Może się okazać, że odpowiedź na pytanie o hobby jest tak wieloznaczna, iż nie da jej się ot tak, po prostu, wyartykułować. Ten wniosek przyszedł mi do głowy już na wstępie, gdy sięgnąłem do encyklopedii i hasła HOBBY nie znalazłem. W wielkiej dwunasto tomowej Encyklopedii Powszechnej PWN – nie ma! No to ja za Słownik Wyrazów Obcych z Wydawnictwa Europa 2001. Jest. Po angielsku czyta się: „hobi”. Pojęcie to określa „ulubione zajęcie, zamiłowanie do czegoś, zajmowanie się czymś z pasją w wolnym czasie, po amatorsku”. Uff! To już jest jakaś informacja. Wprawdzie pobieżna, ale przynajmniej jest. Dobrze.
Będę szukał dalej, ale wrócę do tej definicji później, gdyż na jej kanwie otwiera się pewien problem. Teraz szukam. „Encyklopedia Wiem” nieco tylko poszerza rozumienie tych pasji w wolnym czasie dodając, że może to być wędkarstwo, turystyka czy modelarstwo. Trochę mnie zatrzymało czytanie następnych haseł, gdyż wyglądały tak: „Ruletka (hobby); Stoper (hobby); Oczko (hobby); Oliwka (hobby); Garowanie (hobby); Latacz (hobby); Lądowanie (hobby)” itd. itd. Nie wiedziałem, że hobby to ruletka, chociaż niektórym zajmuje cały czas wolny, a nawet więcej. Albo, że hobby to ustawianie żagli rejowych do wiatru, a już zupełnie z hobby nie kojarzy mi się nazwa ptaka używanego do pewnej techniki łowczej. Łowiectwo – tak. Nazwa ptaka – nie. Jakoś nie bardzo do mnie przemawia, żeby przedmiot używany w sporcie wędkarskim, które jest wprawdzie hobby, żeby więc taki przedmiot, sam w sobie, był hobby. Bo oliwka to ciężarek przelotowy używany w wędkarstwie. Ale żeby zaraz taki kawałek ołowiu nazywać hobby?... No to poszukam jeszcze. I tu stop. Nie znalazłem nic więcej. Pojechałem do biblioteki. Ale i tam nie znalazłem żadnej pracy omawiającej skąd się w człowieku bierze nagła chęć robienia czegoś odbiegającego od standardów codzienności. Przecież to niejednemu zabiera czas, pieniądze, czasem nawet rodzinę, a ten trwa w swoim uporze zbierania znaczków pocztowych, ganiania gołębi, budowania jachtu pełnomorskiego w stodole na Podbeskidziu, czy zbierania i skupowania guzików dwudziurkowych wyłącznie od męskich koszul. Sam, pamiętam, od małego zbierałem znaczki i monety, kleiłem namiętnie kartonowe modele okrętów wojennych, hodowałem rybki i całą masę różnych innych zwierzątek, żeglowałem i żegluję nadal. Dopóki mi zdrowie pozwalało chodziłem na piesze wycieczki kwalifikowane po 15-25 km dziennie. Teraz pytam samego siebie: dlaczego to wszystko robiłeś? Jaki był cel, by, na przykład, przy okazji zbierania monet czytać o systemach monetarnych innych państw, skoro ta wiedza dotyczyła I połowy XX wieku i czasów wcześniejszych i nie przydała się w praktyce ani razu? Z drugiej strony w szkole uczono mnie sinusów, cosinusów, tangensów, cotangensów i ta wiedza też mi nie była ani razu potrzebna. Ja tu nie chcę namawiać do bojkotowania programów szkolnych! Nie! Absolutnie! Ta dywagacja jest tylko punktem wyjścia do rozwinięcia pewnej myśli. A oto i ona:
Robiłem to, bo mi to sprawiało przyjemność. Większość czynności robiłem, bo musiałem. To nazywało się obowiązek. I nie koniecznie obowiązki należały do przyjemności. A hobby było wyłącznie przyjemnością. To JA decydowałem kiedy to będę robił i jak długo. To JA stwierdzałem, że muszę uzupełnić wiedzę w jakiejś dziedzinie, gdyż jej brak utrudnia mi zrealizowanie tego, co MNIE sprawia przyjemność. Tu nasuwa się przerażający wniosek: skoro tak wiele osób zajmuje się jakimś hobby, to świadczyłoby to o tym, że oni w swoim życiu nie robią tego, co ich cieszy sprawiając przyjemność i radość. Smutne, gdyż wynikałoby z tego, że hobby jest swego rodzaju ucieczką z szarego świata codzienności do świata marzeń, samorealizacji. Skazany na obowiązek, człowiek zajmuje się tym, co lubi w ramach swojego wolnego, od tych właśnie obowiązków, czasu. By dobrze robić to, co go bawi zaczyna zgłębiać wiedzę fachową związaną z daną tematyką. Lecz często nie to decyduje o dodatkowej nauce. Robi to, bo po prostu CHCE to wiedzieć. Dla własnego użytku. I tu wrócę właśnie do definicji, o której była mowa na początku – że hobbysta zajmuje się czymś po amatorsku. To znaczy nie zawodowo. Czyżby więc, amator nie posiadał wiedzy i umiejętności zawodowca? Amator to nie fachowiec? Tylko zawodowiec ma prawo do tegoż tytułu? I tu znów coś mi się nie zgadza. Znam wielu amatorów hobbystów, co dysponują tak obszerną wiedzą w danym temacie, że niech się schowa nie jeden magister. Taka na przykład akwarystyka wymaga wiedzy z zoologii z naciskiem na ichtiologię, biologii, chemii, mechaniki (zwłaszcza cieczy), samej hodowli (rzecz jasna) i medycyny w tym zakresie. Hobbysta musi być specjalistą w swojej dziedzinie, bo inaczej to mu te rybki wyzdychają! I tak jest z każdym hobby.
Więc nie rozumiem, czemu w definicji Hobby mówi się o działaniu amatorskim, a nie o działaniu nie zawodowym. Dlaczego nie ma tam odpowiedzi wprost na pytanie: co to jest hobby? Chociaż, prawdę mówiąc, to niby jak opisać PRZYJEMNOŚĆ, którą każdy przeżywa inaczej? Ale „nic to, Baśka” – jak mawiał Pan Wołodyjowski. Państwo hobbyści! Róbcie nadal swoje. Niech Was to cieszy, daje poczucie spełnienia. A Ci inni, mądrzy, niech sobie piszą, co chcą, Wy i tak będziecie Amatorami przez duże „A”.