W piątek, 27 kwietnia – dla wielu na początku kwietniowo-majowego urlopu – w Młodzieżowym Domu Kultury w Aleksandrowie Łódzkim odbył się pierwszy z zapowiadanej serii cyklicznych koncertów pod szyldem Live Stage.

Data dodania: 2012-05-05

Wyświetleń: 1042

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 2

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

2 Ocena

Licencja: Creative Commons

Frekwencja nie powalała: kilkadziesiąt osób to trochę mało jak na headlinera tej klasy, jednak miało to też swoje plusy. Kameralna atmosfera sprawiła, że można było bezpośrednio poczuć energię płynącą ze sceny, wczuć się w muzykę i zatopić się w rozbudowanych, wciągających kompozycjach.

Pierwszym z zespołów, które tego wieczora zagrały dla zgromadzonej publiczności, był koniński Black Sun. Coraz bardziej rozpoznawalna w regionie grupa świętowała niedawno czwarte urodziny. Chociaż panowie już w chwili zakładania grupy byli doświadczonymi muzykami, to teraz – w moim odczuciu – radzą sobie na żywo jeszcze lepiej niż poprzednim razem, gdy mogłem ich obserwować. Było to dość dawno – w 2009 i 2010 roku – więc postęp w kwestii scenicznego obycia, zgrania i tej nieokreślonej magii, generowanej przez muzyków na scenie, jest niepodważalny. Pomimo oczywistej w tym przypadku roli supportu kwartetowi udało się oczarować publikę dojrzałymi, niebanalnymi utworami i świetnymi wykonaniami. Znów udało im się porwać mnie swoimi dźwiękami – raz delikatnymi, balladowymi, innym razem wręcz agresywnie metalowymi, ze szczyptą poetyckiej melancholii. Wyjątkowo wypadł ostatni utwór w setliście, Przebudzony, zadedykowany Robertowi Roszakowi – zmarłemu w lipcu zeszłego roku konińskiemu dziennikarzowi muzycznemu, zasłużonemu dla polskiej sceny rocka progresywnego. Jak wyjaśnił wokalista formacji, ta kompozycja należała do ulubionych utworów redaktora; dlatego też zabrzmiała bardziej emocjonalnie niż zwykle. Wydaje mi się, że teraz spokojnie można zaryzykować stwierdzenie, że rosną nam kolejne gwiazdy polskiego prog rocka.

Po okołogodzinnym secie Black Sun i krótkiej przerwie technicznej na scenę wkroczyli muzycy stołecznego Believe. Formacji niezwykłej, bo właściwie swego rodzaju progresywnej supergrupy. Jej członkowie byli związani z kilkoma uznanymi i w pewnym sensie kultowymi grupami artrockowymi – Collage, Satellite, Mr Gil, więc ich dorobek muzyczny jest naprawdę imponujący. Believe wystąpili w okrojonym składzie – zabrakło skrzypaczki Satomi. Wcale nie znaczyło to oczywiście, że wykonania kolejnych utworów były mniej kompletne – w ogóle nie dało się tego usłyszeć. Grupa świetnie poradziła sobie z brakiem instrumentalistki, brzmiąc mocniej i szczelniej wypełniając muzyczną przestrzeń brzmieniami gitarowymi i klawiszowymi. Na uwagę zasługiwały dialogi Mirka Gila, lidera i gitarzysty zespołu, z Konradem Wantrychem, zasiadającego za klawiaturami. Fantastycznie zabrzmiały najmocniejsze fragmenty koncertu, w postaci dwóch utworów z ostatniej płyty: Guru i Cut Me Paste Me. Nabrały większej niż w wersjach studyjnych motoryki, która niesamowicie porywała – zarówno za sprawą cięższych riffów, jak i znakomitej gry Vlodiego Tafela. Początkowo przeszkadzała mi bardzo głośna perkusja (najpewniej ze względu na specyfikę sali nie dało się zbyt wiele z tym zrobić), jednak w tych dynamicznych momentach wypadała doskonale. Tym bardziej, że za zestawem perkusyjnym zasiadał tak wspaniały muzyk, jak Vlodi – który w dodatku okazał się być skromnym i miłym człowiekiem. To samo mogę powiedzieć o Karolu Wróblewskim (wokal) i Przemasie Zawadzkim (bas), z którymi spotkałem się parę chwil po występie w celu zdobycia autografów. Pod koniec występu Believe mogliśmy usłyszeć dwie wzruszające kompozycje; jedna z nich zadedykowana była perkusiście zespołu, jego walce o spełnienie marzeń i po prostu o szczęśliwe życie. Drugi – Please Go Home – poświęcona została pamięci Roberta Roszaka. Utwór ten został napisany po śmierci redaktora, więc nic dziwnego, że jego wykonanie było szczególnie przejmujące... To chyba potwierdza szacunek, jakim do dzisiaj darzą zmarłego redaktora muzycy z zespołów progresywnych.

Jak już wspomniałem, pomimo niezbyt dużej frekwencji, pierwszy koncert z cyklu Live Stage w aleksandrowskim MDK-u trzeba zaliczyć do bardzo udanych. Niezłe nagłośnienie, świetne światła – w tym miejscu chyba jeszcze takich nie było – i, przede wszystkim, znakomita muzyka, grana przez wspaniałych, doświadczonych muzyków, za niewielką cenę biletu. Czegóż chcieć więcej? Mam tylko nadzieję, że kolejne odsłony koncertowej serii będą równie udane i na podobnym poziomie artystycznym.

Licencja: Creative Commons
2 Ocena