Poszłam na warsztat o realizacji marzeń i zupełnie nie spodziewałam się, że oprócz założonych marzeń będę jeszcze pracować nad sobą i moimi wyobrażeniami o związku, a w szczególności nad moim związkiem z mężczyzną.
Integrację z grupą zaczęliśmy już przed wejściem do ośrodka, czekając na wpuszczenie. Pomyślałam "Dobry to znak. Fajni ludzie, to będzie się przyjemnie pracowało.." I nie myliłam się.
Prowadząca warsztat przywitała nas przy wejściu. Rzuciliśmy się na kawę i herbatę, boć zimno na świecie było okrutnie. Lubię być w centrum uwagi, miejsce wybrałam sobie naprzeciwko trenerki. Bardziej centralnie już się nie dało :) Zaczynamy zajęcia a tu niespodziewanie drzwi się otwierają wchodzi przystojny facet. Nie dość że przystojny, to jeszcze sympatyczny i z błyskiem w oku. Zapaliła mi się czerwona żarówka. "Na pewno zaraz się będzie lansował i czarował wszystkie ładne dziewczyny. I czemu on taki wyszczekany? Cały czas próbuje skupić na sobie uwagę". Mogłabym to potraktować jako informację, którą przynosi mi moje lustro, ale jakoś to przeoczyłam.
To, że jest przystojny w moich oczach jeszcze pogarsza sprawę. Bo przecież wiem, że nawet na mnie nie spojrzy, wiem że zaraz wyjdą na światło dzienne wszystkie moje lęki, uprzedzenia i przede wszystkim kompleksy. Właściwie to już wylazły! Zamykam oczy i modlę się żeby dane mi było otworzyć się na najlepsze, co może się zdarzyć na tym warsztacie. Otwieram oczy i napotykam spojrzenie oraz cudowny uśmiech przystojniaka. Zmieniam o nim zdanie. A może to o sobie zmieniłam zdanie.
Ćwiczenia, zadania, rozmowy. Czas płynie szybko, zdążyliśmy się zaprzyjaźnić ze sobą. Większość grupy to barwne osobowości, od których przyjmuję cenne uwagi i koryguję moje podejście do siebie i świata. Jednak nie ze wszystkimi mam tak świetny kontakt. Marek. Boże jedyny, dlaczego postawiłeś na mojej drodze chemika, który nie wierzy w nic co nie jest udowodnione wzorem?! I co on właściwie robi na zajęciach, które z zasady niewiele mają wspólnego z racjonalnym podejściem do świata. Marek uwielbia przekonywać innych że nie mają racji. Druga rzecz którą uwielbia, to przekonywać innych, że to on wie lepiej. Staram się nie wchodzić z nim w spór. Niepotrzebne mi to do szczęścia. Całkiem nieźle mi się udaje, a tu nagle po jakimś moim komentarzu dotyczącym innego uczestnika słyszę przejęty głos Marka:
- Beato, jestem na ciebie bardzo zły, bo przerwałaś wypowiedź Adama
- Jeśli tak, to bardzo przepraszam Adama, ale wydawało mi się że skończył już swoją wypowiedź. Czy tak, Adamie?
- Tak. Skończyłem już swoją myśl. - Adam jest onieśmielony tym, że uwaga niespodziewanie znowu koncentruje się na nim.
Marek nie daje za wygraną
- Jednak ja myślę, że Adam chciał jeszcze coś powiedzieć i to było coś bardzo ważnego, a ty mu przerwałaś.
- Marek, przecież już przeprosiłam, choć nie wiem dlaczego, skoro Adam twierdzi, że nie zamierzał kontynuować swej kwestii. Szanuję to co mówisz, jednak wcale się z tym dobrze nie czuję.
Usłyszałam wtedy parę słów o tym jak bezdusznie i bez wyczucia się zachowałam. Prowadząca nie interweniowała. Może więc Marek ma rację. Kurcze. Pojawia się jeden głos z sali w mojej obronie. Przyjmuję go z wdzięcznością. Wstyd mi patrzeć na twarze pozostałych. Pewnie już mnie ocenili...
Dzień pracy zbliża się do końca, a mnie sytuacja z Markiem leży na żołądku i zakwasza organizm. Decyduję się na desperacki krok podjęcia tej sprawy na forum. Wyjaśniam, że źle się czuję z osądem jaki przeprowadził na mojej osobie Marek i chciałabym wyjaśnić, co właściwie się tu zadziało, szczególnie że teraz już sobie wyobrażam, co wszyscy o mnie myślą. Prowadząca chwali mnie za odwagę i prosi żebym zapytała o to Marka. Pytam więc i słyszę wzburzony głos, który prawie na mnie wrzeszczy że nie życzy sobie, żebym mu w usta wkładała słowa których nie powiedział, że nie wiem co on myślał wtedy i myśli teraz o mnie, że dotyczyło to sytuacji a nie mnie.
- Jak to sytuacji a nie mnie? - Zapytuję siebie w myślach - przecież ja byłam w tej sytuacji, poniekąd ją stworzyłam. Jeśli Marek ocenia sytuację przeze mnie stworzoną, to chyba również mnie?... słucham co ma jeszcze do powiedzenia, bo słowa wylewają się z niego w napadzie furii. I słyszę co następuje:
- ...I teraz już jestem przegrany w twoich oczach, bo przecież skoro myślisz, że ja myślę o tobie niepochlebnie, to na pewno mnie nie polubisz. Nienawidzę tego!
Marek nie jest w moim typie, więc bez względu na to co by powiedział..., ale to co powiedział powaliło mnie na deski. Jeśli bowiem dobrze zrozumiałam, to on wcale nie myślał tego, co ja myślałam że myśli, że to były tylko moje wyobrażenia. Zezłościł się, bo chciał usłyszeć od Adama coś więcej i jego zdaniem zabrałam przestrzeń Adamowi. W mojej głowie dokonuje się zawiły proces rozumienia: jeśli daję sobie prawo, aby być odmiennego zdania, to powinnam także dać prawo Markowi, do własnej oceny tego, co się wydarzyło. No i najważniejsze: spływa to na mnie gorącym dreszczem po kręgosłupie.. ileż to razy wkładałam w moich myślach słowa w usta mojego mężczyzny. Słowa, których nie tylko nie wypowiedział, ale pewnie nawet nie pomyślał. Przecież to zbrodnia. Najgorsze, że w tej zbrodni nie ma kata i ofiary. Są za to dwie ofiary. I ja sama stwarzam takie sytuacje. Dzień po dniu. Ciekawe na jak długo zatrzymam w sobie tę myśl i będę jej wierna nie analizując co myślą o mnie inni? Ciekawe też, że zamiast cieszyć się z tego małego oświecenia już myślę o tym, że nauka pójdzie w niwecz. Warto by nad tym też popracować, ale nie wszystko na raz.
I tak oto skończył się pierwszy dzień zajęć. Nie tylko posunęłam się do przodu w weryfikacji tego czego chcę od życia, ale dostałam niespodziewany prezent w postaci nauki "jak nie wyobrażać sobie co inni myślą o mnie". Do tej pory skutecznie zatruwało to moje relacje i to te najważniejsze. Dziękuję sobie w duchu za otworzenie się na taką wiedzę. Jestem zmęczona i szczęśliwa.
Dzień drugi
Dziś wybrańcy, którzy się odważą, mają mieć zaszczyt pracy indywidualnej. Jakoś nikt się nie spieszy żeby dostąpić zaszczytu.. Brak chętnych. Już mam się zgłosić, ale głupio mi bo myślę sobie, że pewnie są bardziej potrzebujący, tylko się wstydzą. Znowu zrobiłam jakieś założenie nie mając pojęcia o powodach, dla których ludzie tak decydują. Plus dla mnie za to że w ogóle to zauważyłam :)
Chwila ciszy się przedłuża. Uwielbiam pracę nad sobą, uwielbiam pracę w grupie, jednak coś trzyma mnie na miejscu. I tym razem, już nie jest to myślenie o tym, co myślą inni. Wewnętrzny przymus karze mi siedzieć i słuchać. Kładę uszy po sobie i czekam. Marek rozpoczyna wywód, którego temat jest dla mnie niepojęty. Myślę sobie, o co mu chodzi? Prowadząca natomiast niewiele myśląc przerywa mu wywód i pyta wprost, czy jest gotowy na pracę nad problemem.
- Tak.
No ładnie. Czyli to o to chodziło! Znowu następuje potwornie długi wywód o tym dlaczego Marek nie może zrealizować swojego życiowego planu. Historia sięga jego dzieciństwa. Marek ze szczegółami opowiada nam o przeszkodach. Wkłada wiele wysiłku w to, żeby nam pokazać, że jego zamierzenie jest niemożliwe do zrealizowania. Byłabym gotowa przyznać mu rację, gdybym tylko słuchała. Jednak ponieważ mówi tak jakby prowadził wykład z chemii, więc usypiam zaraz po wstępie. Na moment się budzę. Prowadząca mówi, że może niepotrzebnie Marek stawia sobie tak wygórowany cel, że jednym z założeń naszych planów jest to aby były one realne. Marek odrzuca to w sposób stanowczy i mówiąc oględnie mało rycerski. Parę osób popiera myśl naszej trenerki, ale zostają zgaszone stanowczym głosem Marka, który kategorycznie odrzuca możliwość zrezygnowania z zamierzenia. Obudził się we mnie instynkt obrońcy uciśnionych. Wyciągnęłam swoją szabelkę i hajda na Marka.
- Marku, twoje zwierzenia o rozlicznych staraniach i trudach jakie wkładasz w realizację upragnionego celu przypominają mi pary starające się o dziecko. Dla nich cel w postaci upragnionego potomka jest chyba tak samo ważny jak dla ciebie. Szczególnie dla kobiet, dziecko jest spełnieniem, dopełnieniem i wręcz biologiczną potrzebą. Co ciekawe, dane statystyczne pokazują, że większości par, które w sposób nieskuteczny starały się o dziecko poprzez zapłodnienie In vitro udało się począć dziecko i to począć w sposób jak najbardziej naturalny, kiedy wszystkie wcześniejsze próby zawiodły i pary pozwoliły sobie pogodzić się z tym, że nie będą miały potomstwa naturalnego. Może więc, zbytnie napinanie się nie jest wskazane. Może tak jesteśmy skonstruowani, że zbyt duże wewnętrzne chcenie zabija w nas moc kreacji.
Dorzuciłam jeszcze parę zdań, sama nie wiem po co. Marek nie zareagował. W sali panowała cisza. Więc ja też zatopiłam się w sobie. Pozwoliłam sobie nie oceniać. Po chwili Marek wstał, podszedł do tablicy ustawionej na środku sali i wielkimi literami napisał: "JAK POGRZEBAĆ DZIECIĘCE MARZENIA!" Aż mnie ciary przeszły po kręgosłupie. Nagle zobaczyłam w nim małego chłopca, który marzył i dalej marzy, a my wszyscy każemy mu porzucić swe plany i wydorośleć. W tym świetle nasze porady były wręcz okrutne. Poczułam wielki żal i smutek. Smutek dziecka. Ciężko mi było zapanować nad łzami, które same przedarły się przez szpaler rzęs.
Spojrzałam na Marka. Płakał. Już nie wstydziłam się moich łez.
W tamtej chwili zobaczyłam w przynudzającym chemiku dziecko. Opuszczone przez bliskich, ale wierne swojemu marzeniu. I oto z moim udziałem odbył się sąd na dzieckiem. Wyrok: porzucić marzenie. Poczułam się jak oprawca. Tak łatwo się rzuca słowami. A każde z nich może mieć ciężar kamienia.
To zdarzenie było dla mnie podwójną lekcją. Co ja piszę, potrójną! Ale ze wszystkich nauk, najważniejsza dla mnie jest ta stara prawda, która zamanifestowała się dla mnie wtedy: "Wszyscy jesteśmy w środku tacy sami. Różnimy się tylko grubością pancerza". Marek i ja, i pewnie każda inna osoba.. wszyscy jesteśmy w środku dziećmi, które potrzebują miłości i marzą. Całe życie marzą. Trzeba nam pomóc zrealizować marzenia. Nawet, jeśli są nierealne.
beata markowska
http://www.solaris-rozwojosobisty.pl/