JAK to jest właściwie z nami Polakami i wiatrakami? Gdy 5-6 lat temu jeździliśmy do Niemiec, Dani, czy Holandii większości z nas podobały się turbiny wiatrowe. Podziw dla technologii najwyższych lotów mieszał się z zazdrością typową dla naszego narodu.

Data dodania: 2010-10-24

Wyświetleń: 2001

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

„Ci to mają energetykę, nie jak u nas. Jak to byłoby cudownie mieć taki wiatrak w ogródku. Prąd za darmo, albo kasa za darmo”. Ach-y entuzjazmu, mieszały się och-ami zawiści.

No i cóż - jak to czasami bywa, siła wyższa, czy też – jak kto woli bóg – kiedy kogoś nie lubi (a trudno do Polaków żywić sympatię, ot tak sobie) spełnia marzenia. I już przestaje być fajnie, szczególnie w naszym kraju, gdzie nie lubimy ani zmian, ani sukcesów (cudzych oczywiście). I tak narodził się ruch antywiatrakowy. Najsamwpierw (zanim jeszcze pojawiła się pierwsza turbina) do boju rzucili się „ornitolodzy” - oczywiście nie wszyscy, ale paru profesorów wyszło na idiotów głosząc wyssane z palca opowieści, jak to jeden wiatrak zabija rocznie tonę ptaków. Oczywiście orłów bielików głównie. Kiedy powstały już profesjonalne farmy wiatrowe okazało się, że ptasich trupów nie ma, a co gorsza te tępe fruwające stworzenia upodobały sobie okolice farm wiatrowych – kpiąc sobie jawnie z naukowców. Powód miłości ptaka do wiatraka jest prosty - ze względu na to, że większość turbin otoczona jest polami uprawnymi (czyli darmowym i łatwo dostępnym żarciem), to przede wszystkim nie ma tu największego wroga fruwających stworzeń. Człowieka.

Potem donkiszoterią (w rozumieniu walki z wiatrakami) zajęli się spece o energetyki. Słyszeliśmy, że będzie katastrofa energetyczna, że turbiny są mało wydajne i nieprzewidywalne, a w ogóle u nas nie wieje, więc nic nie wyprodukują. Kiedy i ta teza upadła, bo z faktami się nie dyskutuje, a prawda jest taka, że podłączenie farm wiatrowych wpływa korzystanie na system energetyczny. Dziś energetycy „lubią” już wiatraki, bo te stabilizują sieć i sprawiają większych kłopotów ani z instalacją, ani z planowaniem dostaw. Oczywiście pod warunkiem, że to nowoczesne maszyny, a nie złom wiatrakowy.

Stopwiatrakowcy jednak nie dali za wygraną i dziś toczą boje o tzw. czystość krajobrazu. „Padnie turystyka w naszym kraju, ludzie zachorują w depresję widząc na horyzoncie śmigła, a powracający z emigracji zarobkowej rodacy nie poznają ojcowizny, uciekną z powrotem i nie zostawią u nas ani funta”. Istnieje coś takiego w sieci, jak „mapa protestów w Polsce” - każdy może się wpisać, a automatyczny narzędzie google od razu wstawi na stronę charakterystyczny znaczek zapadającego się wiatraka. Warto przejrzeć tę mapę – jest ciekawa. Jak wynika z protestów są na niej same znane słynne w całym świecie miejscowości turystyczne. Normalnie tylko z tego żyją – z tych zagranicznych zblazowanych bogaczy, którzy jadą do Polski wynajmują te hotele, pensjonaty, agroturystyki, aby napawać się niezmąconym żadnym wiatrakiem widokiem.

Wymienić? Proszę bardzo: Bobolice, Stylągi, Wągrowiec, Dwikozy...



Prawda, że znane i popularne wśród turystów?



Ale można byłoby nawet zrozumieć i uwierzyć w czystość intencji protestujących mieszkańców, gdyby nie znowu ta cholerna rzecz, czyli fakty, liczby, statystyki. Jest taka gmina w Polsce, która żyje z turystyki. Nie brakuje tu, ani ekskuzywnych SPA, ani prywatnych pensjonatów, ani pól namiotowych – to gmina Wolin w zachodniopomorskim. Tak, tak – ta właśnie gmina, gdzie jak grzyby po deszczu powstają kolejne farmy wiatrowe. I absolutnie nie przeszkadza to w rozwoju turystyki. Kto nie wierzy, niech przyjedzie na Festiwal Wikingów, który co roku przyciąga kilkaset tysięcy widzów. I nikogo nie dziwi, że tuż po obejrzeniu walki wojów, wiele osób jedzie sobie zrobić zdjęcie przy pobliskich turbinach. Ciekawe dlaczego, skoro są niby takie brzydkie.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena