Byłem tam. Dużo nie wiedziałem o tej dziewczynie, ale słyszałem od tutejszych mieszkańców, że jest już zaręczona z Józefem, którego pochodzenie przecież każdy zna. Jego przodkiem jest Król Dawid, zatem płynie w nim królewska krew, a ta prosta niewiasta zostanie wkrótce włączona w ten ród. Charakterystycznym rysem jej twarzy była życzliwość. Kiedy z nią rozmawiałem, miałem wrażenie, że cała mnie słucha i nic innego ją w tym momencie nie interesuje prócz tego, co mówię. Umiejętność słuchania to dar przenikania ludzkich serc. Człowiek słyszy głos ludzkiego serca. Ona – Miriam – miała tę umiejętność. Może też dlatego tak wyraźnie usłyszała to, co Bóg jej powiedział tamtego poranka szóstego miesiąca w Nazaret (por. Łk 1, 26)
Słuchamy wielu rzeczy, ale mam wrażenie, że zbyt rzadko słuchamy człowieka. Z pamięci potrafimy odtworzyć playlistę na naszym przenośnym odtwarzaczu, ale o co prosi nas drugi człowiek, to już trudno zapamiętać. Świat słucha nie-człowieka, gdyż człowiek staje się produktem. Jeśli w Drugim nie dostrzegamy człowieka, to jego słowa i gesty są dla nas zbędne. Zupełnie niedostrzegalne. Jakby widmo. Wyobrażam sobie scenę, gdy mówię do kogoś, a on zupełnie mnie nie słyszy i nie dostrzega. Dramatyczne poczucie obcości. Gdy człowiek nie słucha Drugiego, to po to, by on poczuł się jako obcy. Jako intruz. Drugi staje się niepotrzebny.
Byłem tam. Anioł nie był specjalnie piękny. Ani lukrowany. To był zwykły wędrowiec o niezwykłym spojrzeniu. Pojawił się jakby z nikąd i szedł w stronę Miriam. Była czymś zajęta, nie pamiętam czym. Słyszałem całą krótką rozmowę. Miałem wrażenie, że cały świat ją słyszał: Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą. Błogosławionaś Ty spośród wszystkich niewiast (por. Łk 1,28). Miriam z początku tylko patrzyła i stała nieruchomo. Jej powieki nie poruszały się, a twarz nie drgnęła nawet w najmniejszym grymasie. Cień padający ze stojących obok budynków wydawał się bardziej ruchliwy niż jej twarz. Jak gdyby wszystko próbowała sobie wytłumaczyć. To, że od razu poznała w przechodniu Anioła, to że podszedł do niej i to w końcu, że do niej mówi. Ona słuchała i milczała.
Milczenie wydaje się nie na miejscu w końcówce 2012 roku. Ci, którzy milczą, wydają się być nieobecni. Zatem ludzie gadają. Nie mówią, tylko gadają. Byle co, do byle kogo. Byle to inni mnie przez moment posłuchali. Ale ci inni też gadają. I tak mamy w mediach gadające głowy, które nawzajem się oskarżają o różnorakie wykroczenia. Podstawą każdej kłótni jest brak milczenia. Gdy człowiek zamyka usta, to otwiera uszy. Wiele kłótni skończyłoby się u zarodka, gdyby oponenci posłuchali się nawzajem. Milczenie jest zaproszeniem do wnętrza siebie. Milczę przed Tobą po to, aby siebie wypełnić Tobą. Przepiękny dar milczenia.
Byłem tam. Nie bój się, Miriam, bo znalazłaś łaskę u Boga (por. Łk 1, 30) – rzekł jej Anioł. Twarz Miriam się nie zmieniła. Nasłuchiwała. Skupiona na rozmowie jak zawsze. Potem zobaczyłem w jej oczach niezrozumienie. Jej głowa delikatnie poruszyła się, jakby negując to, co usłyszała. Ja też nic z tego nie zrozumiałem. Przestraszyłem się. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i zostanie nazwany Synem Najwyższego (por. Łk 1,31-32). Cóż to za obietnica? Miriam spuściła na chwilę wzrok. Potem znów go podniosła i rzekła: Jak to możliwe, skoro jestem dziewicą? (Łk 1, 34). Ruach Ha-Kodesz zstąpi na ciebie, moc Ha’Eliona zakryje cię. Dlatego święte dziecko, które ci się urodzi, będzie nazwane Synem Boga (Łk 1, 35). Delikatny wiatr wślizgnął się pomiędzy rozmówców. Włosy Miriam zakryły jej na moment twarz, jakby rzeczywista niewidzialna moc zstąpiła w tym momencie na nią. Znów zaległa cisza.
Ha-Kodesz – to z hebrajskiego najwyższy, a imię El Elion odnosi się już od Księgi Rodzaju do Boga Najwyższego. Człowiek potrzebuje Kogoś większego od siebie. Są momenty w jego życiu, których zupełnie nie rozumie. Historia toczy się, nie zwracając uwagi na ludzką w niej obecność. Wtedy człowiek potrzebuje oparcia, Kogoś, kto będzie dla niego nadzieją. Człowiek potrzebuje Kogoś, bo nie może żyć w beznadziei. Najwyższy jest nim dlatego, gdyż jest odwiecznym dawcą nadziei. Człowiek, spotykając Boga, ma nadzieję. W pierwszej kolejności na to, że nie umrze na wieki. Później ta nadzieja dotyczy też życia doczesnego – że wyzdrowieję, że zdobędę pracę, że poradzę sobie z kryzysem. W momencie granicznym brak nadziei kończy się samobójstwem. Niekoniecznie fizycznym. Często mentalnym. Człowiek przestaje wierzyć w przemianę. Staje się bierny. Ten, kto poznał El Elion, nigdy nie będzie bierny w obliczu swojego życia. Ruach Ha-Kodesz – Duch Najwyższego nie pozwoli na to. Nadzieja pozostaje.
Byłem tam. Owa cisza trwała chwilę, ale była tak bardzo wymowna, że aż trudno było oddychać. Miriam odsłoniła swoją twarz. Patrzyli na siebie, jakby chcąc uzyskać odpowiedź na niezadane pytanie. Jestem sługą Adonai – rzekła Miriam – niech mi się stanie, jak rzekłeś (Łk 1, 38). Wędrowiec spojrzał w niebo, powoli się odwrócił i jeszcze wolniej odszedł. Nie patrzyłem, gdzie idzie. Patrzyłem na Miriam. Wiatr znowu powrócił, jakby mocniejszy. Znów włosy opadły na twarz Miriam. Zakryły ją niczym zasłona. Nie ruszała się. Stała w tym samym miejscu co przed chwilą. Nie rozumiałem zbyt wiele, ale czułem, że wydarzyło się coś niezwykłego. I że byłem świadkiem. A świadek nie może się chować, tylko powinien mówić. Chciałem do niej podejść, ale przecież prawie jej nie znałem. W swej niemocy odwróciłem się i powoli odszedłem. Miriam ciągle stała. Teraz już jednak miała głowę podniesioną i jakby coś szeptała. Byłem zbyt daleko, by zobaczyć co. Tylko dłonie otwarte w geście przyjęcia sugerowały, że się modli. Miriam stała się w tym momencie cała modlitwą. I nigdy nią nie przestała być.
Modlitwa to trudna sztuka. W pojedynkę łatwo z niej zrezygnować. Zamienić na jej substytut w postaci bezmyślnie wypowiedzianej regułki. Taka modlitwa staje się ciężarem. Przykrym obowiązkiem, który nijak się ma do rzeczywistości duchowej. Taka modlitwa paradoksalnie oddala nas od tego, co boskie. Miriam cała jest modlitwą. Każdy jej gest jest wołaniem do Boga. To nie dewocja. To sposób na życie. Uświadamiać sobie, że mogę do Boga wołać wszystkim, co mam. Moją miłością do żony i córki, moją pracą, moją firmą, moją pasją czy hobby. Wszędzie tam mogę stworzyć przestrzeń modlitwy, a więc przestrzeń rzeczywistego spotkania z Bogiem. Ostatnio czytałem, jak nieżyjący już, niestety, dominikanin o. Joachim Badeni, uświadomił sobie obecność Boga… pod prysznicem. Bóg nie chce być bogiem niedzielnym. Piękną zastawą, którą wystawiamy na stół od święta. On chce uczestniczyć w naszym życiu. Bo On wszędzie chce nam dawać nadzieję. Nadzieję na to, że sprawy, które dziś przykrył cień niemocy, jutro mogą na nowo rozbłysnąć blaskiem sukcesu. Modlitwa to ciągłe odświeżanie w sobie nadziei.
Miriam wróciła potem w końcu do domu. Ja też. I każdy z nas czytających ten tekst, daj Boże, wróci 24 grudnia do swojego domu. Do miejsca, gdzie czuje się najlepiej. Do osób, które są treścią jego życia. Dom musi dawać nadzieję. Ma się stać miejscem odpoczynku i nabrania sił. Miejscem radości i pokoju. Miejscem pokonywania trudności i rodzących się konfliktów. Niech nam wszystkim o tym przypomni wigilijny stół. Spokojna lektura Słowa Bożego. Wspólna modlitwa Ojcze nasz… I gdy dojdziemy do momentu – i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom – rzeczywiście, darujmy sobie to, co nie wyszło. Obdarzmy siebie nawzajem nadzieją na piękne jutro. Nadzieją, która przecież jest odbiciem Boga na ziemi.