W młodości wiele czasu spędzałem marząc. W podstawówce, czytając książki Alfreda Szklarskiego (o przygodach dzielnego Tomka Wilmowskiego), czy też Karola May'a (o szlachetnym wodzu Apaczów Winnetou), marzyłem oczywiście o dalekich podróżach, przygodach i bohaterskich czynach. Później, jako młodzieniec, zacząłem pasjonować się literaturą science fiction (SF), czyli książkami Lema, Strugackich i wielu innych autorów, których nazwisk już nawet nie pamiętam.
W czasach komuny, kiedy w telewizji był jeden kanał (w tym drugim znaczeniu też), pokazujący jak towarzysze zwiedzają kolejne fabryki, kopalnie i stocznie, książki były jedną z niewielu dróg ucieczki od znienawidzonego bełkotu władzy. Zacząłem wtedy marzyć o kosmicznych podróżach, spotkaniu z obcymi cywilizacjami przewyższającymi ludzkość wiedzą i stopniem rozwoju.
Potem przyszła fascynacja Hoimar'em von Ditfurth'em, Steven'em Weinberg'iem i innymi autorami, którzy w swoich pracach przybliżali czytelnikom początki Wszechświata, ukazywali gigantyczne dzieło stworzenia, które dokonało się od tamtych niepamiętnych czasów do chwili powstania życia i cywilizacji na naszej cudnej Ziemi. Te lektury wzbudziły we mnie wielki szacunek i podziw dla "przemyślnej" złożoności tej gigantycznej struktury jaką jest Wszechświat. Zrozumiałem wówczas, przynajmniej ogólnie, jak wiele zjawisk, sił i oddziaływań, w pozornie odległym kosmosie, ma kluczowe znaczenie dla powstania i ochrony życia na Ziemi w takiej a nie innej formie. Nie zapragnąłem jednak zostać naukowcem, aby wyjaśnić niezliczone zagadki, których dostarcza nam kosmos (nooo, chociaż ... może troszkę o tym marzyłem). Najważniejszym pragnieniem, które wówczas się we mnie obudziło, była chęć zrozumienia istoty Siły Sprawczej, jaka wykreowała całe to niezmierzone bogactwo form, praw, wzajemnych oddziaływań i powiązań, zarówno na poziomie materii i energii, jak i form życia. Jeśli do tego weźmiemy pod uwagę całkiem prawdopodobną możliwość, że Ludzkość, z całą swoją wiedzą i technologią, znajduje się dopiero w początkowej fazie procesu poznawania i rozumienia tego, co dzieje się w mikro i makrokosmosie, to skala "przedsięwzięcia" Stwórcy staje się absolutnie niewyobrażalna!
Ale miało być o marzeniach.
Uważajcie, o czym marzycie, bo Wasze marzenia mogą się spełnić!
To żartobliwe powiedzenie, przytoczyłem po to, aby uzmysłowić Wam, że koncentrując się (w naszych myślach – marzeniach) na określonym celu lub zagadnieniu, dokonujemy wyborów i decydujemy o naszej przyszłości. Warto mieć świadomość tego faktu.
W moim życiu marzeń było naprawdę wiele i kiedy jedno z nich (dotyczące pewnej wyjątkowej dziewczyny) się spełniło, to moje dość beztroskie i solidnie nasycone marzeniami młodzieńcze istnienie zmieniło się diametralnie. Wiecie, o czym mówię? - małżeństwo, dzieci, praca, praca, praca, mieszkanie i praca, praca, praca ...
Marzenia, te największe i najpiękniejsze, gdzieś zniknęły na dobrych dwadzieścia lat! Zastąpiły je inne, mniejsze i bardziej praktyczne: nowy telewizor, pralka, odnowienie mieszkania, żeby dzieci skończyły szkoły itd. itp. Zniknęła gdzieś bogata wyobraźnia z lat dzieciństwa i młodości oraz ta "naiwna", młodzieńcza wiara, że mogę przenosić góry. Wielu z Was zna to doskonale, prawda? Jeśli Wasze doświadczenia w tym względzie są podobne, bynajmniej nie jest to powód do zmartwień. W różnych okresach życia mamy do wypełnienia różne role i różne doświadczenia do zdobycia.
Na szczęście niedawno odkryłem, że te wszystkie wspaniałe "rzeczy" nie zniknęły tak całkiem i bez reszty. Siedziały sobie cichutko, uśpione w głębokich zakamarkach mojej podświadomości i czekały, czekały, czekały na moment, kiedy będą mogły się obudzić i pokierować moim życiem w dalszym poszukiwaniu i odkrywaniu mojej "osobistej/własnej legendy" (jak ładnie określa to Paulo Coelho).
Ale wracając do marzeń, głęboko wierzę, że w każdym wieku są one potrzebne, a nawet konieczne! Te z młodości, choć rzadziej się spełniają (jeśli dotyczą przyszłego dorosłego życia), budują naszą zdolność i umiejętność marzenia. Uważam, że także w tej dziedzinie, jak w każdej innej, wcześnie rozpoczęty trening daje większe szanse osiągnięcia mistrzostwa. Marzenia dzieciństwa i młodości, budują w nas zapasy wiary i optymizmu, które później pomagają przetrwać cięższe okresy życia. Zauważcie, że dzieciństwo i młodość to zwykle czas szybkich i dość istotnych zmian w naszym życiu. Zmieniamy szkoły, otoczenie, krąg znajomych i przyjaciół, ciągle uczymy się nowych rzeczy. Zmiany nas wtedy nie dziwią i nie szokują. Mamy wówczas naturalną zdolność ich łatwego akceptowania. Ewoluują też nasze upodobania, zamiłowania, zainteresowania i pasje, a wraz z nimi odpowiednio dojrzewają nasze marzenia. Nawet nie zauważamy, jak wiele tych pragnień i marzeń "po drodze" się spełnia. Nie zauważamy, bo jest to dla nas stan naturalny!
Zazwyczaj mamy wtedy przy sobie rodziców, którzy kochają nas bezwarunkowo (no, może tatusiowie tego tak bardzo nie ujawniają) i są naszym "kochającym lustrem" (ang. loving mirror), czyli kimś, kto umacnia nasze poczucie własnej wartości i naszą wiarę we własne siły. Z takim wsparciem nietrudno pokonywać kolejne przeszkody i realizować swoje marzenia. Mnie także wiele rzeczy się w życiu udało, bo rodzice naładowali moje akumulatory dużym zapasem miłości.
A Wy macie swoje "loving mirrors"? Jeśli nie, to koniecznie zacznijcie szukać! Może to być wierny przyjaciel, który Was ceni, szanuje, a może i kocha, który jest w stanie powiedzieć o Was wiele dobrego i zupełnie nic (lub prawie nic) krytycznego. Takie lustro mieli/mają podobno wszyscy, którzy osiągnęli/osiągają największe sukcesy i których dokonania budzą powszechny podziw i szacunek. Jeśli nie macie nikogo takiego, to Waszym pierwszym krokiem powinno być rozpoczęcie poszukiwań.
A po co marzyć? Marzenie to wizja - wizja celu! Aby coś osiągnąć, trzeba widzieć właśnie ten cel. Nie jest przy tym istotne, aby widzieć od razu także drogę prowadzącą do tego celu. Co więcej, to może nawet przeszkadzać, utrudniać lub wręcz uniemożliwiać spełnienie marzenia. Widząc drogę, widzimy także przypuszczalne przeszkody i trudności! Zaś skupiając się na celu, jakby mniej dostrzegamy potencjalne bariery i utrudnienia, a to z kolei pozwala nam zachować nienadwątlony zapał i chęci do działania.
Znajdźcie więc codziennie trochę czasu na marzenia. Może wieczorkiem, gdy domownicy już zasną, poświęcicie chwilkę aby wyobrazić sobie, jak to będzie, kiedy już zbudujecie Wasz upragniony dom, napiszecie poczytną książkę, lub wyjedziecie z ukochaną osobą na upragnione wakacje. Poczujcie radość spełnienia, satysfakcję, uznanie i wszystko inne, co może się wiązać z osiągnięciem Waszego celu. Postarajcie się też odczuć wdzięczność za otrzymane szczęście.
Odnosząc się krótko do artykułu Pani Barbary Łukowiak ("Czy wiesz co mają wspólnego ze sobą: Adam Małysz, Brian Tracy i Albert Einsein?"), uważam, że to właśnie marzenie, czyli posiadanie wizji celu, jest jednym z niezbędnych warunków, które trzeba spełnić, aby osiągnąć sukces. Wielu ludzi kocha swoją pracę, ale nie mają wizji celu, do którego ta praca ma ich doprowadzić. Pracując, zapewniają sobie pewien poziom satysfakcji czy nawet radości. Nie mogą jednak osiągnąć sukcesu, jeśli nie ustalili jego miary, czyli nie zdecydowali, co dla nich będzie owym sukcesem! O tym, co jeszcze jest potrzebne, napiszę niebawem więcej.
Na razie zachęcam wszystkich:
Znajdźcie w Waszym życiu odrobinę czasu na marzenia!
Uśmiechajcie się do nich jak do dobrych przyjaciół!