SEO napędzane jest tekstami, teksty pisane są pod SEO, w Internecie trwa e-wojna dobra ze złem. Troszkę jak w polityce, dobro zapomina o swych wartościach, zło przymyka oko na swą ciemną stronę... Kto wygra tę potyczkę? I czy SEO zabije resztki literackiej sztuki?

Data dodania: 2011-10-28

Wyświetleń: 2117

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Copywriting, copywriter, SEO... To chyba jedne z najbardziej popularnych pojęć, które używane są obecnie w e-branży. Co gorsza, one wszystkie są ze sobą mieszane! Co począć ma prawdziwy copywriter, ten od nazw, publikacji, tworzyw kreatywnych, w obliczu „copywritera”? Idąc za myślą Gombrowicza, niczym w groteskowej Ferdydurke „upupiony” przez niego zostaje, otrzymuje „gębę”, o jakiej żaden artysta na pewno nie marzy.  

O czym więc jest ten artykuł? I kto go stworzył? Czyżby copywriter, zagubiony w osądzie o sobie samym? Nic bardziej mylnego! Copywriter przez duże C, a może K, w bardziej polskiej wersji, tak czy inaczej ten, znający wartość swoją i swojej pracy. Ależ czy on właśnie, ów copywriter i autor zarazem, nie kala się czasem pisaniem kolokwialnych precli? Azaliż ma inne wyjście? W dobie pozycjonerów, SEO i tegoż okrutnego, czarnego, zaśmiecającego świata internetu – podziemia, utrudniającego wydostanie się na powierzchnię naprawdę wartościowych tekstów?

Czy rzeczywiście SEO jest takie złe, jak się o nim mówi? A kto właściwie jest odbiorcą tego tekstu? Odpowiedź na to pytanie zmienia odpowiedź na pytanie pierwsze. Zwyczajny copywriter, ten o którym mówimy przez C wielkie, nie zwykły seo-copy, czasem obrusza się, a może jest sfrustrowany, widząc wszędzie oferty pisania precli, zapleczówek i innych tekścików za 1zł lub 2. Tak naprawdę, nie musi przecież zniżać się do poziomu tych „gorszych i słabszych” copy, co to brudzą klawiaturę wystukiwaniem wodolejczych treści, służących jedynie zabrudzaniu internetu. Pogadać jednak lubi, jakie to złe, okropne, brudne...

Z drugiej jednak strony, siedzi seo-copy, który dumny jest, że jego zaśmiecająca praca przynosi zyski, a także rezultaty – jego tekstów jest pełno, wszędzie, dzięki nim, konkretna witryna znajduje coraz więcej odbiorców, nie ważne czy jest wartościowa czy nie – to wszystko jest nieważne. Liczy się jego sukces! Bo czy nie o to naprawdę chodzi w naszej pracy? O nasz prywatny sukces, samozadowolenie?

Na końcu znajdziemy webmastera i pozycjonera, którzy sami nie wiedzą do kogo uderzyć w potrzebie copywriterskiej, sami w zasadzie nie potrafią rozróżnić nazwy, copywritera od copywritera. Pozycjoner zapyta o cenę, webmaster poprosi o teksty próbne lub te wcześniej opublikowane. Pozycjoner wybierze najtańszego, webmaster tego, którego teksty przyciągnęły najwięcej czytelników. Gdzie ich stosunek do SEO?

Dlaczego copy-seo nazywa się copywriterem? A dlaczego copywriter nie chce napisać precla? Czy to naprawdę taki wstyd, takie poniżenie? Przecież dobry copywriter napisze wszystko, dobry copywriter ma przyjemność z pisania – czegokolwiek, bo wszystko co wychodzi spod jego... klawiatury, jest świetne, a miło jest patrzeć na świetne efekty swej pracy, a co więcej, żadna praca nie hańbi.

W dobie internetu coraz więcej osób próbuje zdefiniować się, stworzyć twarz, gębę, swymi słowami, słowami o sobie, nie publikacjami, czynami czy pracą, którą wykonują. Dlaczego coraz więcej osób, tak głośno komentuje sens pisania tekstów za 2 czy 3 złote. Nikt nikogo nie zmusza, a jeśli prawdziwi copywriterzy są wśród nas i piszą dobrze, warto zapłacić przecież każde pieniądze, prawda? Przecież za sztukę płaci się srogo, jest unikalna, fascynująca, ekscytująca i przejmująca! Kto z nas nie chciałby powiesić nad łóżkiem oryginalnej Mona Lisy?

Czy to znaczy, że nie piszę precli? Czy to znaczy, że nie mogę odpocząć, tworząc coś co przyda się komuś do bodaj, zaśmiecenia internetu? A czy, jeśli nie zrobię tego ja, to nie zrobi tego nikt inny? Sprawę zaśmiecania powierzchni zostawmy ekologom... ewentualnie Google w tym wypadku. A precle i zapleczówki chętnie napiszę, mam wówczas świadomość, że zrobię to dobrze, że nawet, z definicji gorszy jakościowo tekst, będzie przedstawiał się okazale, a śmietnisko internetu nie będzie tak wysokie, tak groźne i ujmujące.

Choć zakończyć chciałoby się piękną pointą, to trudno mi taką wymyślić – taką, która zapadnie w pamięć, nie rozśmieszy i co więcej, cokolwiek zmieni. Ci co krzyczą, nadal będą krzyczeć, ci co krytykują, nadal będą to robić, a mnie biedną wyzwą od zakompleksionego, niespełnionego i słabego copy... Po co się narażać?

Licencja: Creative Commons
0 Ocena