Bloga można założyć właściwie wszędzie. Patrząc na różne strony internetowe podkusiło mnie zajrzeć w parę miejsc pod hasłem blog. Można tam poczytać ogólnodostępne przemyślenia obywateli naszego kraju. To dla jednych może się wydawać ewidentną zaletą i udowadniać wyższość klawiatury nad piórem. Ale może jednak niekoniecznie? Czy naprawdę coś znaczącego wniesie w moje życie czytanie o tym, jak to nastolatka zakochała się po uszy w jakimś aktorze i pisze teraz do niego listy równie mydlane jak film, w którym on gra? Nie sądzę również, abym rozwinęła swoją wrażliwość literacką czytając przeplatane gwiazdkami zamiast dźwięku "piiiii" sprawozdania z kolejnej imprezy, na której Baśka znów się urżnęła do nieprzytomności, a Jarek tym razem zamknął się w pokoju z Mileną. Inteligencja moja nie skorzysta też na napompowanych banałami opisach dnia codziennego, które w zamyśle autorki/autora miały być najwyższych lotów prozą, zahaczającą być może nawet o poezję.
Właśnie, mała dygresja. Autor lub autorka bloga rzadko podpisuje się swoim prawdziwym imieniem, czy też nazwiskiem. Śmiem nawet twierdzić, że nawet jeśli są na dole jakieś dane, to pewnie zmyślone. Ciekawe, czy autorzy tak bardzo wstydzą się tego co piszą, że wolą się nie ujawniać, czy też mają tak wysokie mniemanie o poziomie swojego pisarstwa, że zaczynają się posługiwać pseudonimem literackim?
Są też blogi przypisane do danej kategorii, w których autorzy w większości, lub w całości, poświęcają bloga jednemu tematowi. Tu przynajmniej od razu wiadomo: jeśli temat mnie nie interesuje – nie czytam. Ale też i te blogi, które przecież z założenia powinny wnosić coś nowego w moje życie, nie zawsze wyróżniają się czymkolwiek innym oprócz powtarzalności, truizmów, argumentacji trzylatka i skłonności do popadania w skrajności, czy to dotyczy polityki, czy religii, czy stosunków damsko - męskich.
Na pewno argumentem, który teraz usłyszałabym na żywo, byłoby "nie musisz czytać". Owszem, nie muszę. Ale w takim razie można równie dobrze powiedzieć „nie muszą pisać”. A przynajmniej nie publicznie. Nikt nikomu nie zabrania tworzenia nowej epopei narodowej, kroniki dziejów albo zbioru felietonów w zaciszu swojego domu, w swoim własnym pięknym zeszycie, przy pomocy pióra lub długopisu do wyboru. Może nawet do tego zrobić sobie herbatę i popaść w błogostan na temat swoich umiejętności pisarskich. Co więcej, nie będzie trzeba też wysłuchiwać (wyczytywać) niepochlebnych komentarzy na swój temat, ponieważ tekst nie ujrzy nigdy światła dziennego. No chyba, że po śmierci utrudzonego autora ktoś odnajdzie ten pamiętnik i uzna je za epokowe dzieło godne wydania. Tak się przecież zdarzało.
Na tej fali krytyki dopłynęłam już prawie do wniosku, że pióro i papier mają zdecydowana przewagę w tej kwestii. Prawie. Prawie, jak powszechnie wiadomo, robi dużą różnicę. Wybaczcie ten banał, ale jest to prawda. Otóż oprócz tragicznych w swej treści i formie blogów są w zasobach internetu także i takie, które wzbudzają zainteresowanie swoją zawartością. Ba, czasem wręcz zachwycają. Lekkością pióra, doborem argumentów, humorem, sarkazmem, dopracowaną szatą graficzną, odwagą w wyrażaniu swoich poglądów, otwartością na świat z jego wszystkimi wadami i zaletami, umiejętnością stonowanej dyskusji z osobami zostawiającymi swoje komentarze. Nie jest ich może dużo, ale nie oszukujmy się: Gombrowicz i Plath też urodzili się tylko raz.
Optymizmem napawa fakt, że administratorzy próbują choć trochę zapanować nad tym zjawiskiem, w pozytywnym znaczeniu tego słowa, bo jakkolwiek bardzo jestem zniesmaczona niektórymi blogami, nie posunęłabym się do cenzurowania wpisów i usuwania blogów o niskim poziomie. W końcu mamy XXI wiek i niedługo coś takiego jak długopis będzie można już zobaczyć tyko w muzeum, jako jeden z największych wynalazków XX wieku, nie dziwię się więc, że ludzie wola stukać w klawisze niż wydawać pieniądze na długopis i zeszyt. Może lepiej byłoby, żeby nie wrzucali tego od razu do internetu, ale cóż, nie warto uparcie trzymać się mrzonki i wierzyć, że nastąpi cud: ludzie nie będą pisali pamiętnika przy użyciu klawiatury tylko po to, żeby go zapisać na własnym pulpicie. Czasem szkoda. Niestety, pamiętnik internetowy narodził się jako część internetu i tak pewnie zostanie.
I tu kolejna dygresja. Zdaję sobie sprawę, że anonimowość jest związana z internetem pępowiną nie do przecięcia. Dla większości z nas pseudonim w internecie jest tak nieodzowny jak tlen, nie potrafimy sobie wyobrazić egzystowania w żaden inny sposób. Daje nam to, dodajmy złudne, poczucie bezpieczeństwa.
A wracając do administratorów. Godne pochwały jest promowanie przez nich blogów, które na to zasługują, teksty są polecane na pierwszej stronie, dostają specjalne symbole, polecane są całe blogi i organizowane konkursy, w których, na szczęście, decydującego głosu nie mają tylko czytelnicy. W ten sposób jest szansa czytać to, co rzeczywiście na to zasługuje, a omijać bałwochwalcze ody do butelki wódki i hymny na cześć gwiazd jednego sezonu.