Od tak dawna czekałam na badanie na dysplazję. Mieli mi zrobić zdjęcie, czy coś. I zostałam oszukana! Znowu... Jak doszło co do czego to zasnęłam i ogon z tego wiem. Ot co!
Wsiedliśmy do czerwonego potwora i brum do tej ładnej Pani weterynarz. I znowu kicha- ładnej Pani nie było. Za to ponoć był sympatyczny Pan, ale nie wiem, czy mój tata był tak samo zadowolony jak z pierwszej opcji. Siedzieliśmy sobie w poczekalni. To znaczy, że rodzice siedzieli a ja wąchałam wszystko, wszystkich i jeszcze trochę. Weszliśmy do gabinetu, zostałam zważona, dostałam zastrzyk i wyszliśmy z gabinetu. Jeszcze nigdy nie miałam tak krótkiego badania- nie wiem, o co było tyle zachodu (czy wschodu- zawsze mi się myli). Zaczęłam się bawić z pieskami i wtedy z zaskoczenia dostałam zastrzyk... sami wiecie gdzie. Wkurzyłam się trochę, że to tak z zaskoczenia i to akurat w tą część mego ciała (sami wiecie którą), ale zła pani ze strzykawką szybko uciekła i nie zdążyłam nawet na nią z politowaniem powzdychać.
Nagle zrobiło mi się błogo, fajnie, super, ekstra i tak dalej. Piesków zrobiło się kilka razy więcej. Nie wiem, co to było, ale chcę to częściej! Do czasu... Późniejsze działanie nie było już świetne- chodziłam jak moi rodzice "na drugi dzień". Było mi słabo i niedobrze. Czułam, jakby moje łapki stały się Ratlerkowe (małe, delikatne, nie mogące mnie utrzymać), za to głowa osiągnęła rozmiary łba szanującego się Bernardyna, z takimi samymi workami pod oczami i opadającymi policzkami. Koniecznie potrzebny był mi makijaż. Lekarz też chyba był mi potrzebny, bo coś niedobrego się ze mną działo.
Jak zawsze, gdy dzieje się coś niedobrego, dziwnego, niewygodnego, strasznego, zaskakującego, niemiłego i nieprzewidzianego- zrobiłam to, co każda kobieta zrobić w takiej sytuacji powinna. Schowałam się za nogi największego faceta w zasięgu mojej smyczy. Wtedy zasnęłam. Ostatnia rzecz, którą pamiętam to to, że ktoś śmiał wyciągnąć mój piękny języczek na świat poza pyszczkowy i nie miałam siły go schować. Źle się czułam zasypiając ze świadomością (to nadużycie, bo tej świadomości dużo już nie miałam), że mój biedny przyjaciel jest taki nagi i samotny. Nie miałam jednak sił mu pomóc. Zrobiło mi się faaaaajnnieeee....
Gdy się wreszcie obudziłam zmieniła się pozycja w której leżałam, otoczenie było inne, inni ludzie stali koło mnie, zmienił się czas na zegarku... tylko mój język był w takiej pozycji w jakiej go zostawili. Podjęłam więc heroiczną próbę wciągnięcia go z powrotem do mojej mordki. Skakał hultaj jeden. Nie mogłam go opanować, tak brakowało mi sił. W połowie drogi musiałam zrobić sobie odpoczynek. Ostatecznie się udało- odzyskałam nad nim kontrolę (choć próbował jeszcze kilkakrotnie fikać). Czas było zabrać się za ogon, łapki i wszystko inne, co posiadam. Jak już doprowadziłam się do ładu i poskładałam się do tego... grubszego, to czekałam na to badanie (dysplazja stawów biodrowych). Przecież po to tutaj przyszliśmy!
A to wtedy dowiedziałam się, że koty jedne zrobiły całą zabawę beze mnie! Teraz nawet nie wiem, jak wyszłam na tym całym zdjęciu, bo przecież spałam i nie mogłam odpowiednio zapozować. Jak zawsze- to co fajne, to mnie omija.
Ostatecznie wcale nie było tak wesoło, jak mogłoby się wydawać. Okazało się, że posiadam tą całą dysplazję. Nie przejmuję się tym jednak, ponieważ:
* zawsze fajnie jest mieć jedną rzecz więcej;
* słyszałam, że ostatnio dużo Golden Retrieverów to ma, więc ja nie mogę być gorsza;
* tata nadał mi tytuł "Pieska- przytulanki", zamiast "Bydlaka-pożytkującego-energię-w-różny-dziwny-sposób". Można więc rzec, że dostałam awans;
Są też te gorsze strony- nie będę mogła się męczyć (ale moja mama nie lubi się męczyć, więc ja też już nie będę tego lubić), bawić z pieskami, biegać za piłką, ani nie zobaczę gór które tak chciał mi pokazać tata. Ale nie ma problemu- moi rodzice są mądrzy, więc na pewno wymyślą mi mnóstwo innych, świetnych zabaw.
A jak nie to zawsze możemy się jeszcze raz pobawić w badanie mojej dysplazji.