Każdy, w którymś momencie swojego życia zastanawiał się nad sensem śmierci. I ja również. Bardzo często, gdy byłam małą dziewczynką, płakałam modląc się do Boga, i pytałam się Go, dlaczego musimy umierać i tak naprawdę nigdy nie dostałam jednoznacznej odpowiedzi. Dzisiaj, gdy już doświadczyłam trochę życia, nadal nie wiem, po co ja właściwie żyję.
Zacznijmy od początku. Rodzimy się i wszyscy wiedzą skąd się bierzemy, bo jest na to logiczne wytłumaczenie. Zaczynamy żyć, poznawać otaczający nas świat, gdy już go poznamy, zaczynamy kształtować własną osobowość poprzez zabawę, naukę, muzykę i inne dziedziny, z którymi każdy miał kiedyś do czynienia, chociażby w przedszkolu, szkole, na studiach. Potem przychodzi bardzo ważny moment kariery życiowej - praca i rodzina, u niektórych tylko praca, u innych tylko rodzina. W tym czujemy się spełnieni, lub choćby musimy czuć się spełnieni, aby egzystować. Pracujemy i zakładamy rodziny, poświęcając na to wszystko masę energii i zdrowia. Nie wspominając o stresie, który towarzyszy nam niestety przez całe życie, niczego dobrego do niego nie wprowadzając. Poświęcamy się - inni nazywać to mogą spełnieniem, wyborem życiowym, koniecznością - ale jednak jest to swego rodzaju poświęcenie dla siebie, dla innych...dla życia! Jesteśmy szczęśliwi, że możemy mieć rodzinę, pracę, kochać kogoś, robić zakupy, iść do kosmetyczki, albo na siłownię, biegać, gdy mamy na to ochotę, oglądać fajny program w telewizji, iść na spacer, pobawić się z dziećmi...po prostu żyjemy. Nawet jeżeli czujemy się nieszczęśliwi, to i tak mamy zawsze nadzieję, że jutro będzie lepsze, że coś się stanie i wyjdziemy na prostą, a więc za smutkiem idzie jakaś radość...to jest właśnie życie. Szczęśliwi, czy nieszczęśliwi mimo wszystko lubimy to nasze życie i nie chcemy umierać.
Dlaczego, skoro cieszę się swoim życiem (jakie by ono nie było) nagle przychodzi "cięcie", jak podczas kręcenia filmu. Zostawiam rodzinę, przyjaciół, to co stworzyłam przez lata i oni wszyscy i to wszystko ma mnie już nie mieć, a z czasem nawet zapomnieć? Przestajemy istnieć, przepadamy w nicość, nas już nie ma na wieki wieków...ciemność.
Sens narodzin można logicznie wytłumaczyć, no bo rodzimy się, aby żyć i spełniać się w tym naszym życiu, a jaki sens ma śmierć? Nawet jeżeli jakimś sensowym powodem śmierci jest na przykład redukcja populacji - no bo przecież wszyscy nie możemy żyć na Ziemi - to czy to ma mnie przekonać? Jeżeli Bóg jest taki wszechmocny, dlaczego nie zorganizował tego jakoś inaczej? O wiele lepiej czułabym się z tą myślą, że zamiast umierania przechodzę do innego świata, w którym mam kolejne zadania do realizacji. Po co zaraz umierać?
Dużo znaków zapytania, nieprawdaż?
Podobno po śmierci udajemy się na tą "drugą stronę", do lepszego życia, czy też czegoś, czego nazwać nawet nie potrafię. A przecież nie mamy żadnej gwarancji na to, że tak faktycznie jest. Teorie wymyśla człowiek, bo obawa przed nieznanym bywa tak silna, że kierowany nią, po prostu musi sobie wytłumaczyć pewne niejasności, choćby np. sens śmierci. Teoria życia po życiu występująca w różnych źródłach, między innymi w Biblii, została wymyślona przez człowieka, bo samą Biblię wymyślił człowiek tu na Ziemi, dawno, dawno temu. Taka jest moja teoria.
Czas biegnie niepowstrzymanie i cóż właściwie pozostaje nam tylko pogodzić się z tym jak zakończymy nasz żywot, bo nie ma innej rady... i to jest chyba najprostsze podsumowanie bezsensu śmierci. Tylko ja nadal nie wiem, dlaczego?