Zwykle za krajobraz czy pejzaż w potocznym rozumieniu uważamy fotografie pokazujące świat poza miastem. Gdzieś wśród nieskażonej przyrody. Jednak malarstwo krajobrazowe, do którego nawiązuje ta dziedzina fotografii, już w XVII wieku wyróżniało zarówno marinę — sceny morskie, sztafaż — z zakomponowanymi zwierzętami bądź ludźmi, jak i wedutę — pejzaż miejski. Renesans stał się okresem, który nadał pejzażowi samodzielną rolę i wysunął go z tła na plan pierwszy i to dosłownie.
Już pierwsze dagerotypy, obok portretów, właśnie miasto miały za jeden z głównych tematów. Oczywiście traktowano je jako narzędzie dokumentacji bardziej niż sztukę, ale wystarczy zobaczyć widok Bulwaru du Temple w Paryżu, żeby samemu stwierdzić, że obraz ten daleko wykraczał poza zwykłe „niedzielne pstrykanie”. Jest tam i perspektywa, i linie prowadzące, i naśladująca obrazy przemyślana kompozycja. Mimo że to tylko odzwierciedlenie rzeczywistości, a nie jej tworzenie. Nie mogło być inaczej. Raczkująca fotografia czerpała bowiem pełnymi garściami z różnych malarskich inspiracji, próbując za pomocą procesów chemicznych oddać to, czego artyści uczyli się całe pokolenia. Początkowo traktowana po macoszemu. Bo czyż może być zwykłe mechaniczne zapisywanie świata porównane z wymagającym talentu dziełem prawdziwego artysty? Otóż okazuje się, że jak najbardziej. Dowodem niech będzie tylko Henri Carter-Bresson — mistrz „portretów Paryża” i świetny reportażysta. Jego ekspozycja zatytułowana „Decydujący moment” jako pierwsza wystawa fotograficzna znalazła się w Luwrze.
Zanim zabierzemy się do tworzenia własnych dzieł, warto wpierw podejrzeć mistrzów. Wycieczka po muzeach może być bardzo inspirująca. Tym bardziej, że coraz ich więcej ma swoje coraz lepsze strony internetowe, oferujące także wirtualne zwiedzanie. Polecić warto także albumy o malarstwie. Jest ich mnóstwo i coraz lepszych edytorsko. Przyjemnego fotografowania.