Siedziałem w małej kawiarence w centrum Perth. W pewnym momencie podszedł do mnie stary Aborygen. - Daj mi pół dolara - powiedział. Nie lubię żebraków i już miałem mu odmówić, ale uśmiechnął się tak przyjaźnie, że dałem mu dwa. Dwa dni później byłem w tym samym miejscu i znowu się pojawił. Już s...

Data dodania: 2008-05-10

Wyświetleń: 6076

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 7

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

7 Ocena

Licencja: Creative Commons

Siedziałem w małej kawiarence w centrum Perth. W pewnym momencie podszedł do mnie stary Aborygen.
- Daj mi pół dolara - powiedział.
Nie lubię żebraków i już miałem mu odmówić, ale uśmiechnął się tak przyjaźnie, że dałem mu dwa. Dwa dni później byłem w tym samym miejscu i znowu się pojawił. Już sięgałem po portfel, ale powstrzymał mnie gestem:
- Dzisiaj ja stawiam.
Chyba wyglądałem na zdziwionego, bo dodał:
- Przecież dzisiaj jest moja kolej. Kupił mi piwo i usiadł. Pomyślałem, że pewnie teraz chce mnie naciągnąć na większą sumę.
- Skąd jesteś – zapytał.
- Z Polski. A ty?
– Dobry dowcip – uśmiechnął się, poczym powoli, jakby w zamyśleniu dodał: - Skąd może być stary Aborygen? Widzisz, podniósł oczy, ludzie przybywają tu z całego świata, szukają swojego miejsca na ziemi, szukają szczęścia.
- Australia to piękny i spokojny kraj – powiedziałem.
- Czy wierzysz, że będziesz tu szczęśliwszy niż gdziekolwiek indziej?
- Tak, wierzę, że ja i moja rodzina będziemy tu szczęśliwi.
- Czemu odpowiadasz w imieniu innych, nawet, jeżeli są Twoją rodziną?
- Przywiozłem ich tu, a więc czuję się za nich odpowiedzialny.
- Nie możesz być odpowiedzialny za niczyje szczęście oprócz własnego.
- Jesteś filozofem?
- W pewnym sensie – uśmiechnął się.
- Wyglądasz na inteligentnego, czemu jesteś żebrakiem?
- Czy widziałeś żeby żebrak stawiał komuś piwo?
- To, czemu chodzisz i prosisz o pieniądze?
- To najlepszy test na jakość człowieka.
- Co w ten sposób testujesz?
- Czy warto z nim nawiązać bliższą znajomość.
- Widzę, że w Twoim teście wypadłem pozytywnie. Ile trzeba Ci dać, żeby zdać twój test?
- Nie ma znaczenia czy ktoś mi coś da, czy nie. Znaczenie ma JAK to zrobi.
- A więc teraz, kiedy test zaliczony, jaki będzie następny krok?
- To zależy od ciebie. Zależy czy ja zaliczyłem test w twoich oczach. Każdy z nas bez przerwy testuje ludzi i świat. To, co w jego mniemaniu wypada pozytywnie, przyjmuje za swoje. Ale muszę już iść. Miło się z Tobą rozmawiało. Wpadnij do mnie przy okazji.
To mówiąc podał mi wizytówkę. Spojrzałem na nią i przeczytałem: Dr John Smith lekarz medycyny.


Przez kilka następnych dni byłem zajęty biznesem, chociaż muszę przyznać, ten niezwykły człowiek często przychodził mi na myśl. Weekend zapowiadał się luźniejszy. W sobotę rano zadzwoniłem do niego.
- Cześć John, co u ciebie słychać?
- Cześć, dobrze, że dzwonisz. zaprosiłem kilka osób na wieczór. Wpadnij około siódmej. Miło będzie jak zabierzesz ze sobą żonę.

Wieczór był ciepły po upalnym dniu. John przywitał nas w drzwiach. Zaprowadził do dużego salonu, gdzie było kilka osób. Przedstawił nas i poczęstował chłodnym napojem. Atmosfera była luźna, ludzie sympatyczni.
Po pieczonej baraninie siedliśmy przed domem przy kawie. Wiatr od oceanu jak zwykle pod wieczór dawał ożywczy chłód. W pewnym momencie Judy – szczupła Japonka – zapytała: „ John, mam pewien problem. Czy mogłabym z Tobą porozmawiać na osobności?”
- Oczywiście – odparł John i wyszli. Wrócili za kilkanaście minut. Wtedy Greg i Samantha – młoda para narzeczonych poprosili o to samo. Gdy wrócili okazało się, że wszyscy po kolei chcieli rozmawiać na osobności z Johnem. Wydawało się nam to trochę dziwne, ale widocznie takie tu mają zwyczaje. W końcu jest emerytowanym lekarzem, może zasięgają porad medycznych.
Potem John wyjął z barku szlachetnie wyglądającą butelkę i poprosił mnie, żebym czynił honory podczaszego. Gdy degustowaliśmy ten wytrawny trunek Judy zapytała:

- John, powiedz nam jak to naprawdę jest tam, w twoim świecie.
– W moim świecie? – Uśmiechnął się – Ja nie mam swojego świata. To wy macie swoje światy i dlatego się wam wydaje, że wszyscy muszą je mieć. Kiedyś też go miałem, ale zrezygnowałem, bo okazał się do niczego nie potrzebny. Wymagał ciągłej uwagi i aktywności, narzucał bezsensowne reguły, stresował przemijaniem czasu, ogłupiał przyczynowo - skutkowością. Skończyłem z nim i radzę Wam zrobić to samo.
– Jak to skończyłeś? - Zapytał Alex – młody prawnik – przecież jesteś tu z nami, istniejesz w świecie, nie umarłeś.
– Żeby skończyć ze światem nie trzeba umierać, tylko zrozumieć. Albo nawet nie zrozumieć, bo to słowo wiąże się z rozumem, raczej powiedziałbym - uświadomić. To lepsze pojęcie, bo wiąże się ze świadomością.
– Jaka jest różnica między rozumem, a świadomością i co trzeba sobie uświadomić – zapytał ponownie Alex.
– Świadomość, to szersze pojęcie niż rozum. Mówię teraz o świadomości, którą określiłbym jako czystą świadomość, bo w potocznym rozumieniu słowo „świadomość” używa się zamiennie z pojęciem rozum, czy umysł. Otóż czysta świadomość umożliwia istnienie wszystkiemu, co istnieje, sama nie będąc żadną z tych rzeczy. To tak jak światło słońca umożliwia życie na ziemi, ale nim nie jest.
Lubiłem różnego rodzaju rozważania filozoficzne i czułem, że to, co mówi Jon ma swoistą logikę. Zapytałem, więc:
- Rozumiem, że czysta świadomość jest jakimś rodzajem energii, który umożliwia istnienie światu. Jaka jest, więc relacja pomiędzy naszą ludzką świadomością, a tą czystą?
– Podam ci przykład – powiedział - gdy pali się ognisko, to ogień trawi drewno, ale nie jest nim. Jego natura jest dużo subtelniejsza. Drewno, to materia, ogień, to energia. Relacja pomiędzy twoim ciałem, a umysłem jest analogiczna do relacji między drewnem a ogniem. Twoja świadomość jest płomieniem trawiącym twoje ciało. I tak jak trzeba dorzucać drewna do ogniska, żeby nie zgasło, tak musisz karmić swoje ciało i umożliwiać mu wszelkie potrzebne życiowe funkcje, żeby płomień świadomości nie zgasł. Podobna relacja zachodzi pomiędzy twoją świadomością, a czystą świadomością. Poczym dodał: – nie staraj się tego umysłem zgłębiać, bo do czystej świadomości umysł nie ma wstępu. Ci, co chcą tam dotrzeć, muszą swój umysł zostawić w przedsionku do jej komnat. Zaśmiał się, a my wszyscy razem z nim.
Nasuwało mi się wiele pytań, ale nie zadałem już żadnego.
Zapytałem, czy możemy spotkać się jutro. Umówiliśmy się na popołudnie.

************
- John, zacząłem, niektóre z twoich wypowiedzi zastanawiają mnie. Sprawiasz wrażenie jakbyś dostrzegał w świecie inne wymiary, niż my wszyscy.
- Widzisz, popatrzył na mnie, spotkałem kiedyś kogoś, kto powiedział mi, że świat, w którym żyję jest złudzeniem i najlepiej przestać sobie nim zawracać głowę. Nie wiem dlaczego, ale uwierzyłem tej osobie i zacząłem stosować się do jej wskazówek. Po pewnym czasie doświadczyłem tego, że wszystko, co mi mówiła było prawdą.
To była stara kobieta, żyjąca samotnie na skraju aborygeńskiej osady. Uważano ją za wariatkę, bo mówiła rzeczy, których nikt nie rozumiał, nie interesowała się życiem społeczności i często widziano, jak godzinami siedziała lub stała bez ruchu. Pewnego dnia spotkałem ją na drodze. Niosła ciężką torbę i zaproponowałem, że jej pomogę. Popatrzyła na mnie i powiedziała:
- Wiedziałam, że kiedyś do mnie podejdziesz, bo jesteś jedynym w wiosce, który umie patrzeć.
Nie wiedziałem, co przez to chce powiedzieć, ale nie przerywałem.
- Widzisz, jestem już stara i czas na „daleką podróż”, ale zanim odejdę chciałam jeszcze komuś powierzyć prawdę. W wiosce uważają mnie za wariatkę, i wygodnie mi z tym, bo nikt głowy nie zawraca. Miałam dużo czasu na przemyślenia. Doznałam w życiu wielu nieszczęść. Mój mąż zapił się na śmierć. Dzieci odeszły do miasta i zapomniały o starej matce. Ale teraz jestem już poza tym wszystkim. Był czas, kiedy bez przerwy o tym myślałam i moje życie było jednym wielkim koszmarem. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym, tylko o tym jak bardzo jestem nieszczęśliwa. I nagle wszystko się zmieniło. A było to podczas święta Corroborree. Pamiętam, że od dziecka to święto było dla mnie bardzo wzruszające. Gdy patrzyłam na tańczących, zapomniałam o wszystkim. Wczuwałam się w każdą scenę: w stwarzanie świata, umieranie i przebywanie zmarłych poza czasem. I gdy tak stałam i patrzyłam, nagle poczułam, jak coś wewnątrz mnie pęka. Coś się we mnie otworzyło. Wręcz namacalnie zobaczyłam ten świat, w którym czas nie istnieje. Było to najcudowniejsze przeżycie, jakiego kiedykolwiek doznałam. Nie wiem ile trwało, ale gdy się ocknęłam była ciemna noc. Byłam sama. Wszyscy już poszli. Zaczęłam wracać do domu i znowu wróciła myśl o tym, jaka to jestem samotna i nieszczęśliwa. Ale również uświadomiłam sobie, że coś się we mnie zmieniło. Gdy zaczynałam myśleć o sobie i swoich problemach, dostrzegłam, że coś z głębi mnie patrzy się na mnie i co więcej, im bardziej użalałam się nad sobą, tym ironiczniej to cos na mnie spoglądało i wręcz się śmiało. Przestraszyłam się, że zwariowałam, ale pomyślałam, że do rana mi przejdzie. Ale nie przeszło. Gdy stres się pojawiał, to coś wracało. Zauważyłam, że gdy spokojnie usiądę i zaczynam go obserwować – znika. Gdy wracam do codziennych zajęć – wraca i z powrotem wyzwala we mnie niepokój. Uspokajało się jak ja się uspokajałam. Dlatego w pewnym momencie przestałam zajmować się jakimikolwiek zajęciami, tylko po prostu siedziałam. Wiem, że to w oczach ludzi nie wyglądało normalnie, ale negatywna opinia ludzi była dla mnie mniejszym stresem niż to, co działo się we mnie. Nie wiem ile to trwało, ale pewnego dnia zorientowałam się, że to coś, to tylko ja, ale ta prawdziwsza ja i że tak naprawdę obserwuję siebie samą. Każdego dnia spędzałam większość czasu medytując w ten sposób. Czułam, że codziennie przekopuję się przez kolejne poziomy czegoś, co przez lata narosło i zaśmieciło mnie do tego stopnia, że już sama nie wiem, kim jestem. Znowu minął jakiś czas zobaczyłam, że to coś, to nawet nie jestem ja, bo tak naprawdę mnie nie ma. Ja znikło. Ale wraz z nim, znikło wszystko, co związane było ze mną, cały mój świat. Znowu byłam poza czasem. Trwałam tam aż do wyczerpania się energii. Potem świadomość wracała. Często marzyłam o tym, żeby już nie wrócić. Nie wiedziałam czy do tego, trzeba umrzeć, ale jeśli nawet tak, to było mi wszystko jedno. Tamten świat był tak wspaniały. Pewnego dnia zaczęłam w czasie medytacji prosić Wielką Siłę, żeby pozwoliła mi już tu nie wracać. Nagle usłyszałam głos, ale nie uszami, tylko jakby wewnątrz mnie. Głos zapytał: „Czy jesteś w stanie złożyć w ofierze to wszystko, czym jesteś, swoją świadomość, pamięć i życie? Bez wahania odpowiedziałam, że tak. I wtedy to się stało. Wkroczyłam TAM i wiedziałam, że już nie będę musiała wracać. Ty widzisz teraz moje ciało, które już nie jest moje, bo mnie już nie ma. Oddałam swoje ja. To ciało do ciebie mówi, ale nie jest już bardziej moje, niż ciała i umysły wszystkich ludzi na świecie. Wiem, że jeszcze teraz tego nie pojmujesz, ale chcę ci powiedzieć, że twój prawdziwy świat jest tam, gdzie nie istnieje czas. Dopóki żyjesz w czasie, żyjesz w świecie złudzeń.
Słuchałem tej opowieści jak urzeczony. Chociaż od dziecka słyszałem różne dziwne historie, ta była dla mnie zbyt nierzeczywista,. Aborygeni lubią opowieści o różnych niestworzonych rzeczach. Ale najczęściej są to historie o duchach zmarłych i duchach przyrody. Coś takiego, natomiast spotkałem po raz pierwszy.
- A jeśli to jednak wariatka? Jeśli to wszystko jest wymysłem jej chorej wyobraźni?
- Zastanawiasz się, czy jednak nie jestem wariatką – wyczytała z moich myśli.
- Nie! - Zaprzeczyłem, bo głupio mi się zrobiło.
- Zaśmiała się głośno.
Dochodziliśmy do jej domu. Otworzyła drzwi i wzięła ode mnie torbę. Dziękuje – powiedziała i weszła do środka. Stałem nie wiedząc, co zrobić. Byłem ciągle pod wrażeniem jej historii i nasuwało mi się wiele pytań.
- Przyjdź jutro wieczorem – usłyszałem jej głos.
Oczywiście przyszedłem i następnego dnia również. I następnego. Byłem u niej codziennie. Im dłużej z nią przebywałem, tym wyraźniej zdawałem sobie sprawę z tego, że pod tą zniszczoną czasem i życiem powłoką tkwi nieograniczone źródło mądrości. Chwilami jej słownictwo było zwykłym żargonem tubylców, a chwilami używała sformułowań, jakich nie powstydziłby się naukowiec, czy profesor uniwersytetu. To ona nauczyła mnie o tym, że świat ma strukturę wymiarową, że świadomość i umysł, to dwie różne rzeczy. Gdy zapytałem ją skąd czerpie swoją wiedzę, przecież nawet nie umie czytać, powiedziała, że książek czytać nie umie, ale umie czytać świat.
- Świat bez przerwy mówi do ciebie i przekazuje ci swoją prawdę – mówiła. Patrz uważnie i słuchaj. Bo gdy musi powtórzyć swoją lekcję, wtedy staje się to bolesne.
- Co to znaczy? – Zapytałem.
- Ludzie cierpią nie, dlatego, że nie mają innego wyjścia. Zanim do kogoś przyjdzie cierpienie, najpierw ten człowiek dostaje od świata wszystkie informacje i instrukcje jak tego uniknąć. Żeby to odczytać wystarczy chwila uwagi. Widzisz, ja cierpiałam bardzo długo, bo pochłaniała mnie negatywna emocja. Gdybym odkryła to wcześniej, mogłabym uniknąć bólu.
- W jaki sposób? Przecież twoje cierpienie związane było z sytuacją, jaka cię spotkała. Czy mając wiedzę, można kształtować bieg wydarzeń?
- Oczywiście, nie mając wiedzy też bez przerwy to robisz, ale nieświadomie, dlatego nie zawsze odbywa się to z korzyścią dla ciebie. A jeśli to, co robisz nie odbywa się z korzyścią dla ciebie, to i nie ma w tym korzyści dla świata i prowadzi do cierpienia. Świat dając ci cierpienie upomina cię, jak dobry rodzic, żebyś nie robił rzeczy głupich.
- To, jakie działanie przynosi największą korzyść zarówno mnie, jak i światu?
- Działanie zmierzające do uwolnienia się od jego wpływu. Widzisz, ten materialny świat nie służy do tego, żeby go budować, kształtować, czy wzbogacać o wielkie idee, bo tak na prawde go nie ma. Istnieje tylko w świadomości. Nawet nie można o nim powiedzieć, że istnieje, raczej pojawia się i znika. Czy jest w nim chociaż jeden trwały element? Nie ma. Wszystko, co istnieje dzisiaj, kiedyś nie istniało i kiedyś nie będzie istnieć. A więc cała praca, jaka masz tu wykonać, to nauczyć się jak się od tego uwolnić, a proces uwalniania się jest procesem odnajdywania siebie. To, co na prawde istnieje i posiada trwały byt to świadomość.

Zmarła dwa miesiące później. Na jej pogrzebie byłem tylko ja i ksiądz.
- Ksiądz? - Zdziwiłem się.
- Tak, misjonarze przybyli do nas jakieś pół wieku temu.
- To jesteście chrześcijanami?
- W pewnym sensie – uśmiechnął się – misjonarze opowiadali nam o Chrystusie, uczyli czytać Biblię, ale nigdy nie udało się im wykorzenić naszej dawnej wiary w siły przyrody. A ponieważ jedno z drugim nie koliduje, to nasze chrześcijaństwo nazwałbym nieco zmodyfikowanym.
Licencja: Creative Commons
7 Ocena