„AFS" pociągnięty do pionu zbliża się szybko do zawieszonych nisko, na 800 m chmur, wyjąc na pełnej mocy. Żeby postawić samolot w pionie, zrobić na wznoszeniu beczkę akcentowaną i jeszcze z tego skobel, trzeba mieć duży zapas prędkości.

Data dodania: 2008-01-21

Wyświetleń: 4152

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 3

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

3 Ocena

Licencja: Creative Commons

Przy skoblu samolot dojeżdża pionowo do samej chmury. Jest jeszcze widoczny dla sędziów, lecz chyba horyzont znikł już pilotowi z oczu, bo od tej chwili w wiązance coś się psuje. Samolot wykonuje skobel, następnie nakazane programem 1/4 beczki w pionie. Teraz już widać, że pilot robił te figury na wyczucie, bo wyprowadza maszynę na niewłaściwy kierunek. Orientuje się dopiero gdy widzi przed sobą wyłożony na ziemi krzyż z płócien oznaczający środek strefy. Za cały skobel dostaje od sędziów „zero"...

Mistrzostwa Polski w Akrobacji Samolotowej rozgrywane są już od 27 lat. Tegoroczne trwały od 20 do 25 czerwca. W ceremonii rozpoczęcia wzięli udział m.in.: Stanisław Kolasa wiceprezes Aeroklub Polskiego oraz Zbigniew Kuźmiuk wojewoda radomski. Dariusz Andrzejewski, dyrektor Aeroklubu Radomskiego dokona! dowcipnej prezentacji sędziów i zawodników. Przedstawiając zawodników Andrzejewski musi w końcu przedstawić... sam siebie.
Sędzią głównym Mistrzostw byt Helmut Staś, sędzia międzynarodowy i trener kadry narodowej, stawna postać wśród polskich pilotów akrobacyjnych. Niegdyś, podczas wykonywania tzw. lustrzanki straci! rękę, gdy wskutek raptownego zbliżenia się obu samolotów do siebie śmigło lecącego na plecach górnego samolotu przecięło kabinę dolnego. Po 7 latach zmagań z komisją lekarską wrócił do latania I oczywiście - do akrobacji samolotowej. Zawsze pełen humoru, mówi o sobie, że jest niesymetryczny. Pozostali sędziowie, to Marian Urbański, Andrzej Wesołowski, Stefan Mrozowicz, Jerzy Wikto i Stanisław Szczepanowskl.

Mistrzostwa rozpoczynają się. Zawodnicy pozbywają się garniturów i wkładają kombinezony. Kolejkę lotów treningowych rozpoczyna Ireneusz Jesionek, przedstawiony podczas otwarcia Mistrzostw jako akrobacyjny oldboy. Nad lotniskiem Bagicz raz po raz rozlega się charakterystyczne, agresywne wycie 300 koni mechanicznych Zlina 50 LS, podkreślające dyna-mikę wykonywanych figur. Strefę nad lotniskiem zajmują na przemian piloci grupy „A", latający na Zlinach 50 LS, i grupy „B" - na Zlinach 526 AFS. Różnica w sposobie wykonywania akrobacji na obydwu typach jest widoczna: „Pięćdziesiątka" to prędkość i dynamika, „AFS" (posiadający silnik o mocy tylko 180 KM) to elegancja i płynność. Obydwa style latania mają właściwy sobie urok.

Andrzejewski, który jeszcze przed chwilą w garniturze i krawacie pełnił honory gospodarza, przebrany w czerwony kombinezon kieruje lotami leżąc na trawie - wszak cały spektakl odbywa się nad głowami. Swoje loty treningowe zrobi na końcu kolejki. Ten pierwszy dzień, przeznaczony w całości na trening, był jedynym dniem słonecznej pogody, nadającym się do wykonania zdjęć.
W ciągu następnych dni pogoda zdecydowanie pogorszyła się. Mimo to udało się przeprowadzić po 3 konkurencje w grupie „A" i „B", czyli niezbędne minimum, aby uznać mistrzostwa za rozegrane. Te konkurencje, to: program obowiązkowy znany (ogłoszony jeszcze przed sezonem, aby dać zawodnikom możliwość treningu), program dowolny oraz program obowiązkowy nieznany (podawany zawodnikom na 12 godzin przed lotem - bez możliwości treningu).

W czasie wykonywania wiązanki sędziowie oceniają jej zgodność z programem, poprawność poszczególnych figur, styl, rytm i tempo, a także utrzymanie miejsca w strefie. Utrzymanie zadeklarowanego programu nie jest łatwe. W locie wszystko odbywa się bardzo szybko, pilot musi obserwować jeszcze wiele innych elementów, oprócz rysunku programu przyklejonego do tablicy przyrządów, wszystko ciągle kręci się wokół trzech osi, ucieka w różnych kierunkach, działają duże przeciążenia. Pomyłki na zawodach zdarzają się więc nierzadko. Helmut Staś mawia, że gdyby nie one, to sędziom byłoby smutno, a tak mają się przynajmniej z czego pośmiać (!).

Z powodu pomyłki w drugiej konkurencji, Dariusz Andrzejewski o mało nie zaprzepaścił swojej szansy na mistrzostwo, jaką otworzyło mu zwycięstwo w pierwszej. Jako program dowolny wybrał wiązankę z Mistrzostw Świata w Grosetto we Włoszech sprzed trzech lat. Program bardzo mocny - pełen trudnych, wysoko punktowanych figur. W pewnym momencie zamiast wykonać ranwers, zrobił ślizg na ogon, następnie - gdy zorientował się w pomyłce - szybki obrót w pionie na kierunek, na którym wykonał następną figurę - piękny ślizg za prawie 10 punktów, ale... to też nie był właściwy kierunek. Jedna pomyłka, a w konsekwencji aż dwa zera. Spadł wówczas na trzecią pozycję, ze stratą około 100 pkt. do Roberta Kowalika i Piotra Janasa.

Jedna drobna pomyłka była również powodem słabej lokaty dobrego skądinąd pilota, Jacka Krzysztoszka. Trzecie miejsce, które zajął w pierwszej konkurencji, stracił w drugiej z powodu jednej cyfry (czwórki), której zapomniał wpisać na programie dowolnym - arkuszu dla sędziów. Cały program wykonał dobrze, jednak brak czwórki spowodował, że pilot wykonał inną pierwszą figurę (beczkę akcentowaną na cztery tempa), a sędziowie ocenili: beczkę bez akcentów (brak czwórki). Kosztowało go to 400 pkt. i znaczny spadek w klasyfikacji - już nie do odrobienia, tym bardziej przy tak małej liczbie konkurencji. Identyczny błąd popełnił także Ireneusz Jesionek.
W trzecim dniu zawodów rozegrano dwie konkurencje. Jeden program w grupie „B" musiał być podzielony na dwie części ze względu na zbyt niską podstawę chmur (nie starczało wysokości na wykonanie całej wiązanki za jednym razem). Wtedy to właśnie miała miejsce sytuacja opisana na wstępie, a jej bohaterem był Sebastian Chrząszcz. W tej samej trudnej konkurencji dwa zera zarobił także Marcin Ganczarczyk - najmłodszy w grupie „B", pilot z Rybnika.
Licencja: Creative Commons
3 Ocena