
W opisach tanich laptopów często pojawiają się hasła w stylu: „super szybki dysk SSD 64 GB”, „pamięć flash z szybkim dostępem”, „dysk bez elementów ruchomych” – a obok nich zdjęcie, na którym ktoś trzyma zieloną kość przypominającą RAM. To zabieg marketingowy, który zaciera granicę między dwoma zupełnie różnymi nośnikami danych: SSD i eMMC.
SSD vs eMMC – w czym rzecz?
- SSD (Solid State Drive) to pełnoprawny dysk podłączany przez złącze SATA lub M.2. Jest szybki, wymienny i skalowalny – czyli można go wymienić na większy, szybszy lub po prostu lepszy.
- eMMC (embedded MultiMediaCard) to przylutowana do płyty głównej pamięć – działa jak karta SD, bez możliwości wymiany, z ograniczoną szybkością i żywotnością.
Na pierwszy rzut oka użytkownik może nie zauważyć różnicy – komputer działa, przeglądarka się uruchamia, Viber dzwoni. Ale po kilku aktualizacjach Windowsa system zaczyna się dławić, brakuje miejsca, a o rozbudowie można zapomnieć. Przez brak gniazda M.2 lub SATA użytkownik zostaje z tym, co dał producent – i koniec.
Jak nie dać się nabrać?
- Czytaj uważnie specyfikację – szukaj słów „M.2”, „SATA”, „NVMe”. Unikaj opisów zawierających tylko „pamięć” lub „wbudowany dysk”.
- Patrz na zdjęcia wnętrza laptopa – czy jest miejsce na dysk? Czy widać złącze?
- Unikaj modeli z eMMC 64/128 GB i procesorem Celeron/Pentium Silver – to klasyczne pułapki.
eMMC nie jest złem wcielonym – ma sens w tablecie, Chromebooku lub tanim urządzeniu edukacyjnym. Ale jeśli kupujesz laptopa do codziennej pracy, internetu, a tym bardziej z myślą o rozbudowie, wybierz sprzęt z prawdziwym dyskiem SSD. Lepiej dołożyć 200 zł niż utknąć z komputerem, którego nie da się naprawić ani przyspieszyć. Bo pamięć to jedno – ale uczciwość sprzedawcy to zupełnie inna historia.