To prawda że cieżko przecenić jego zalety, także w kontaktach międzyludzkich: nieśmiali zyskują pewność siebie, samotni i niepełnosprawni prowadzą życie towarzyskie. Internet to jednak również przemoc, na prawdę ostry seks, i całe to polityczno-rasistowsko-seksistowskie bagno, którym codziennie obrzuca nas życie. I jest to podawane bez znieczulenia, porzadnymi porcjami, z instrukcją obsługi i zbliżeniami co mocniejszych ujęć.
Nie jestem zwolenniczką ograniczania dzieciom dostępu do Sieci. To niczego nie rozwiązuje, bo ten sam dzieciak dostanie Net w szkole, w kafejce, u kolegi pod nieobecność rodziców - tak czy inaczej zobaczy wszystko co zechce. I sam to sobie zinterpretuje; rolą rodziców jest zaś wyposażenie go w wiedzę i nauczenie podstawowych rzeczy tak, aby ta interpretacja była jak najbliższa ich własnej.
Nawet najcięższa pornografia nie zaszkodzi temu, kto wie że nie oddaje ona faktycznej roli i znaczenia seksu. No, co najwyżej spowoduje niestrawność...
Internet to jednak nie tylko strony i serwery - tworzą go ludzie. Pozostają ludźmi siedząc przed monitorem; to znaczy, że święty nadal będzie świętym a zboczeniec zboczeńcem. Dostaje jednak w ręce narzędzie komunikacji idealne dla osoby nie chcącej się ujawniać, wolącej zachować swoje plany i cele tylko dla siebie. Chyba każdy rodzic zgodzi się, że nie są to wyznaczniki dobrego partnera rozmów z ich syna lub córki.
A jednak nie ingerują w te rozmowy. Skąd ta niekonsekwencja?
Rodzice decydując się na dzieci niby wiedzą, że wymagać one będą uwagi i czasu. A kiedy już je mają, jakoś tak wypada że są zapracowani, zmęczeni, wolą pooglądać TV niż pójść na spacer czy wymyślić wspólną zabawę. Kiedy więc dzieciak jest już na tyle duży że ma swoje sprawy, kolegów, organizuje sobie czas wolny - oddychają niemal z ulgą.
Czasy mamy zaś takie, że marzeniem większości dzieci jest komputer. Z Internetem, a jakże; i rodzice kupują swojej latorośli sprzęt, zamawiają neo+, a potem wracają do swojego telewizora z błogim uczuciem dobrze spełnionego rodzicielskiego obowiązku - bo przecież dziecko jest uszczęśliwione. Nie wpada im do głowy że tak samo - albo i jeszcze bardziej - ucieszyłoby się z prawdziwego, naładowanego karabinu. A szkoda, bo to wskazówka że nie zawsze należy wierzyć instynktowi dziecka w sprawach rozrywki.
Druga sprawa - część dorosłych nadal nie traktuje Internetu poważnie. Jest to w ich wyobrazeniu nieszkodliwa zabawka, która może i zabiera czas, ale nic poza tym. Nie ma się więc o co martwić: dziecko pobawi się nim trochę, potem wyłączy komputer i zajmie się czymś innym.
Nic bardziej mylnego.
Cechą charakterystyczną dzieci i młodzieży jest ciekawość, zaś Internet kładzie u ich stóp cały świat i mówi "Częstuj się, to wszystko dla Ciebie. Nie ważne ile masz lat, pokażę Ci to wszystko co chcesz - a nawet więcej". Czy jakikolwiek ciekawy świata osobnik mógłby w takim momencie wyłączyć komputer?...
Kiedy już rodzice zauważą, że dzieciak w domu najpierw włącza komputer a dopieto potem ściąga kurtkę i plecak, słyszą "nooo ale ja ściągam materiały na historię" albo "wiesz, rozmawiam ze znajomym z USA żeby poćwiczyć angielski". Działa - rodzice uspokojeni dorosłością swojego potomstwa zostawiają go przy tym kompie, akurat w połowie IRCowej rozmowy o seksie analnym.
Ostatnim powodem jest to, że rodzice sądzą - lub wmawiają sobie - że dziecko nauczy się czegoś pożytecznego. Wszyscy przecież, od telewizji po urzędy pracy twierdzą i przekonują, że teraz po prostu nie da się żyć i pracować bez znajomości komputera. Nadal pokutuje - bzdurne już od dawna - przekonanie, że jak ktoś zna się na kompach to jest gość, dobrze zarabia, i w ogóle święta krowa z niego. Więc - skoro dziecko samo z siebie chce się uczyć takich pożytecznych rzeczy, głupio byłoby mu przeszkadzać. Prawda?
Niestety nieprawda. To fakt, że swobodne posługiwanie się komputerem może być sporym atutem - ale słowo daję: od siedzenia na IRC'u, newsach i oglądania stronek znajomych, nikt jeszcze informatykiem nie został. Choć oczywiście po Sieci kręcą się całe stada przekonane że im się to właśnie udało; dostarczają nieustannej rozrywki, ale pożytek z nich żaden.
Problemem jest tu głównie niewiedza rodziców w zakresie Internetu. Kiedy nie wiedzą co to właściwie jest to coś na ekranie, przyjmują wersję podaną im przez syna czy córkę. Często nie mającą nic wspólnego z rzeczywistością...
Biorąc pod uwagę to wszystko - czy można się dziwić że problem pedofilii w Necie nie tylko istnieje, ale błyskawicznie się rozprzestrzenia?...
Istnieje. I z każdym rokiem, ba!, miesiącem - rośnie. Nie ma żadnego sposobu jego kontrolowania, możemy tylko wyłapywać pojedynczych zboczeńców i uruchamiać całą procedurę karną dla każdego z osobna i prosząc los, żeby na jego miejsce wskoczył tylko jeden nowy - a nie dziesięciu. To nie ma szans zadziałać, nie łudźmy się.
Bezpieczeństwo dzieci w Internecie nie zależy od Policji, aresztowań, procesów - zapewnić je mogą tylko rodzice. I to nie odcinając swoje pociechy od Netu, nie zaglądając im cały czas przez ramię, ale w dużo trudniejszy sposób:
Poświęcając im czas, uwagę, przekazując swoją wiedzę o życiu.
To trudne, ale nie niemozliwe.