Moja podróż w głąb siebie to był długi ciąg zbiegów okoliczności i spotykania po drodze osób, które pozwoliły mi na ukształtowanie się we mnie nowej wersji mnie. Dużo lepszej, dodam. Teraz siebie lubię, teraz mam do siebie zaufanie, ośmieliłam się także zaufać światu. Drzewiej byłam nerwową heterą. I piszę to z pełną odpowiedzialnością za słowo. Mam nowych przyjaciół i całkiem nowe stare życie. Tak jakbym zaczęła wszystko od nowa. Jakby dana mi była nowa szansa. Ale w międzyczasie dane mi także było sięgnąć dna, przeżyć kilka załamań, rozstań z moim narzeczonym (aktualnie mąż), porzucić pracę, kupić dom, posadzić drzewa i urodzić dziecko. Wszystko, o czym marzyłam. Za wyjątkiem tych dołów naturalnie i ostatniej awarii gaźnika w samochodzie (tego nie miałam w planach). Co chcę napisać, to to że czytając dziesiątki publikacji nt. szczęścia, dobrobytu szukałam sposobu na natychmiastową poprawę. I czasem rzeczywiście ta przychodziła. Natychmiastowa poprawa w jakimś zakresie mojego życia. Tym boleśniej wtedy odczuwałam dyskomfort w innych aspektach. Czasem życie przynosiło też stosowną korektę. Po wzlocie, następował bolesny upadek. A raczej konfrontacja z moimi kodami ukrytymi w podświadomości. Im głębiej się jednak nad tym zastanawiałam, tym większe dawałam sobie przyzwolenie, aby myśleć o swoich porażkach w sposób pozytywny. Bez nich nie byłoby mnie tu i teraz (a jest tu przyjemnie). Życiowe porażki powodowały, że szukałam pomocy na zewnątrz. Większość z tych ludzi, do których trafiłam kazało mi szukać wewnątrz. I choć bardzo mi się to nie podobało, bo wolałam wierzyć, że to życie wpakowało mnie w taki dołek, to jednak z czasem zaczęłam przyjmować porady i zmieniać swój tok myślenia, a za nim szło dopasowanie rzeczywistości.
Fakt, był tu pewien poślizg czasowy. Świat potrzebuje czasu żeby zweryfikować na ile poważne są nasze marzenia. Jednak teraz jestem w miejscu, o którym kiedyś nawet nie ośmieliłabym się marzyć. I z tego miejsca, patrząc wstecz na moje życie chciałabym też dać parę rad:
Po pierwsze, primo - zaufaj sobie i przestań się obwiniać. Czasem nie widać sensu w tym, że zwalniają nas z pracy albo biznes nie kręci się tak jak trzeba, albo relacje z najbliższymi nie są takie, jakie miały być.
Po wtóre: daj sobie trochę luzu i trochę więcej przyjemności. Do tej pory mam problem z dawaniem sobie przyjemności, więc wiem, że nie będzie łatwo. Ale od czegoś trzeba zacząć.
Po trzecie: rób co chcesz. A przynajmniej staraj się robić, co chcesz. Małymi kroczkami, przyzwyczajając siebie i swoją podświadomość, możesz doprowadzić do stanu, kiedy większość z twoich działań będą to rzeczy, którymi lubisz się zajmować, robisz to z chęcią i nikt nie przekonuje cię, że tak trzeba, należy. W szczególności, sama siebie nie przekonujesz, że tak trzeba i należy.
Po czwarte: bądź dla siebie dobra. To właściwie powinien być punkt pierwszy i drugi i ostatni. Bo od tego się wszystko zaczyna i na tym kończy. Jeśli nie będziesz dla siebie dobra, świat otrzyma stosowny komunikat. Da ci ani mniej, ani więcej niż ty sama sobie dajesz. Więc lepiej bądź dla siebie dobra!
beata markowska
http://www.solaris-rozwojosobisty.pl/