Dobrze, że ostatnim razem, przewidując przyszłość niczym chiński wróżbita, zostawiłem sobie partycję z Windowsem, i trzymałem tam pliki, żeby przy ewentualnej przesiadce nie formatować całego dysku. Katalogi podpiąłem sobie do swojego home'a i wszystko śmigało pięknie. Linki symboliczne w Linuksie to jednak potęga..
Przyszedł czas zmian i wróciłem do Siódemki. Oglądając wczora z wieczora odcinki dra House'a odetchnąłem z ulgą. Po pierwsze, mój telewizor, który jest podłączony do laptopa nie potrzebuje jakichś dodatkowych kombinacji, żeby wyświetlać obraz w dobrej rozdzielczości, po dobrej stronie i nie psując przy tym ustawień monitora w laptopie.
Niestety Ubuntu, a raczej ichnie sterowniki do karty graficznej tego nie potrafiły. Obraz, i owszem, na telewizorze był ale niestety rozdzielczość na notebooku również się rozjeżdżała i trzeba było za każdym razem ustawiać na nowo. Wyczytałem gdzieś, że bufor (czy cośkolwiek) w linuksowych sterownikach do mojego modelu karty Intela jest ograniczony do 2048x2048 pikseli. Jeśli oba wyświetlacze przekraczają którąś z wartości, obraz się sypie i jedynym lekarstwem jest wyłączenie Compiza. Mi się na szczęście nie sypało, o to tylko dlatego, że pomogło ustawienie telewizora nad notebookiem (chodzi mi o schemat w ustawieniach rozdzielczości, nie o rzeczywistość. ;) ). No cóż, niby wszystko jest ok, ale to jednak nie to. Wychodzi tutaj typowo linuksowe rozwiązanie "na odpierdziel".
Kolejną rzeczą, która mnie irytuje to absurd związany z instalacją i aktualizacją Firefoksa. Przeglądarka ta jest domyślną w Ubuntu, a jej aktualizacja do nowej wersji to ćwiczenia gimnastyczne związane z szukaniem informacji w Internecie, szukaniem skryptu i tymże skryptem ściągnięcie i zainstalowanie nowej wersji.
Nie mogę się nadziwić, jakim cudem jeden z najczęściej używanych programów w Ubuntu nie oferuje aktualizacji do nowszej wersji. Nowsza wersja wszakże, równa się więcej załatanych dziur, wyższa stabilność i różne takie propagandowe hasełka. Na moim Windowsie wczoraj zaktualizowałem sobie Firefoksa do najnowszej wersji 3.5.4 (która wyszła parę dni temu). Kiedyś mocno się zdziwiłem sprawdzając wersję przeglądarki na Ubuntu 9.04. Było coś koło 3.0 podczas gdy większość już przesiadała się na 3.5.
Brakuje mi również niektórych programów, które na Windowsie potrafią całkiem sporo, natomiast ich odpowiedniki Linuksowe już nie koniecznie. Takim programem może być choćby Irfan View. Na Pingwina nie ma przeglądarki plików graficznych, która potrafiłaby obsłużyć wiele formatów, oferować edycję pliku (przycinanie, zmienianie rozmiaru, wyostrzenie itp). Jest niby Mirage, który zbliża się do ideału, jednak to jeszcze nie to (nie oferuje masowej edycji). O innych programach chyba nie ma co wspominać bo każdy z nich miał coś czego nie posiadał inny. Nie widzi mi się używania pięciu przeglądarek graficznych po jednej do innego zadania.
Takich rzeczy jest mnóstwo. Są to małe pierdółki, które poprostu irytują. Ot, chociażby sterownik do mojego tabletu. Nie wiem dlaczego, ale działanie przycisków na rysiku jest odwrócone i przez to praktycznie nie da się wygodnie pracować np. w Gimpie. Oczywiście nie jest to wina samego Ubuntu, tylko producenta sprzętu, ale do cholery, jeśli ktoś już się za coś zabiera to niech zrobi to dobrze a nie tak partaczy. Nie wiem, czy sterownik pisał ktoś z firmy Wacom, czy jakiś hobbysta, ale przeoczenie tak podstawowej funkcjonalności jest dla mnie zadziwiające.
Naturalnie Linux, ma mnóstwo funkcji, które są wg. mnie genialne, jednak ten wpis jest nie o tym. Chodzi o to, że takie małe upierdliwe rzeczy, potrafią nieźle zirytować. Szkoda, że Linux to na razie dobry system tylko do przeglądania internetu, wysyłania poczty, słuchania muzyki czy obejrzenia filmu (choć z tym również czasem są problemy). Do biura sprawowałby się idealnie, ale jako system dla nieco bardziej wymagających użytkowników domowych już nie koniecznie. Bardzo mi zależy na tym, żeby Linux któregoś dnia mógł tak naprawdę stanąć w zawody z Windowsem czy Os X.