Na ile Google realizuje w ten sposób swoją strategię rozwoju a na ile jest to kreowanie własnej wartości – pokaże czas. Jednak biorąc pod uwagę wielkość transakcji (1,65 mld USD) oraz informację, że część rozliczona zostanie w akcjach Google pochodzących ze specjalnej emisji, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że spory wpływ na cenę mogła mieć potencjalna wartość osiągnięta nabywcę.
Sceptycy idei Web 2.0 podnoszą słusznie kwestię ryzyka dla dalszego rozwoju serwisów powstałych w początkach opisywanego nurtu. Popularność zdobyta na fali nowego przesłania: „Przyłącz się i współtwórz” stopniowo wygasa. Jednak uwaga: produkt został już wykreowany i wkrótce będą powstawać serwisy wykorzystujące pomysł YT czy flickr.com ale skierowane do wyodrębnionych tematycznie grup użytkowników, realizując swój biznes w myśl teorii „długiego ogona”.
Tymczasem wydaje się pewne, że jeżeli jedynym źródłem przychodów dla serwisów społecznościowych ma być reklama, to pomiędzy przecierającymi szlaki na wirtualnym rynku a ich naśladowcami jeszcze długo będzie utrzymywać się przepaść. Nawet pomimo stosunkowo niewielkich nakładów potrzebnych na uruchomienie serwisu Web 2.0, równie spektakularny rozwój jak pierwowzorów z za oceanu wymaga pozyskania kapitału. Co analizując zakupy polskich VC (a raczej ich śladową ilość) przekonanie inwestorów może okazać się sporym wyzwaniem.
Ostrożność rodzimych inwestorów.
VC z za oceanu są bardziej agresywne (dalekowzroczne?) i nie boją się inwestować w przedsięwzięcia we wczesnej fasie rozwoju. Tymczasem rodzime fundusze odnoszą się do drugiej web-fali z jednakową dawką zainteresowania, co i rezerwy. Wszystkiemu winien jest brak wiary w powodzenie koncepcji sieci opartej na „odwróconej informacji”, co w konsekwencji obniża wymaganą od nich skłonność do podejmowania ryzyka.
Tymczasem ryzyko procentuje, czego dowodem może być porównanie wartości pierwszej transakcji, zmieniającej strukturę właścicielską YT opiewająca na 3,5 mln USD vs. cena zakupu przez Google. Co prawda na wycenę tej transakcji należy patrzeć z dużą rezerwą (w obydwa przedsięwzięcia w fazie start-up zaangażowany był jeden fundusz: Sequoia Capital) jednak współczynnik zwrotu jest zaiste spektakularny.
Z drugiej strony naszych inwestorów usprawiedliwia poniekąd to, że brak jest projektów przemyślanych od podstaw pod kontem potencjalnego biznesu. Na naszym podwórku ciągle jeszcze trwa ustalanie: co jest, a co nie jest 2.0 Natomiast powstające projekty są często wiernymi kopiami sprawdzonych pomysłów.
Po lekturze ostatniego magazynu Forbes wiemy już na pewno jedno, Web 2.0 wkracza na salony i być może niedługo doczekamy się spektaklu z polskim akcentem. Ile będzie w tym księgowej kreacji a ile z realizowania wizji wirtualnych społeczności? Zobaczymy.
Rafał Skarżyński