Od 11 lat mieszkam w Gdańsku. Wcześniej przez 10 lat mieszkałam na wsi, typowej polskiej wsi, w której rolnictwo było podstawą bytu każdej rodziny. Jeśli chodzi o moje wspomnienia z samego życia na wsi to są one bardzo dobre. W naszym niewielkim gospodarstwie mieliśmy wiele zwierząt, a w garażu i na podwórzu stały
maszyny rolnicze. Pamiętam, że zawsze po szkole (zwłaszcza na wiosnę i lato) przybiegałam do domu, zostawiałam plecak i często bez obiadu biegłam na pole do wujka i mamy czy cioci żeby pomagać w pracach rolniczych. Przyznam, że nie lubiłam pielenia czy przerywania rzędów buraków. Moje ulubione zajęcia na wsi to były wyjazdy na łąkę do krów, by je wydoić i zmienić im miejsce wypasu. Uwielbiałam również żniwa, gdzie podczas sianokosów biegałam za kosą, a potem godzinami leżałam na trawie wśród zapachu siana. Podczas wiązania snopków snopowiązałką często do moich zadań należały
traktory, a mianowicie podjeżdżanie traktorem wraz z przyczepą do snopków, które mój wujek i dziadek wrzucali na przyczepę. Pamiętam, że musiałam bardzo powoli podjeżdżać i jechać w miarę prosto, by wygodnie wrzucało się ciężkie snopki. Może ciężko w to uwierzyć, ale dziecko poniżej 10 roku życia może opanować do perfekcji jazdę traktorem. Innym zajęciem, które również utkwiło mi w pamięci było młócenie zboża, które odbywa się za pomocą kombajnu. Tutaj też potrzebne są
ciągniki, które z przyczepami czekają aż na kombajnie zapali się czerwona lampka sygnalizująca, że zbiornik jest już pełen i trzeba podjechać, by przyczepa napełniła się świeżo wymłóconym zbożem. Wierzcie mi, że zapach pszenicy, która przed chwilą wyleciała z rury kombajnu to coś, czego się nie zapomina i nawet teraz po ponad 11 latach mieszkania w Gdańsku doskonale pamiętam jak pachnie wiejska pszenica.