Wielu ekonomistów jest zdania, że kryzysy są okresami, w których konkretne gospodarki oczyszczają się ze złuch nawyków, złogów biurokracji, deficytu publicznego, przerostów zatrudnienia i dziesiątków innych, gospodarczych patologii.
Do niedawna głównym czynnikiem, nakręcającym na Łotwie koniunkturę, były usługi finansowe i budownictwo. Banki pożyczały pieniądze na lewo i prawo, a kredyty, czyli po łotewsku kredīts, napędzały rynek nieruchomości. Oczywiście w naturalny sposób pojawili się również biznesmeni, którzy zaczęli spekulować na cenach mieszkań i zawyżać ich wartość. W efekcie cena metra została wywindowana do nienaturalnych rozmiarów. Kryzys wyrównał wszystko za jednym zamachem. Cena mieszkań spadła w niektórych lokalizacjach nawet o 30 procent i zabrakło nabywców. Banki w popłochu zmieniały politykę pożyczkową. Nie pojawiały się nowe kredīts, a dotychczasowe trzeba spłacać.
Dzisiaj łotewska gospodarka odradza się dynamicznie. Tym razem kredyty dawkowane są ostrożnie, o ile na inwestycje kredīts się znajdują, o tyle na konsumpcję nikt nie pożyczy nawet jednego łata. Eksperci podkreślają, że łotewska gospodarka z całego zamieszania wyjedzie mocniejsza niż była przed zawirowaniami. Relacje pomiędzy światem produkcji, a finansów będą opierały sie rynkowe zasady, a ludzie będą musieli dotrzymać tego, czego nauczyli się w kryzysie, że wydawać można jedynie tyle, ile się zarabia.