Na skuteczną promocję w Sieci niebagatelny wpływ ma odpowiedni dobór nazwy domeny internetowej. Łatwy do zapamiętania adres może w krótkim czasie przyczynić się do znaczącego przyrostu klientów.

Data dodania: 2008-01-07

Wyświetleń: 3408

Przedrukowań: 1

Głosy dodatnie: 1

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

1 Ocena

Licencja: Creative Commons

Żyjemy w medialnej rzeczywistości, zalewanej z każdej strony dziesiątkami reklam – na billboardach, w radiu, telewizji i gazetach. Od kilku lat środek ciężkości budżetów reklamodawców zaczyna przesuwać się również w kierunku Internetu. Tam bowiem można przeprowadzić kampanię tańszą i równie udaną jak w tradycyjnych mediach. Od czego zacząć, budując swój wizerunek w Internecie? Zacznij od domeny.

Maksyma „firma, której nie ma w Internecie, nie istnieje” jeszcze nie tak dawno mogła wzbudzić uśmiech na wielu twarzach, jednak dziś nie odbiega daleko od prawdy. Wiele osób, poszukując określonych towarów lub usług, zaczyna właśnie od przeglądania zasobów globalnej Sieci. Dopiero gdy ta metoda zawiedzie, poszukiwania przenoszą się na bardziej tradycyjne tory. Pokazuje to, że firmy, które mają swoje placówki również w wirtualnej rzeczywistości, zdobywają znaczną przewagę nad konkurencją. Większość osób, po znalezieniu w Sieci wizytówek interesujących ich usługodawców, zaprzestaje poszukiwań poza Internetem, ograniczając się jedynie do wyboru oferty z tych dostępnych na ekranie monitora. Jak nietrudno zgadnąć, zyski firm działających również online mogą być często kilkakrotnie wyższe niż tych stroniących od tego medium.

Domena kluczem do sukcesu

Na skuteczną promocję w Sieci niebagatelny wpływ ma odpowiedni dobór nazwy domeny internetowej. Łatwy do zapamiętania adres może w krótkim czasie przyczynić się do znaczącego przyrostu klientów.

Pomijam tu celowo kwestię wykorzystania tzw. pozycjonowania, dzięki któremu nasza witryna ma szansę znaleźć się na dobrych miejscach w wyszukiwarkach internetowych. Bezsprzecznie jest to skuteczna metoda promocji, jednakże na jej efekty nie ma wpływu jakość domeny, gdyż tak naprawdę Internauta nie musi zapamiętywać adresu, lecz po prostu kliknąć pojawiający się link.

Nazwa natomiast odgrywa znaczną rolę w kontaktach z bardziej tradycyjnymi nośnikami reklamy, jak np. billboardy czy ulotki. Wtedy odcięta od Sieci osoba nie ma możliwości kliknięcia linku bądź wpisania adresu w przeglądarce, by od razu zostać przekierowaną na odpowiednią stronę. Człowiek, będąc w stanie „offline”, musi użyć swojego własnego nośnika danych – mózgu, by przechować w nim przez pewien czas informację na temat adresu internetowego. Nie trzeba dodawać, że dla niektórych jest to niebotyczny wysiłek, którego za wszelką cenę będą starali się uniknąć. Zapamiętanie długiej i skomplikowanej nazwy, jak np. taniestolyikrzesla.rzeszow.pl, graniczy z cudem. W tym właśnie wypadku dużą rolę odgrywa trafnie dobrany adres dla serwisu internetowego. Gdy jest prosty i łatwo przyswajalny, szanse na magazynowania go przez pewien czas w ludzkiej pamięci znacznie rosną.

Literki warte miliony

Popyt na dobre domeny wpływa na kurczenie się zasobów ciekawych adresów, których nikt jeszcze nie zdążył zarejestrować. Jak nietrudno zgadnąć, sytuacja ta przyczynia się do szybkiego rozwoju wtórnego rynku, tzw. giełd domen, oraz zachęca wszelkiego rodzaju spekulantów do rejestrowania adresów, które mają szansę sprzedać z zyskiem za jakiś czas.

Na świecie dobre domeny można sprzedać za niebotyczne kwoty, sięgające nawet milionów dolarów. Dotychczas najwyżej wycenionym adresem internetowym na świecie został sex.com, który w 2006 roku zmienił właściciela za „jedyne” 14 mln dolarów. W Polsce nie doświadczyliśmy jeszcze tak spektakularnych transferów, jednakże jak na nasze warunki niektóre kwoty osiągnięte za sprzedaż „kilku literek” i tak potrafią przyprawić o zawrót głowy. Niestety, oficjalne dane nie są znane, ale podobno jedną z najdroższych polskich transakcji domenowych była sprzedaż orange.pl za 150 tys. euro.

Dobra nazwa jest warta astronomicznych pieniędzy, które wielkie koncerny są gotowe wyłożyć, by internauci trafili do nich bez zbędnych trudności. A jak powszechnie wiadomo, tam, gdzie są duże pieniądze, pojawiają się i ludzie chcący zarobić, balansując często na granicy prawa. W tym wypadku rozwinął się tzw. cybersquatting, czyli zjawisko „podkupywania” nazw firm, zanim te ostatnie zdążą je zarejestrować. Należy jednak rozróżnić dwie formy cybersquattingu: pierwsza to działanie w obrębie przepisów prawa, druga zaś polega na balansowaniu na jego granicy lub wręcz je łamiąca.

Do pierwszej grupy można zaliczyć spekulantów, którzy starają się przewidywać, jakie adresy okażą się kopalnią pieniędzy w ciągu najbliższych miesięcy czy lat – to taki cybersquatting w wersji „light”. Chodzi wówczas o rejestrowanie popularnych słów, będących w powszechnym użyciu (jak np. nazwy przedmiotów, kolorów itp.), które nie mogą zostać opatentowanym znakiem towarowym, czyli np. idea, plus, orange itd. Zwykle w wypadku popularnych słów jedyną drogą na „odzyskanie” spornego adresu internetowego jest sięgnięcie głęboko do kieszeni, po kwotę, jaką życzy sobie właściciel domeny.

Jednak niektóre firmy, niemające ugruntowanych podstaw prawnych do starania się o odzyskanie domeny oraz nieprzywiązujące większej uwagi do zasad etyki, posuwają się nawet do szantażu i zastraszania cybersquatterów. Grożą podaniem ich do sądu i gigantycznymi karami w razie nieoddania praw do danego adresu. Izabela Górniak z Biura Obsługi Klienta firmy hostingowej 2be.pl (www.2be.pl) przyznaje, iż co jakiś czas zdarza jej się odbierać e-maile lub telefony od klientów proszących o radę dotyczącą tego, co mają począć w takiej sytuacji. Można się jednak domyślać, że spora grupa osób w konfrontacji z dużą firmą ulega pod wpływem roztaczanej przed nimi wizji przykrych konsekwencji prawnych.

Drugą grupę cybersquatterów stanowią osoby, które zajmują się rejestrowaniem nazw konkretnych firm, by później za ich odsprzedanie żądać kwot przyprawiających o prawdziwy zawrót głowy. Celem padają zwykle międzynarodowe koncerny, wchodzące na rynek w nowym kraju, gdzie dotąd nie prowadziły działalności. Wówczas cybersquatterzy wykupują domeny z nazwą takiej firmy, zanim ta sama zdąży się tym zająć.

Zjawisko cybersquattingu jest obecnie na tyle poważnym problemem, iż pojawiają się specjalne rozwiązania prawne mające ukrócić ten proceder. Współcześnie firmy mają już dużo skuteczniejszą niż jeszcze kilka lat temu broń w walce z tym zjawiskiem w postaci przepisów, które pozwalają na odebranie domeny cyberrabusiowi. Wystarczy udowodnić swoje prawa do danego znaku handlowego.

Istnieje jeszcze trzecia forma działań cybersquatterów, która polega na rejestrowaniu domen z nazwiskami znanych osób – prym w tej grupie wiodą adresy z politycznym podtekstem. Wielu „wybrańców narodu” spotyka często niemiła niespodzianka, gdy się okazuje, iż domena z ich nazwiskiem prowadzi do jakiegoś sklepu (np. www.janmariarokita.pl), serwisu z niewybrednymi żartami lub w najgorszym wypadku do strony zawierającej materiały pornograficzne. Odzyskanie takiej domeny, pomijając oczywiście drogę handlową, czyli odkupienie jej od właściciela, nie jest już tak proste jak dla adresów zawierających znaki towarowe. Osoba chcąca odebrać „swój” adres musiałaby udowodnić, iż jest jedynym mieszkańcem danego kraju, który ma imię i nazwisko występujące w nazwie spornej domeny.

Każdy może zostać królem

Na powyższych przykładach widać, jak cenne może być tych kilka literek wpisywanych w przeglądarce internetowej. Nie dziwi zatem fakt tak zażartej walki o najlepsze domeny. Tworzą się nawet pewnego rodzaju „konsorcja”, które masowo wykupują adresy w nadziei na ich późniejsze odsprzedanie ze sporym zyskiem. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Również na naszym polskim podwórku mamy do czynienia z tzw. „królem domen” w osobie Wiktora Zajkiewicza – na co dzień właściciela sklepu z oponami, który zarejestrował kilka tysięcy adresów internetowych.

„Król” z okolic Łodzi nie rejestruje jednak tylko nazw oryginalnych, ale także tzw. literówki, czyli domeny łudząco podobne np. do adresów portali czy znanych firm, np. wwwgazeta.pl, czyli strona serwisu Agory, z tym że bez kropki po www. Różnica wydaje się minimalna, ale efektem tej pomyłki będzie trafienie w zupełnie inne miejsce – do sklepu, którego właścicielem jest Wiktor Zajkiewicz. Jak on sam przyznaje, tysiące wejść na jego firmową stronę to właśnie przekierowania z adresów-literówek, które są jego własnością. Warto dodać, że to „hobby” nie należy do tanich. Jak nietrudno policzyć, utrzymanie tak pokaźnej puli adresów kosztuje kilkaset tysięcy złotych rocznie. Do ich obsługi „król domen” zatrudnia też specjalnego pracownika, który ma czuwać nad przedłużaniem ważności najwartościowszych adresów, gdyż przy takiej liczbie domen nietrudno o przeoczenie i utratę jakiejś „perełki”.

Dla niektórych nawet niezbyt wyraźna wizja sporych zysków wydaje się wystarczającą zachętą do tego, by zainteresować się cybersquattingiem, zwłaszcza iż ceny domen internetowych systematycznie spadają i obecnie każdego przeciętnego Polaka stać na własny adres w Sieci. Do przeszłości należą już czasy, gdy NASK jako jedyny podmiot na rynku zajmujący się rejestracją dyktował ceny sięgające nawet kilkuset złotych. Na zmianę tej sytuacji wpłynęło oddanie rejestracji w ręce tzw. partnerów (jest ich ponad 60), czyli firm zajmujących się rejestracją domen.

Otwarcie rynku na wolną konkurencję zaowocowało pojawieniem się promocji i rabatów – czyli zachowań charakterystycznych dla wszystkich innych gałęzi wolnego rynku. Jednakże większość kart ciągle w swoim ręku trzyma NASK i to od jego decyzji cenowych zależy ewolucja oblicza rynku domenowego.

Władza absolutna

Od pewnego czasu NASK systematycznie wprowadza rabaty dla swoich partnerów. Najbliższa obniżka, wynosząca aż 95% obecnych cen, zaplanowana jest na styczeń 2008 roku. Wówczas ceny domen .pl mają spaść do 10 zł netto, a regionalnych nawet do 2,5 zł netto. Oczywiście do kwoty tej będzie trzeba doliczyć prowizję narzucaną przez providerów, czyli firmy udostępniające możliwość rejestracji klientom. Jednakże wydaje się, że i tak spowoduje to znaczne cięcia cen na naszym rynku i siła nabywcza przeciętnego Polaka w sektorze domen zbliży się do tej, jaką prezentują mieszkańcy Wielkiej Brytanii czy Niemiec.

Jednak barierą stojącą na drodze do pełni szczęścia jest ciągle cena przedłużenia ważności adresu po upływie pierwszego roku jego użytkowania. Tutaj niestety NASK pozostaje niewzruszony i za użytkowanie domeny przez kolejne lata trzeba już słono płacić – zwykle około 100 zł rocznie. Niektórzy rejestratorzy, by pozyskać klientów, we własnym zakresie próbują obniżać ceny, ograniczając swoją marżę. Dla większości osób kupno własnego adresu internetowego jest inwestycją, która służyć ma co najmniej przez kilka lat, dlatego równie ważne jest to, ile trzeba zapłacić za kolejne odnowienia. Wydaje się w związku z tym słusznym posunięciem obniżanie cen tzw. odnowień domen, a nie tylko promowanie rewelacyjnych warunków przy zakupie nowego adresu. Bartłomiej Juszczyk, prezes Agencji Interaktywnej Grupa Adweb, stwierdza: W ten sposób chcemy przekonać naszych klientów, że stabilność w świecie hostingu może tyczyć się również cen. Dla niektórych to prawdziwy szok, gdy po roku dostają fakturę za domenę na kwotę kilkakrotnie wyższą niż ta, którą zapłacili podczas rejestracji. Nie jesteśmy na rynku od wczoraj i wiemy, że nasi klienci cenią sobie stabilność, więc chcemy, aby nasze ceny również były stabilne. Niestety, dalsze obniżki zależą już tylko od decyzji cenowych podejmowanych przez NASK.

Kradzież czegoś, co fizycznie nie istnieje

Mimo pewnej stagnacji w kwestii cen za odnawianie domen jesteśmy świadkami coraz większego zagęszczenia na tym rynku. Zrodziło ono też całkiem nowe, w Polsce rzadko spotykane zjawisko, które w innych krajach jest już dosyć powszechnym procederem – kradzież domeny. Jeszcze kilkanaście lat temu kradzież czegoś, co tak naprawdę istnieje tylko na ekranie komputera, nie byłoby przez nikogo traktowane poważnie. Teraz, gdy na tym interesie można dużo zarobić, pojawiają się również oszuści, którzy w najprzeróżniejszy sposób starają się przejąć kontrolę nad wartościowymi domenami, np. poprzez włamania na konta e-mailowe właścicieli, fałszowanie dokumentów transferowych itp. Posiadacze wartościowych adresów powinni w związku z tym wykazywać się czujnością i dobrze zabezpieczać swoje wirtualne skarby, gdyż najprawdopodobniej z czasem i w naszym kraju tego typu działania będą przybierały na sile. Przeglądając polskie fora internetowe, można się już nawet natknąć na wątki, w których internauci skarżą się na osoby żądające okupu za oddanie wcześniej wyłudzonej domeny! Trzeba być świadomym faktu, iż działanie takie jest zwykłym przestępstwem i należy je natychmiast zgłosić policji oraz swojemu providerowi (czyli firmie, w której zarejestrowało się domenę).

Historia lubi się powtarzać

Jeśli się z perspektywy czasu popatrzy na rynek domen internetowych, można zauważyć, iż mamy tu do czynienia z podobną ewolucją społecznego odbioru tego zjawiska, jaka miała miejsce w wypadku przemysłu komputerowej rozrywki. Rynek mediów komputerowych swoją historią sięga początku lat 80. XX wieku. Wtedy to pojawiły się pierwsze komputery osobiste oraz proste gry. Na początku nikt nie traktował tego zjawiska poważnie, ponieważ gry tworzone były przez młodych zapaleńców w domowych warunkach. Początek profesjonalnej produkcji to przełom lat 80. i 90., jednakże ciągle traktowane one były z lekkim przymrużeniem oka jako zabawa dla pryszczatych nastolatków. Programiści, aby dodać realności swojej produkcji, musieli często nawet płacić dużym koncernom (jak np. Nike, Coca-Cola czy BMW), aby te pozwoliły na umieszczenie w nich swoich znaków towarowych.

Uległo to zmianie dopiero pod koniec lat 90., gdy gry zaczęły osiągać pozycję poważnego gracza na światowym rynku. Wówczas to koncerny same zaczęły pukać do drzwi firm deweloperskich, proponując grube miliony za umieszczenie ich logo w swoim najnowszym produkcie. Współcześnie gry komputerowe zagospodarowały już duży segment rynku i wszystko wskazuje na to, że w najbliższych latach staną się dominującym nośnikiem reklam. Jeszcze kilka lat temu była to sytuacja dla niektórych niewyobrażalna i zakrawająca na czystą fantastykę.

Z podobną sytuacją mamy do czynienia w wypadku domen. Adresy internetowe były na początku również traktowane jako swego rodzaju fanaberia, niemająca większego wpływu na powodzenie np. biznesu. Dopiero z czasem, gdy upowszechnieniu uległ Internet i odkryto możliwości skutecznego docierania do klientów w świecie wirtualnym, postrzeganie wartości domen uległo zasadniczej zmianie.

Co dalej?

Przyglądając się rozwojowi rynku domen internetowych, nie mamy wątpliwości, iż potencjał marketingowy tego sektora będzie doceniany przez coraz większą grupę osób. Internet jest narzędziem dużo skuteczniejszym w docieraniu do klientów niż media tradycyjne. Reklama w radiu, telewizji czy gazecie kosztuje kilkakrotnie więcej niż kampania sieciowa, nie dając przy tym gwarancji dotarcia do targetu, który interesuje nas najbardziej. Globalna Sieć w tej kwestii jest dużo bardziej elastyczna, gdyż pozwala tak pokierować akcją reklamową, by ta trafiła do interesującej nas grupy osób. Agencje reklamowe zaczynają rozumieć tę zależność, przystosowując swoje oferty również do działań w wirtualnej rzeczywistości. Jednak ciągle wiele z nich nie docenia potencjału tkwiącego w odpowiednim doborze domen internetowych, które potrafią być potężnym sojusznikiem podczas planowania kampanii w mediach. W przyszłości być może praca copywriterów nie będzie polegała już tylko na wymyślaniu ciekawych haseł reklamowych, ale również na zaproponowaniu chwytliwej i zapadającej w pamięć nazwy domeny.
Licencja: Creative Commons
1 Ocena