Kobiecość i męskość – razem brzmią ładnie
Każde niemalże zjawisko w naszej kulturze można zarówno językiem zdeformować, jak i ładnie ubrać w słowa. Sztandarowymi tego przykładami niech będą kłamstwo, którego przyjaznym odpowiednikiem jest omijanie prawdy, czy jesień życia – ładne określenie starości. Także nasza miłość doczekała się licznych synonimów. Zarówno ta psychiczna, której inne nazwy to w zasadzie określenia dla kolejnych etapów uczucia (zauroczenie, fascynacja, oczarowanie), jak i ta fizyczna. Mimo sypiących się z telewizyjnego ekranu wulgarnych określeń miłości cielesnej, można dla niej wskazać sporo pozytywnych, a co najmniej neutralnych synonimów. O ile współżycie, stosunek, pożycie, seks czy obcowanie płciowe należą raczej do tych „obojętnych”, o tyle zbliżenie, kochanie się czy też bardziej wzniośle – uprawianie miłości bądź też dopełnienie miłości psychicznej, przynoszą na myśl pozytywne, ciepłe skojarzenia. Opisują przecież moment połączenia kobiecości i męskości, sytuację, kiedy – jak to ładnie opisuje literatura i poezja – dwa ciała łączą się w jedno. Jaki z tego wniosek? Kobiecość w towarzystwie męskości, a dokładniej – kobiecość z męskością połączona może brzmieć ładnie i wywoływać dobre, przyjemne skojarzenia.
Jego narzędzie…
Jak się okazuje, także i męskość nie narzeka na brak synonimów. Oczywiście i w tym wypadku wskazać możemy zarówno pozytywne, jak i mniej pochlebne, a nawet wulgarne określenia. Pomijając zupełnie te, które częściej są dziś używane jako synonim przekleństwa czy obelgi, warto zauważyć, że męskość jest kojarzona z rozmaitymi dziedzinami życia. U jednych budzi skojarzenia ze zwierzętami (ptak, ptaszek), u innych z muzyką (fujarka, trąbka), u jeszcze innych – z jedzeniem (parówka, banan). W wielu przypadkach określenia te wynikają po prostu z podobnego kształtu (jak w przypadku fajki, pałki, laski), w wielu są efektem przyzwyczajenia (wacek, interes, fallus, klejnoty), niekiedy po prostu – z terminologii medycznej (penis, członek, prącie, przyrodzenie). Dla chłopczyków nie ma nic dziwnego w tym, że w spodniach noszą siusiaka, a z pewnością nie jest to dla nich żaden powód do wstydu. Raczej do dumy, bo z czegoś przecież wynika to, że o męskości mówi się w kategoriach klejnotów czy interesu. Sprawia to oczywiście, że chłopcy postrzegają swoją męskość jako atut i powód do chluby. W końcu noszą ze sobą narzędzie, przyrząd, instrument, który spełnia określoną rolę.
…i jej otwór?
Pierwsze skojarzenia z kobiecością? Pochwa, wagina, srom i… no właśnie. Reszta raczej nie nadaje się do cytowania. Pada w brutalnych scenach oglądanych na ekranie telewizora. Co więcej, nawet wymienione, medyczne z pozoru nazwy, w istocie nie oddają sensu kobiecości. Bo czym jest w potocznym rozumieniu pochwa? To pokrowiec bądź inaczej osłonka na miecz. W tym momencie nieuchronnie nasuwa się porównanie członka do miecza, a więc zdecydowanie – tego ważniejszego elementu zestawu. Podobnie w przypadku waginy, która jest tylko spolszczonym tłumaczeniem łacińskiego określenia pochwy (łac. vagina). A jak jest ze sromem? To tylko zewnętrzna część żeńskiego układu płciowego. Ponadto zakresy obydwu pojęć wcale się nie pokrywają (w zakres sromu wchodzi m.in. przedsionek pochwy). Kolejną, mało trafioną (i być może dziś już mało znaną) nazwą, kiedyś jednak kojarzoną z kobiecością, jest kiep. Pierwotnie słowo to było synonimem sromu, zaś w przenośni – kobiety. Z czasem stało się mało przyjaznym określeniem mężczyzny zniewieściałego, niehonorowego, potocznie mówiąc – „bez jaj”. Dziś częściej, jeżeli w ogóle, słowa tego używa się w kontekście osoby głupiej, nierozsądnej, pozbawionej inteligencji bądź też – jako określenie niedopalonego papierosa. Jak łatwo zauważyć, bez względu na kontekst, kiep nie kojarzy się pozytywnie, a z subtelnością, jaka wiązać się powinna z intymną sferą kobiety, nie ma wręcz żadnego związku. Podobnie nietrafionych nazw, które od wskazanych różnią się co najwyżej tym, że nawet z medycyną czy tradycją nie mają wiele wspólnego, są bruzda, kuciapa, pipka czy cipka (dwa ostatnie to rzecz jasna lżejsza wersja wspomnianych wyżej „telewizyjnych” określeń kobiecości).
Ważna otoczka czy zawartość?
Poza tymi, raczej przezwiskami niż określeniami kobiecych miejsc intymnych, znajdziemy także inne, nieco bardziej „cywilizowane”, jak podbrzusze czy strefa bikini. Można jednak odnieść wrażenie, że w tym wypadku nie mamy do czynienia z synonimami, ale raczej – wyrazami bliskoznacznymi. Pod brzuchem – faktycznie blisko, ale czy dokładnie „tam”? Strefa – brzmi lepiej. Jak sama nazwa wskazuje, określa pewien obszar, zakres, na którym znajduje się coś ważnego, coś, co należy chronić. Co jednak znajduje się w owej strefie? Bikini. No tak, ważniejsze okazuje się być to, co kobiecość zakrywa, niż ona sama. Na szczęście są i tacy, którzy bardziej niż otoczkę, doceniają samą zawartość. W niektórych społeczeństwach intymne miejsce kobiety określane jest wdzięczną nazwą joni. Warto zaznaczyć, że nazwa ta nie służy, jak w przypadku naszych polskich, kulawych określeń, do opisania konkretnego elementu kobiecego organizmu, ale obejmuje tak waginę, jak wargi sromowe i łechtaczkę. Co oznacza? To w przybliżeniu święta przestrzeń, zaś sama nazwa bierze swój początek w sanskrycie (język starożytnych Wed i innych świętych pism Indii). Taka nazwa jest praktykowana w kulturach, gdzie współżycie nie jest tematem tabu, ale przeciwnie – cennym dopełnieniem miłości psychicznej. Rozkosz, jaką daje miłość fizyczna oraz spełnienie i satysfakcja, z jaką się kojarzy, sprawiają, że kobiecość urasta tam do rangi cudownej przestrzeni, którą należy doceniać, o którą należy dbać i otaczać szacunkiem.
Najbezpieczniejsza przystań dla męskości
Niestety, w naszym społeczeństwie nazwa taka nie funkcjonuje. Jako, że mężczyzna ma „narzędzie” bądź „miecz”, bliżej nam do szukania dla owego miecza odpowiedniego futerału. Dla niektórych więc kobiecość to po prostu dziurka, szparka, oczko, dziupla czy też… sakwa. Mimo, że nazwy te brzmią zdecydowanie lepiej niż wspomniane wyżej, do atrakcyjności im daleko. Poza tym, postrzeganie kobiecości w kategoriach „pokrowca” dla męskości mocno zniekształca jej doniosłą rolę. Kładzie nacisk na mężczyznę i jego potrzeby, spełnienie kobiety spychając za margines. Niemniej jednak, gniazdko czy łono wywołują raczej pozytywne skojarzenia. Dają poczucie bezpieczeństwa, przywołują na myśl przystań, port, schronienie. Azyl, w którym męskość może znaleźć swoje dopełnienie, port, który jest jej celem. Nazbyt wzniosłe? Być może. Z pewnością jednak zawiera dozę szacunku dla tej świętej przestrzeni, której inne nazwy po prostu nie widzą (fenomen „dziurki” polega przecież na tym, że jej nie ma, podobnie jak „szparki” i innych „wylotów”).
Mój mały zwierzaczek
Ułomność naszego języka doskwiera szczególnie parom. Nie ma wątpliwości, że tylko szczerość i otwartość w sypialni mogą dać satysfakcję i spełnienie. Jak jednak mówić o satysfakcji, kiedy nie ma mowy o kobiecości? Aby móc jasno wyrażać nasze potrzeby, pragnienia, oczekiwania, potrzebujemy odpowiedniego języka. Niektóre pary nadają więc swoim miejscom intymnym własne imiona. To jednak nie zawsze najlepsze rozwiązanie. Poznanie nowego znajomego i konieczność nazywania go imieniem, którego dotychczas używaliśmy podczas miłosnych uniesień, może być kłopotliwe i żenujące. Innym więc wyjściem, jakim ratują się zakochani, jest używanie nazw… zwierząt. Z pozoru dziwne, okazuje się to całkiem sensownym rozwiązaniem. Myszka, muszka, motylek, królik, żabka czy kotka brzmią czule, pieszczotliwie, są wyrazem szacunku i uwielbienia mężczyzny dla kobiecej intymności.
Owoc miłości
Innym, równie ciekawym pomysłem, jest kojarzenie kobiecości z naturą, z którą to przecież najwięcej ma wspólnego. Brzoskwinka, morelka, cytrynka, gruszka, malinka, truskawka albo cebulka. Inwencji w tej kwestii nie brakuje. Ważne jednak, aby zakochani dobrze przemyśleli wybór nazwy pod kątem upodobań kulinarnych. Nie brakuje takich, którzy cebuli nie znoszą, podobnie jak tych, których po koktajlu z truskawek obsypuje wysypka. Niepotrzebne, nieprzyjemne skojarzenia mogą umniejszać doznania w sypialni, a przecież nie o to tu chodzi. Ważne, aby nazwa była satysfakcjonująca dla obu stron, najistotniejsze jednak, by akceptowała ją kobieta. Jeśli dane określenie będzie uważała za infantylne, głupie czy nawet poniżające, podświadomie może czuć się lekceważona czy wyśmiewana przez swojego mężczyznę, a to z pewnością nie wpłynie pozytywnie na związek.
Pielęgnować i dbać. Czy wiemy o co?
Ilu zakochanych, tyle określeń. Niektórzy, zamiast wymyślać skojarzenia z kobiecością, zdrabniają co się da. Mamy więc pusię, broszkę, bułeczkę czy muszelkę, a lista owych zdrobnień ciągle pozostaje otwarta – nie każdy chętnie dzieli się swoim pomysłem także poza sypialnią. Tworzenie własnego intymnego słownika to bardzo pozytywne zjawisko, bowiem pokazuje, że kobiecość istnieje realnie, jest nie tylko dopełnieniem męskości, ale także jej bazą. Kobiecość to przecież źródło. Miejsce, które daje początek nowemu życiu – to tutaj wszystko się zaczyna. Coraz więcej kampanii reklamowych zwraca uwagę na kobiecą intymność. Przekonuje o tym, że o swoją intymność trzeba dbać szczególnie. O tym, że najdelikatniejsza i najbardziej wrażliwa część organizmu wymaga wyjątkowej opieki i troski. Ważne jednak, aby poza wskazówkami o to, jak dbać, mówić także kobiecie, o co w istocie ma się troszczyć. Wymagamy szacunku dla kobiecości. Dlaczego nie widać go nawet w tej najprostszej postaci? Dlaczego brakuje go sferze językowej?
A jak Ty nazywasz swoją „kobiecość”?