Niezależnie jak mocno krytykować by wirtualną skarbnicę wiedzy, trzeba przyznać, że tym razem stanęła na wysokości zadania. Bo nic bardziej kluczowego w pojęciu usługi ponad potrzebę klienta. Okazuje się jednak, że usługodawcy - w przeciwieństwie do najprężniej rozwijającego się kompendium informacji wszelakich - nie przywiązują tak wielkiej wagi do owej potrzeby. Ba, coraz częściej wydaje mi się, że wręcz zapominają o jej istnieniu. W tym miejscu pojawia się jednak konsternujący problem - czym wobec tego, jeśli nie określoną potrzebą wymagającą zaspokojenia, uzasadniać istnienie usługobiorcy? Może Kowalski przychodzi do lekarza, bo najzwyczajniej w świecie lubi od czasu do czasu popatrzeć na biały fartuch i lekarską słuchawkę, a Pipcińska wynajmuje malarza, bo kręcą ją mężczyźni z pędzlem? Niewykluczone.
I wcale nie jestem złośliwy. Co najwyżej zadziwiony. Bo proszę wyobrazić sobie następującą sytuację. Małżeństwo, zainspirowane falą przetaczających się przez kraj upałów (a więc temat trochę nie na czasie), decyduje się na instalację klimatyzatora w mieszkaniu. Zamawia wobec tego usługę montażu stosownego urządzenia. Do mieszkania przychodzi dwukrotnie przemiły pan, dokonuje oględzin lokalu i stosownych pomiarów, ostatecznie proponuje określone umiejscowienie jednostki chłodzącej. Po montażu okazuje się, że urządzenie jest w stanie schłodzić wyłącznie pomieszczenie, w którym zostało zainstalowane, a że jest ono najmniejszym w całym mieszkaniu, trudno w czasie pracy maszyny w ogóle w nim wysiedzieć. Małżonkowie dzwonią więc do przemiłego pana, ale ten okazuje się nie być już miłym ani trochę. Na złożoną reklamację odpowiada - mówili Państwo, że lubią chłód. I dodaje - nie uprzedzili mnie Państwo o konieczności wychłodzenia całego mieszkania. A więc przemiły pan najwyraźniej postanowił zapewnić swoim klientom warunki do przechowywania mięsa z uboju. Nie pomyślał tylko, co w sytuacji, gdy małżonkowie okazaliby się wegetarianami. No, ale w końcu kostnica to też całkiem ludzki interes. Para próbowała tłumaczyć wynajętemu profesjonaliście, że nie korzystała z jego usług w celu instalacji urządzenia w przypadkowym miejscu, ale w pierwszej kolejności po to, by opracował koncepcję schłodzenia pomieszczeń mieszkalnych na wypadek ponadprzeciętnych upałów. Widać zapomniało mu się.
Nie mniej od wspomnianego małżeństwa zaskoczona była pani Ala, dla której mieszkania sąd rejestrowy założył księgę wieczystą, dokonując w dziale IV wpisu hipoteki łącznej na kwotę znacznie przewyższającą wartość tegoż mieszkania. Zdziwienie pani Ali było o tyle uzasadnione, że zajmowany przez siebie lokal spłaciła już kilkanaście lat temu, a żadnego kredytu od tamtej pory nie zaciągała. Okazało się, że zgodnie z przepisami o księgach wieczystych i hipotece, w przypadku przekształcenia własnościowego spółdzielczego prawa do lokalu w odrębną własność, hipoteka obciążająca nieruchomość, w której wyodrębniany lokal się znajduje, obciąża z mocy prawa również tenże lokal. Istnieje jednak możliwość uzyskania zgody wierzyciela hipotecznego i dokonania tzw. wyodrębnienia bez-obciążeniowego. Proszę wyobrazić sobie konsternację pani Ali, gdy odkryła, że wprawdzie w akcie notarialnym znalazła się stosowna wzmianka o wyłączeniu hipoteki, niemniej jednak pan notariusz zapomniał dołączyć do wniosku kierowanego do sądu rejestrowego stosowne dokumenty. Trudno przecież przypuszczać, by pani Ala nie chciała spłacać w przyszłości wierzytelności spółdzielni, prawda?
Nieco zakłopotany wydawał się również pan Marek, który na decyzję w sprawie refundacji zakupu aparatu słuchowego oczekiwał kilka miesięcy, a gdy w końcu otrzymał od Narodowego Funduszu Zdrowia stosowną informację, okazało się, że prawo do skorzystania ze zwrotu określonej kwoty upływa w najbliższą niedzielę. Gotów byłby nawet pomyśleć, że wszystko jest w porządku, gdyby nie ten mało istotny fakt, iż stosowne pismo odebrał od listonosza w czwartek. Ale jakby nie patrzeć, słuch to poważna sprawa - nie można pozwolić sobie na najmniejszą zwłokę.
Na koniec jeszcze pani Marta, której drukarka odmówiła pewnego dnia posłuszeństwa. Jako że potrzebowała tej drukarki do pracy w trybie pilnym, zdecydowała się na skorzystanie z prywatnego serwisu. Skuszona obietnicami szybkiej naprawy, oddała sprzęt wysłanemu do niej w tym celu przez firmę kurierowi i czekała na informację, co da się w tej sprawie zrobić. Nie otrzymawszy żadnego telefonu, następnego ranka sama sięgnęła po słuchawkę. Nie dowiedziała się nic ponad to, że serwisant pracuje nad problemem i całość usługi będzie kosztowała określoną kwotę. Drukarka miała wrócić jeszcze tego samego dnia, w piątek. Wróciła po weekendzie - po kolejnym ponaglającym telefonie pani Marty. Drukować - drukowała... posłuszeństwa odmówiła natomiast całkowicie sprawna wcześniej kopiarka. Wymiana szorstkich słów z właścicielem serwisu spowodowała, że u pani Marty zjawił się kierowca poinstruowany w jaki sposób przywrócić sprawność sprzętu - okazało się bowiem, że serwisant zapomniał podłączyć jednego kabelka. A dlaczego zapomniał? Poganiała go pani, to zapomniał' - wytłumaczył grzecznie kierowca. Kontakty z ludźmi uczą pokory, oj tak.
To zaledwie kilka z wielu historii, których w przeciągu ostatniego półrocza byłem świadkiem. Poziom usług świadczonych przez rzekomych profesjonalistów jest dzisiaj katastrofalny. Samo podejście do wykonywania swoich obowiązków podaje w wątpliwość sens korzystania z jakiejkolwiek pomocy osób trzecich. Ale przecież niemożliwym jest robienie wszystkiego na własną rękę. Sektor usług rozwinął się w toku przemian cywilizacyjnych po to, byśmy mogli zaspokajać swoje potrzeby, korzystając z wiedzy i doświadczenia specjalistów w danych dziedzinach. Tymczasem okazuje się, że powierzając nasze sprawy innym, powinniśmy jednocześnie cały czas trzymać rękę na pulsie. Rozumiem, że pewne minimalne zaangażowanie jest zawsze wskazane i potrzebne, ale obecna sytuacja zmierza ku temu, byśmy kontrolowali skrupulatnie każdy aspekt czyjejś pracy - w przeciwnym razie musimy liczyć się z tym, że końcowy efekt nie będzie dla nas zadowalający. Czy w taki sposób można budować prawidłowo funkcjonującą gospodarkę? W dobie tak dalece posuniętej specjalizacji, nie możemy pozwolić sobie, by każdy znał się na czymś po trochu. Kierując swoje kroki do profesjonalisty, oczekujemy, że zajmie się naszą sprawą kompleksowo i w najdrobniejszych szczegółach, perfekcyjnie. A bardzo często okazuje się, że musimy go poganiać, sugerować pewne rozwiązania, o których sami przeczytaliśmy na forum czy też na własną rękę korygować jego błędy. Najczęściej te błędy ujawniają się dopiero po skorzystaniu z usługi. Będąc niezadowoleni z jej efektu, zaczynamy szukać źródeł tego niezadowolenia i nagle odkrywamy kolejne niedopatrzenia, braki. Profesjonalista informuje nas natomiast, że mogliśmy mu powiedzieć o tym wszystkim, zanim przystąpił do pracy. Tyle tylko, że przecież nie powinniśmy mieć obowiązku zapobiegliwego i chorobliwego wręcz sprawdzania absolutnie wszystkich możliwości jeszcze przed skorzystaniem z usługi - po to decydujemy się na fachowca, by zrobił to za nas. To od niego oczekujemy rzetelnej i pełnej analizy możliwości zaspokojenia naszej potrzeby. Przecież gdybyśmy sami byli w stanie dokonać takiej oceny, funkcjonowanie na rynku określonych specjalistów straciłoby rację bytu. Bo przecież nie o samo wyrobnictwo chodzi.