśmy zachód słońca nad kolcami wag-n-bietjie (ziziphus mucronata). Gwiaździste niebo, ogromny spokój i ciepły piasek pod stopami dawało nam dziwne poczucie odprężenia na tej bezkresnej Pustyni Kalahari. Następnego ranka wyruszyliśmy przez góry stworzone przez człowieka w Orapa i Lttlakhane. Miejsce z dużymi pokładami diamentów, któremu Botswana zawdzięcza swoje bogactwo. Czasami mijaliśmy małe wioski z pasącymi się wzdłuż szosy krowami i kozami, ale przez większość czasu widzieliśmy tylko drzewa mopane, aż do czasu kiedy ugrzęźliśmy w miękkim piachu. W Mankwe Bush Lodge spędziliśmy noc w komfortowych namiotach. Nasza trasa wiodła przez lasy drzew mopane w rezerwacie Moremi, gdzie dwa razy byliśmy gonieni przez słonie. Bestie były bardzo nerwowe i widać było że nie tak dawno przyszły do parku żeby łatwiej przetrwać porę suchą. Ceny zakwaterowania na terenie Moremi są astronomiczne, dlatego zdecydowaliśmy się opuścić to miejsce w poszukiwaniu lepszych możliwości. Na szczęście natknęliśmy się na Xakanaxa, oferujący ulgowe ceny dla obywateli RPA.
Lodge znajduje się w miejscu gdzie rzeka Khwai wypływa z olbrzymiej laguny Xakanaxa. Jest to raj dla różnego rodzaju ptaków. Umeblowanie w lodge jest bardzo dobrym stylu, są tam skórzane fotele, maty i koszyki. Dwie łodzie mokoro służą tutaj jako regał na książki. Hamak pod olbrzymim drzewem kiełbasianym (kigelia africana) i basen z widokiem na rzekę stwarza doskonałe miejsce do relaksu. Nie mieliśmy dużo czasu do odpoczynku, większą część dnia jeździliśmy w poszukiwaniu tanich i znośnych miejsc na terenie Botswany. O naszych odkryciach napisaliśmy na stronie: Informacje turystyczne o Botswanie