Wywołują ekscytacje, szybsze bicie serca i niezdrowe emocje, rozprzestrzeniają sie lotem błyskawicy - legendy miejskie. Ile w nich prawdy, a ile zmyślenia? Przekonaj się, zaglądając do niniejszego artykułu.

Data dodania: 2012-08-01

Wyświetleń: 1832

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 5

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

5 Ocena

Licencja: Creative Commons

Diabelnie przystojny i piekielnie podstępny czort przemierzający ulice miast i miasteczek, dawniej w czarnej wołdze z białymi oponami, dziś w luksusowym bmw z rogami zamiast lusterek, zaczepiający bogu ducha winnych przechodniów niewinnym pytaniem o godzinę, porywający dzieci i czyhający na narządy wewnętrzne – to tylko jedna z najbardziej znanych miejskich legend, obiegających metropolie lotem błyskawicy i elektryzujących społeczeństwo.

Powszechnie wiadomo, że większość ludzi przejawia trudną do wytłumaczenia skłonność do wystawiania na próbę swoich nerwów, mówiąc wprost: wielu z nas po prostu lubi się bać. Z tej niezwykłej prawidłowości skrzętnie korzystają autorzy horrorów, pisarze, scenarzyści i producenci filmowi. Jak się okazuje, najlepsze scenariusze pisze jednak samo życie, dlatego tak niesłabnącą popularnością cieszą się przekazywane drogą pantoflową miejskie legendy, wywołujące dreszcz emocji i niezdrowe podniecenie. Oto kilka najczęściej powtarzanych „urban legends”, z powodu których wiele niewiast nie zmrużyło oka przez kilka nocy z rzędu, a i niejeden rosły facet obejrzał się z niepokojem za siebie, wracając do domu późnym wieczorem.

Wystrzegaj się lizusów

Historia miała miejsce w jednym z niewielkich miasteczek, z pozoru podobnym do miliona innych. Mieszkająca na uboczu poczciwa staruszka od śmierci męża spędzała czas głównie na szydełkowaniu, spacerach do pobliskiego sklepiku i plotkowaniu z najbliższymi sąsiadkami. Jedyną jej prawdziwą radością w jesieni życia był Ciapek, mały, figlarny kundelek ze śmieszną łatką na grzbiecie. Od kilku lat sympatyczny piesek i jego pani byli niemal nierozłączni. Każdego wieczoru wierne zwierzę przed snem lizało dłoń swojej dobrodziejki zapewniając poczucie bezpieczeństwa i spokój ducha. Pewnej deszczowej nocy kobietę zbudził niespodziewany huk błyskawicy przeszywającej powietrze. Zimny pot skropił czoło staruszki. Na szczęście tuż przy łóżku leżał jej nieodłączny towarzysz, który jak zwykle delikatnie polizał jej dłoń. Emocje natychmiast opadły i starowinka na powrót zapadła w głęboki sen. Następnego ranka, jak co dzień starsza pani skierowała swe pierwsze kroki do toalety, gdzie dokonała makabrycznego odkrycia. Na podłodze łazienki w kałuży krwi spoczywały zwłoki jej kudłatego przyjaciela, a na lustrze widniał mrożący krew w żyłach napis: „Człowiek też może lizać dłoń!”

Uciekaj, nie oglądaj się za siebie

Babskie spotkania to doskonały sposób na poprawę nastroju i zregenerowanie sił po ciężkim tygodniu poświęconym rodzinie. Czasem jednak chęć oderwania się od obowiązków dnia codziennego może doprowadzić do nieoczekiwanych, trudnych do przewidzenia rezultatów. Podobnych do tych, przedstawionych w niniejszej historii. Młoda kobieta spędzająca wieczór u swej przyjaciółki straciła nieco poczucie czasu, a gdy wreszcie zorientowała się, że najwyższa pora wracać, z pewną przykrością skonstatowała, że na zewnątrz jest już całkiem ciemno. Niezrażona jednak tym faktem postanowiła nie zostawać na noc i wracać samochodem do domu. Po wylewnym pożegnaniu zasiadła za kierownicą swego kompaktowego auta i z animuszem ruszyła przed siebie. Droga upływała spokojnie i w oddali majaczyły już światła podmiejskiego osiedla, na którym mieszkała. Zanim jednak mogła zaparkować samochód na podjeździe musiała jeszcze pokonać kilkukilometrową wąską drogę biegnącą przez las. Mniej więcej w połowie tego rzadko uczęszczanego odcinka kobieta z w światłach reflektorów ujrzała powalone młode drzewo tarasujące przejazd. Z duszą na ramieniu wysiadła z samochodu i zaczęła powoli metodycznie przesuwać zawalidrogę. Kiedy prawie kończyła, w oddali zobaczyła światła ogromnej ciężarówki pędzącej w jej kierunku. Nie miała zamiaru czekać na rozwój wydarzeń, ostatnim wysiłkiem woli zepchnęła drzewko z drogi i szybkim krokiem skierowała się do zaparkowanego samochodu. W chwili, gdy zatrzaskiwała drzwi swego pojazdu we wstecznym lusterku ujrzała kierowcę ciężarówki, ogromnego, brodatego mężczyznę, opuszczającego wóz i biegnącego w jej kierunku. Emocje wzięły górę, kobieta z piskiem opon ruszyła z miejsca i gnała co sił, aby jak najszybciej zgubić prześladowcę. Ku jej rozpaczy rosły facet wskoczył do szoferki i ruszył w pościg. Za każdym razem, gdy zdesperowana dziewczyna myślała, że udało jej się zgubić natręta ryk klaksonu burzył ciszę, a światła ciężarówki przecinały mrok. Pogoń trwała niemal pod same drzwi domu przerażonej kobiety. Na widok dziewczyny wbiegającej do domu jej ojciec i mąż natychmiast zaczęli dociekać co się stało. Blada, jak ściana dziewczyna wskazała tylko na drzwi, w których stanął właśnie śledzący ją kierowca ciężarówki. Po krótkiej rozmowie z ojcem facet wyznał zgromadzonym zaskakującą prawdę. Twierdził, że ścigał samochód dziewczyny, ponieważ był świadkiem, jak podczas odciągania przez nią przeszkody  na tylnym siedzeniu jej samochodu zaczaił się morderca z siekierą. Za każdym razem, gdy próbował on zaatakować panienkę obserwujący wszystko z kabiny ciężarówki szofer naciskał na klakson i dawał znak światłami, czym prawdopodobnie uratował jej życie.

Tu byłem, Kilroy

Ta historia jest dosyć prosta i zamiast przerażenia budzi raczej uśmiech na twarzach odbiorców. Swego czasu jednak postać legendarnego Kilroya budziła niepokój i spędzała sen z oczu samemu Adolfowi Hitlerowi. Wszystko zaczęło się prawdopodobnie podczas drugiej wojny światowej, w jednej z amerykańskich stoczni umiejscowionej w Massachusetts. Pracujący tam w charakterze inspektora okrętowego James Kilroy zwykł pieczętować pozytywnie zakończoną inspekcję okrętu, umieszczając na jego kadłubie żartobliwy napis: „Tu byłem, Kilroy”. Ten sympatyczny zwyczaj szybko znalazł rzeszę naśladowców. Od tej pory tysiące amerykańskich żołnierzy biorących udział w bitwach na wielu frontach ozdabiało fasady domów i pogruchotane mury podobizną śmiesznego człowieczka z wielkim nosem i podpisem „Kilroy was here.”  Ta niewinna zabawa alianckich oddziałów stała się przyczyną zmartwień samego fuhrera, który doszukiwał się w niej działalności jakiegoś bliżej nieznanego, diabelnie sprytnego szpiega, pojawiającego się ni stąd, ni zowąd w różnych częściach świata. Zabawny zwyczaj przetrwał do dzisiaj, a tajemniczą inskrypcję odnaleźć można w najdalszych zakątkach naszego globu, zdobi ona m.in. Statuę Wolności czy Łuk Triumfalny.

To zaledwie kilka przykładów z bogatej miejskiej mitologii, na którą składają się liczne opowieści o duchach, mordercach, szalonych autostopowiczach czy przybyszach z kosmosu.

Licencja: Creative Commons
5 Ocena