Smakowanie domeny, czyli z czym to się je
DNT, czyli Domain Name Tasting (co dosłownie po polsku znaczy „smakowanie nazwy domeny”), na polski rynek wprowadził NASK, który umożliwił za pośrednictwem swoich partnerów udostępnianie tej usługi klientom. Od 3 września 2007 r. wszyscy internauci zainteresowani posiadaniem własnej domeny mogą za symboliczną złotówkę testować jej atrakcyjność przez 14 dni, aby po tym czasie zdecydować się bądź nie na rejestrację. Brzmi ciekawie – wiele osób z pewnością stwierdzi, że warto przed zakupem domeny „pobawić się nią chwilę”, by podjąć bardziej świadomą decyzję o zakupie wybranego adresu. Warto jednak bliżej przyjrzeć się, czy szeroko i głośno reklamowana usługa DNT jest rzeczywiście taką rewolucją w świecie hostingu.
Zanim jednak przejdę do próby przedstawienia plusów i minusów tej oferty, postaram się przybliżyć w dwóch słowach tzw. domeny DNT. Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest możliwość wypróbowania nawet 100 domen naraz. Testy trwają 14 dni, w ciągu których według założenia powinno być możliwe określenie ruchu generowanego przez domenę, a co za tym idzie – zorientowanie się w atrakcyjności i szacunkowej wartości danego adresu. Podczas tego okresu jedynymi operacjami możliwymi do wykonania są zmiany delegacji domeny oraz rejestracja na pełen okres abonamentowy. Jeśli nie zdecydujemy się na wykupienie adresu w czasie 14 dni, jest on blokowany i przechodzi do puli adresów wolnych.
Dla osób mniej zorientowanych w świecie domen internetowych oferta ta wydaje się atrakcyjna, jednakże warto również przyjrzeć się jej funkcjonalności, obdzierając z polukrowanej otoczki marketingu. Uwagę przykuwają przede wszystkim narzucone ograniczenia, m.in. zawężające kontrolę nad adresem tylko do zmiany jego delegacji (delegacja domeny to wskazanie serwera nazw, który powinien obsługiwać daną domenę), jak i te wynikające z krótkiego czasu testów. I ta druga grupa ograniczeń wydaje się kluczowa, jeśli chodzi o próbę oceny przydatności usługi DNT.
Zabawa w głuchy telefon
Żeby sprawdzić potencjalną atrakcyjność testowanej domeny, trzeba ją najpierw wypromować, gdyż bez tego nawet najlepsza nazwa pozostanie nikomu nieznanym adresem ulokowanym gdzieś na rubieżach Sieci. Jak to najlepiej zrobić w czasie kilkunastu dni testów? Można np. wykorzystać sprawdzoną metodę „głuchego telefonu”, czyli rozpuścić wieści wśród znajomych o naszym nowym nabytku, liczyć na to, że ktoś przekaże dalej, i wszystko zacznie się jakoś samo kręcić. Uruchomienie takiego „perpetuum mobile” wymaga jednak posiadania pod danym adresem atrakcyjnego serwisu, gdyż nikt nie zechce odwiedzić miejsca (a później jeszcze zapraszać do niego innych), gdzie znajduje się pusta lub nieciekawa witryna. Trzeba też pamiętać, iż ta metoda to tak naprawdę sztuczne generowanie ruchu, a nie realne sprawdzenie atrakcyjności naszej domeny. Tu wszystko zależy od liczby kontaktów w książce adresowej i ewentualnej chęci naszych znajomych do współpracy. W żadnym więc razie nie może być mowy o miarodajności tej metody i próbach szacowania na jej podstawie rzeczywistej atrakcyjności adresu.
Szybka droga na szczyt i bolesny upadek
Czas więc sięgnąć po sposób bardziej naukowy, czyli skorzystanie z usług firmy pozycjonującej. Nie jest to metoda tania, niemniej rejestrując własny adres w Internecie, warto zainwestować w pozycjonowanie strony, dzięki czemu dany serwis ma szansę pojawiać się na atrakcyjniejszej pozycji w wyszukiwarkach. Zwrócić trzeba uwagę na fakt, iż to rozwiązanie jest skuteczne tylko w wypadku planów dłuższej ekspansji w wirtualnym świecie, a nie podczas krótkiej (czternastodniowej) wycieczki. Proces pozycjonowania jest żmudny, wymagający czasu i cierpliwości. Pomijam tu kwestię nieuczciwych praktyk w tej branży, dzięki którym można błyskawicznie osiągnąć rewelacyjne wyniki. Warto jednak wiedzieć, że mechanizmy „obronne” wyszukiwarek, takich jak np. Google, są już na tyle zaawansowane, iż serwis korzystający z nieetycznych metod pozycjonowania jest bardzo szybko wykrywany i wpisywany na czarną listę, przez co w ogóle przestaje pojawiać się w indeksach stron. W ten prosty sposób można daną domenę skazać nawet na dożywotnią banicję poza indeksami wyszukiwarek. Niestety, wypozycjonowanie strony internetowej za pomocą ogólnie akceptowanych metod, tak aby znalazła się na odpowiednio wysokiej pozycji w wyszukiwarkach w ciągu zaledwie kilku dni, jest niemal niemożliwe.
Reklama dźwignią handlu
Co zatem począć? Można próbować ratować sytuację poprzez wykupienie banerów reklamowych bądź wymianę linków z innymi serwisami. Jednakże nawet najbardziej atrakcyjny baner nie zweryfikuje naszej wiedzy na temat „atrakcyjności” testowanej domeny. Klikający reklamę graficzną umieszczoną w Internecie nie zwracają uwagi na adres docelowy – po prostu zostają automatycznie przekierowani w odpowiednie miejsce. Rozwiązanie to nie może w związku z tym pełnić funkcji „papierka lakmusowego” do sprawdzenia atrakcyjności domeny. Oczywiście, strona, na którą przenosi internautów baner, może być efektowna i zachęcająca do powrotu, ale będzie to zasługa właśnie tego serwisu, a nie dobrze dobranej nazwy.
Z czym do ludzi?
Dla kogo przeznaczona jest więc oferta testowania domen internetowych? Może ona zainteresować laików niemających dotychczas styczności ze światem domen, chcących po prostu tanim kosztem sprawdzić, „o co w tym wszystkim chodzi”, bez wikłania się w długoterminowe zobowiązania. Jeśli przejrzymy różne fora internetowe, które poruszają tematykę hostingu i domen, zobaczymy zainteresowanie zagadnieniem DNT wśród tzw. domeniarzy, czyli osób zawodowo związanych z tym sektorem rynku, dla których usługa Domain Name Tasting stała się swoistym poligonem doświadczalnym.
Są to jednak niewielkie grupy, niebędące głównym „targetem”, dla którego została przygotowana oferta DNT. W założeniu miała się ona przyczynić do rozkręcenia karuzeli rejestracji domen głównie wśród małych i średnich firm, by te mogły dobrać najlepszą domenę do profilu działalności swojego biznesu, a następnie związać się już standardowym, rocznym abonamentem z daną firmą hostingową. DNT być może jest ciekawą i nowatorską usługą, jednakże całkowicie nieprzystającą do zapotrzebowania rynku. Aby skutecznie wypromować serwis internetowy, potrzeba czasu i cierpliwości – nie jest możliwe osiągnięcie tego celu w ciągu zaledwie 14 dni. Wydatek rzędu kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu złotych za roczną rejestrację domeny nie jest obciążeniem finansowym, którego nie mogłaby ponieść nawet skromna firma. Jednakże w czasie tych 12 miesięcy możliwe jest już zorientowanie się w możliwościach oferowanych przez wykupiony adres internetowy, co pozwoli na podjęcie w przyszłości decyzji o ewentualnej jego zmianie lub przedłużeniu ważności.
O małej popularności usługi DNT może świadczyć również umiarkowane zainteresowanie partnerów NASK udostępnianiem tej oferty swoim klientom. W chwili, kiedy piszę te słowa, na ten krok zdecydowało się zaledwie osiem firm. O sensie testowania domeny przed jej rejestracją każdy zainteresowany musi zadecydować sam. Warto postawić sobie jednak pytanie, czego użytecznego o domenie jestem w stanie się dowiedzieć w ciągu tych 14 dni.